Chwilę temu obchodziłam moje 28. urodziny i z tego tytułu spełniłam parę swoich drobnych zachcianek (oraz jedną większą – zajrzyjcie dziś na moje Stories by zobaczyć o czym mowa!). Często w takich sytuacjach aktualizuję i porządkuję moją chciejlistę, więc jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda one obecnie to zapraszam!
Hobby:nowy laptop
Sprzęt z którego korzystam obecnie jest w stanie rozsypki. Ma wyłamany zawias (przez co nie mogę go zamknąć), mnóstwo dead pixeli na matrycy, nie działa bez kabla... słowem: dramat. Najlepsze jest to, że odkupiłam go za grosze od koleżanki, bo mój poprzedni sprzęt był z kolei tak wolny, że wolę pracować na rozpadającym się, ale w miarę szybkim laptopie niż na moim starym netbooku. Dlatego bardzo, ale to bardzo potrzebuję nowego laptopa i już sobie na niego odkładam.
Póki ten stary jeszcze chodzi, a poza nim mam w odwodzie ten ślimaczo wolny netbook, upieram się przy tym by odłożyć więcej, ale kupić już coś naprawdę dobrego. Problem? Tylko jeden: za cholerę się na komputerach nie znam, a co gorsza sama nie wiem czego wymagać od potencjalnego nowego sprzętu.
Z jednej strony chciałabym by nadawał się do montażu filmów, ale z drugiej strony: czy ja w ogóle chcę poważniej wziąć się za treści wideo czy jednak zostanę przy samym pisaniu? W sumie nie postanowiłam. Marzyłabym żeby na nowym kompie dało się pograć czasem w gry wideo, ale z drugiej: czy ja w ogóle znajdę na to czas? Cały czas biję się z myślami. Ale trzeba będzie w końcu podjąć jakieś decyzje.
Książki:trylogia Southern Reach Jeffa VanderMeera
Pierwsze dwie części wysłuchałam w formie audiobooków na Storytelu i totalnie mnie oczarowały. Jednak fabuła jest tak gęsta i pełna finezyjnych detali, że wiele z nich tracę podczas słuchania i przed podejściem do trzeciej części tej serii postanowiłam przerzucić się na papier. Chciałabym je na sto procent po angielsku i najlepiej z tymi właśnie okładkami.
Jest bardzo niewiele książek, które chciałabym mieć w wersji papierowej. Głównie z przyczyn środowiskowych trzymam się przede wszystkim ebooków, a fizyczne książki do mojej kolekcji dobieram bardzo wybrednie. Ta trylogia bez dwóch zdań MUSI się w mojej biblioteczce znaleźć. Znacie ją? Może widziałyście „Annihilation” z Natalie Portman? Aha, oczywiście proszę o komentarze bez spoilerów! :D
Pielęgnacja:Erin's Faces, peptydowy krem z filtrem SPF 30
O tym kosmetyku dowiedziałam się z kanału Hannah Louise Poston i link, który tu wklejam to jej link afiliacyjny – Hannah jest tak super osobą, że bardzo ucieszyłabym się gdyby któraś z Was kupiła ten kosmetyk z jej polecenia!
Ten krem kosztuje około 50 dolarów za spore opakowanie zawierające 4 uncje (ok. 120 ml) produktu. A więc jest go w buteleczce sporo i wyobrażam sobie, że przy rozsądnym użytkowaniu jednorazowy zakup mógłby wystarczyć mi na prawie cały sezon jesienno-zimowy. Ale około 200 zł + przesyłka ze Stanów + ewentualne cło to jednak bardzo dużo w porównaniu z na przykład trzema opakowaniami Antheliosa czy Vichy Capital Soleil. Skąd więc tak intensywne zainteresowanie tym kremem z mojej strony?
Chodzi oczywiście o anti-aging, a konkretnie o peptydy, a ten krem zawiera ich całkiem sporo. Poza tym jest to filtr mineralny, który według Hannah nosi się podobno bardzo dobrze – chciałabym to sprawdzić na sobie.
