Od olejów w pielęgnacji łatwo się odbić. Źle dobrane, źle zastosowane czy źle zmyte (na przykład z włosów) potrafią narobić kłopotu. Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, oleje stanowią skarbnicę urody. Jestem pewna, że dziś nie mogłabym cieszyć się zdrowymi, pełnymi blasku włosami gdyby nie one. Z kolei w pielęgnacji twarzy były one dla mnie jednym z pierwszych kroków ku sensownej pielęgnacji: pamiętacie jeden z pierwszych wpisów na blogu, ten o detoksie cery? Niedawno doczekał się zresztą kontynuacji, więc wtedy Wam go przypominałam ;)
Większość z Was zna zapewne podział włosów na nisko-, wysoko- i średnioporowate oraz podział olejów na najlepiej sprawdzające się przy tych typach grupy olejów: nieschnących, półschnących oraz schnących.
O tym czemu jednej grupy nie lubię, za drugą przepadam w pielęgnacji włosów, a trzecią kocham w pielęgnacji twarzy przekonacie się już dzisiaj. Miłej lektury!
Oleje nieschnące
Olej kokosowy
Zacznę od oleju, który w moim odczuciu był jednym z kamyczków strącających lawinę ogólnego zainteresowania kosmetykami naturalnymi. Mam wrażenie, że najpierw długo, długo nie mówiło się o nich w ogóle, a potem bum! na każdym blogu pojawił się wpis o OCM albo dziesięciu zastosowaniach oleju kokosowego właśnie. Dziewczyny prześcigały się zachwalaniu jego właściwości nawilżających (sic!) albo detoksykujących, na przykład przez ssanie tego oleju (bez komentarza).
U mnie olej kokosowy nie sprawdza się w ogóle, stosuję go wyłącznie w kuchni. Jest świetny do niskoporowatych włosów, ale moje są średnioporowate. Do twarzy jest dla mnie o wiele za ciężki. Skórę ciała natłuszcza, ale moja wymaga dużej dawki nawilżenia i zmiększczenia, a nie tylko kołderki z emolientów. Więc to kompletnie nie moja bajka.
Skąd wzięły się te wszystkie zachwyty? Myślę, że z przeskoku od beznadziejnych balsamów drogeryjnych przede wszystkim. Ja składy wszelkich mazideł do ciała wybieram ostrożnie już od tak dawna, że olej kokosowy zwyczajnie nie mógł przebić moich sklepowych ulubieńców. Natomiast jeśli ktoś wciąż walczy z beznadziejnymi składowo produktami, które poza zapachem nic nie robią to nawet taki olej kokosowy może wydać się manną z nieba.
W bardzo podobny sposób jak olej kokosowy spisuje się u mnie także oliwa z oliwek oraz olej ze słodkich migdałów. Często widzę je zakwalifikowane do olei półschnących, jednak za książką Klaudyny Hebdy „Kosmetyki, które zrobisz w domu” traktuję je jako nieschnące (w przypadku oliwy dotyczy to wersji rafinowanej, nierafinowana to w rzeczy samej olej półschnący).
Wszystkie te oleje rozprostowują mi włosy i przyczyniają się do ich strączkowania, a mojej cerze po prostu szkodzą.
Oleje półschnące
Olej sezamowy
Stosuję go głównie w kuchni, ale raz na jakiś czas olejuję nim włosy i efekty są super. Niestety nie mogę robić tego za często, bo pachnie bardzo mocno i po kilku olejowaniach zaczynam czuć na włosach ten zapach. Owszem, apetyczny, ale nie chcę pachnieć jak pieczone warzywa korzeniowe, czyli moje ulubione danie z zastosowaniem tego oleju ;)
Wśród innych olei półschnących bardzo lubię też olej słonecznikowy, nie przepadam za to na przykład za arganowym. Chociaż w sumie ten ostatni testowałam mając włosy o zdecydowanie wyższej porowatości, więc może powinnam dać mu jeszcze kiedyś szansę.
Ze względu na super mocny zapach nigdy nie nakładam tego oleju na skórę, zresztą dotyczy to wszystkich olei cięższych niż schnące, o których pomówimy za chwilę.
Oleje schnące
Olej z pestek winogronTo mój ulubiony tani olej do wszystkiego, praktycznie zawsze mam go w domu. Lubią go moje włosy, lubi go moja cera, sprawdza się w kuchni i jest powszechnie dostępny w szklanej butelce nawet w dyskontach. Dla mnie same plusy.
Jest to jeden z moich ulubionych olejów do olejowania włosów, ale w przypadku cery jest zdecydowanie na drugim miejscu po olejkach jeszcze lżejszych. Kiedyś lubowałam się w kupowaniu drogich jak piorun olejków ze sklepów z półproduktami i zachwycałam się na przykład olejem z pestek truskawki. Dziś zdecydowanie wolę solidną butelkę spożywczego oleju konopnego i do tego raz na jakiś rok rozpieszczam się niewielką buteleczką czegoś ekstra. Aktualnie na tapecie jest olej marula i wygląda na to, że pobił u mnie wszystkie inne oleje stosowane do twarzy.
Z kolei olejem, z którym się nie polubiłam był olej lniany: między innymi dlatego, że moje włosy chwytały jego zapach w zastraszającym tempie.
***
Olejów do twarzy nie traktuję jako elementu rutyny, tylko jako ekstra kompres po peelingu i maseczce, czyli w moim przypadku raz w tygodniu. Gdybym miała na stanie jakiś sensowny kwas hialuronowy to mogłabym sięgnąć po nie częściej, ale jakoś ciągle nie po drodze mi zamówieniem półproduktowym.
Z kolei w przypadku włosów to olej jest dla mnie krokiem tak naturalnym jak szampon, odżywka czy serum na końcówki: włosy staram się olejować praktycznie przed każdym myciem za wyjątkiem SLeSowego mocnego oczyszczania raz na jakiś czas. Nie wyobrażam sobie w jakiej kondycji byłyby moje włosy gdyby nie oleje (i blog Anwen, z którego się o nich dowiedziałam).
Zdecydowana większość olei widocznych na zdjęciach to najzwyklejsze oleje spożywcze kupione w Biedronce, Auchan, Rossmannie... Bez dwóch zdań wolę kupować oleje tego rodzaju i w razie braku kompatybilności z moimi włosami po prostu je zjadam ;) Wszystkie one są bardzo zdrowe.
A Wy jak wolicie?
Olejujecie jeszcze włosy?
Ania
Olejujecie jeszcze włosy?