Jeśli znalazłabym choć kilka osób chętnych na wspólne zamówienie (tak, by przesyłka mogąca kosztować nawet kolejne 50 dolców się trochę rozłożyła) to sprawiłabym sobie ten krem już na najbliższą jesień. A jak nie to będę czekać cierpliwie, mam czym się filtrować i bez tego ;)
Tune, paleta Botanical Melody
Jak wiecie z mojego wpisu na temat slow-life aspektów makijażu, postanowiłam zwrócić większą uwagę na to od kogo kupuję moje kosmetyki. Chcę w pierwszej kolejności wspierać marki polskie, najlepiej małe, koniecznie nietestujące na zwierzętach. A co jeszcze ważniejsze: chcę w dalszym ciągu kupować mało, bo nawet najbardziej etycznie kupiony kosmetyk jest tylko odpadkiem jeśli leży nieużywany.
Kosmetykiem, który łączy w sobie te wszystkie cechy jest paleta małej polskiej marki Tune Cosmetics: chodzi mi konkretnie o Botanical Melody. Cały schemat kolorystyczny jest dla mnie stworzony, prawie nie dubluje posiadanych przeze mnie cieni, a właścicielkę Tune – Martę mogę sobie obserwować na Instagramie, tak jak Ewelinę z Resibo czy Hanię z Glam Shopu, co daje mi zupełnie inny rodzaj relacji z tymi markami.
Moja lista wymarzonych polskich kosmetyków jest oczywiście dłuższa, ale to jest najdroższy (jedyny kosztujący więcej niż 100 zł) punkt, więc nad nim będę myśleć zdecydowanie najdłużej zanim się zdecyduję.
Zachcianka:perfumy Fueguia
Zachcianka:
O tym, że mam świeżo odkrytego hopla na punkcie perfum już wiecie: dopiero co napisałam o niszowych perfumach cały tekst. Oczywiście moja perfumowa lista marzeń jest zdecydowanie dłuższa, ale postanowiłam nie wrzucać tutaj perfum których zakup jest tylko kwestią czasu (jak Philosykos czy Wood Sage & Sea Salt) ani tych, które są cudowne, ale o kilka poziomów za drogie dla mnie (jak chociażby Lys 41: 720 zł/50 ml...).
Wybrałam więc perfumy Fueguia, których ogólny całokształt wydaje mi się bardzo kuszący, cenowo wypadają dla mnie akceptowalnie, a przed zakupem powstrzymuje mnie tylko to, że ich po prostu nie znam. Zapachy widoczne na zdjęciu wybrałam wyłącznie na podstawie opisów na Fragrantice. Ich główna kategoria to białe kwiaty (jak wiecie, moja miłość), a ich struktura prezentuje się następująco:
- Dos Gardenias: gardenia / tuberoza / jaśmin wielkolistny
- Sur: pomarańcza / jaśmin / kolendra
- El Otro Tigre: piżmo / ambrette / tuberoza
Umiem tylko ogólnikowo wyobrazić sobie jak mogą pachnieć i jak przyjdzie co do czego to kupię pewnie ten, który najłatwiej będzie dostać ze sprawdzonego źródła. Myślę, że każde powinny mi przypaść do gustu.
***
I na dzisiaj to tyle! Ciekawa jestem czy któryś punkt Was zaskoczył! A może przeciwnie, Wasze marzenia pokrywają się z moimi?
Dajcie znać o czym marzycie aktualnie, a ja dzisiaj na Stories pokazuję spełnienie mojego makijażowego marzenia sprzed prawie roku! Jako dumna Cebula bardzo długo myślę nad każdym większym wydatkiem, ale czasem potrafię dojść do wniosku, że skoro po dziesięciu miesiącach dalej za czymś wzdycham to... chyba będę umiała to docenić, gdy wreszcie trafi moje ręce.