Cześć, dziewczyny!
Jestem Wam winna kilka słów wyjaśnienia – a przynajmniej tym z Was, które nie śledzą mnie na Instagramie. Moja grudniowa nieobecność wynikła z kolejnej przeprowadzki, a po przeprowadzce: z braku internetu:D W zasadzie toczka w toczkę tak samo było w grudniu rok temu, pamiętacie? Więcej postaram się napisać o tym w jakimś bardziej prywatnym wpisie, a dziś nie chciałabym już bardziej przedłużać. To denko jest aż z sześciu miesięcy, więc nazbierało się sporo produktów do omówienia!
Tym razem postanowiłam wyróżnić dodatkową kategorię Stałych Hitów. Bo ile razy mogę pisać Wam o płynie Facelle czy żelach do twarzy w Biedronki? Tym razem pod zdjęciem podlinkuję tylko odpowiednie wpisy, w których będzie można poczytać o tych kosmetykach więcej, a jeśli jesteście ze mną od dawna i macie dość zachwytów maską do włosów Anwen albo Kallosem Color to po prostu przewijajcie dalej ;)
Stałe hity: micelarny żel do twarzy BeBeauty (x 2), płyn micelarny BeBeauty,żel Babydream Kopf-bis-Fuess, płyn do higieny intymnej Facelle,szampon z niebieską glinką Fitokosmetik,serum do dłoni i paznokci Tołpa,wodoodporny krem-żel SPF50 ze Skin79,kremy Bielenda Neuro-Collagen 50+ (x 2), krem do twarzy Peel Mission,maska do włosów Kallos Color (x 3), masło do ust Nivea, olejek herbaciany, perfumy L'Ombre dans l'eau od Diptyque (+ powinna być tu stłuczona miniaturka Philosykos, ale z tej zgryzoty cisnęłam ją do kosza), anwenówka do włosów wysokoporowatych i czarna maska w płachcie Balea.
(Krem Peel Mission dostałam od marki)
Włosy
Wydawało mi się, że nie testowałam wcale aż tylu nowości, ale jak widać trochę się zebrało. Żel do włosów Kallos i maskę Nacomi na pewno wrzucałam do koszyka w celu uzyskania darmowej dostawy. Widoczna na zdjęciu produkty Anwen testowałam dla zasady ;) A dwie odlewki i rozpoczęty suchy szampon trafiły do mnie z drugiej ręki, za co zawsze jestem wdzięczna nawet gdy produkt się u mnie nie sprawdzi!
Kupię ponownie tylko olej konopny, chociaż ciężko powiedzieć czy będzie to produkt tej samej marki: ten widoczny na zdjęciu był w ofercie limitowanej bodajże w Biedronce.
Reszta produktów mnie niestety nie urzekła, a część była naprawdę kiepska: suchy szampon Toni&Guy (bardzo bielił), odżywka Isana (kiepski skład + robiła z moich włosów siano), żel do włosów Kallos (utrwalenie zerowe).
Pozostałe kosmetyki po prostu były meh: znam lepsze szampony niż Anwen Brzoskwinia i kolendra, lepsze maski od Nacomi awokado, lepsze odżywki niż odlewka Nivea czy Proteinowa Magnolia od Anwen, a szampon Fitokosmetik z białą glinką był dla mnie o wiele gorszy niż brat z glinką niebieską.
Odżywkę bez spłukiwania Nature Box całkiem lubiłam, ale szukam czegoś lepszego i zdecydowanie bardziej ekonomicznego. Obecnie kończę drugie jej opakowanie, więc będzie jeszcze w przyszłym denku ;)
(Isana, Nivea i Toni&Guy to prezenty od znajomych)
Ciało
Może wydawać się, że jest tu podejrzanie dużo kosmetyków, ale wcześniej dłonie i stopy oddzielałam od reszty, a tym razem zgrupowałam je razem.
Hity: krem do stóp Podopharm, krem S.O.S od Resibo, nawilżane chusteczki Dada, pasta do zębów Schmidt's
Kity: krem do rąk L'Occitane (miałam prawie identyczny produkt z Yves Rocher i był dziesięć razy lepszy), krem Weleda (z powodu alkoholu wysoko w składzie zużyłam go do ciała i tu sprawdził się przyzwoicie)
Produkty SolverX są świetne, ale dla mnie po prostu za drogie by kupować je ponownie – te dostałam zresztą od marki. Pasta Colodent czy skarpetki złuszczające z Biedronki były okej, ale jest tyle podobnych produktów na rynku że raczej nieprędko do nich wrócę. Kosmetyki Sabon miałam przywiezione jeszcze z Izraela, teraz raczej nie mam do nich dostępu :D Balsam Ziaja zgodnie z obietnicą producenta bardzo mocno chłodził – niby super, ale ja tego uczucia wcale nie lubię! A żel na obolałe mięśnie Moveo stosowałam tak rzadko, że nie widzę potrzeby nabywania kolejnego produktu. Rozcięta tuba w lewym górnym rogu to no-name krem do rąk, który był naprawdę spoko, ale nie da się go kupić bo to marketingowy gadżet.
Aha, krem Resibo trafił do mnie w paczce PR-owej, żel Moveo i balsam Ziaja dostałam na spotkaniu blogerskim wieki temu, pastę do zębów Schmidt's testowałam przed podjęciem współpracy z marką, kremy do rąk (L'Occitane i różany no-name) dostałam od przedstawicieli farmaceutycznych, a krem Weleda od marki.
Twarz
A tutaj odwrotnie: mamy tylko dwa „meh” kosmetyki, dwa kity, a reszta jest bardzo dobra i godna polecenia.
Nie polecam zakupu olejków myjących Miya oraz Selfie Project. Pierwszy jest potwornie gęsty i tłusty, jakby w ogóle nie zawierał emulgatora. Drugi przeciwnie, porównałabym do rozwodnionego płynu do naczyń – jakby w ogóle nie zawierał oleju :D [o obu olejkach pisałam w Przeglądzie olejków myjących]
Większego wrażenia nie zrobiła na mnie pianka Sabon oraz hydrolat Bielenda.
Natomiast pozostałe kosmetyki były świetne:
- hydrolat z oczaru wirginijskiego Botame:śmierdziel (jak to oczar), ale działanie cudo!
- krem pod oczy Make Me Bio z SPF 25:świetny krem pod oczy z filtrem to unikat na wagę złota; [pisałam o nim szczegółowo w Przeglądzie kremów pod oczy z sensownym filtrem]
- seboregulujący płyn micelarny AA Vegan jako bardzo fajny produkt mikrozłuszczający, [pisałam o nim w Przeglądzie toników kwasowych]
- serum aktywnie nawilżające z serii Bielenda Super Power Mezo Serum, niestety wycofane :(
- „matujący” krem z SPF50 Ziaja: matować to on nie matuje, ale ma świetne filtry w składzie przy niewygórowanej cenie, więc stanowi dla mnie idealny filtr na szyję i dekolt. Nie pierwsze to moje opakowanie, ale końcówki kremów z filtrem często rozdaję koleżankom, które dopiero przymierzają się do wejścia w filtromaniactwo i dlatego potem brakuje mi opakowań w denkach ;)
Kolorówka
Większość widocznych tutaj kosmetyków zdenkowałam w ramach naszej facebookowej grupy Project Pan Polska.
Wyjątkami są jedynie kredka do ust Pierre Rene Lipmatic (wspaniała), wodoodporny tusz z Eveline (niezły, ale ideału szukam dalej) i pudry Ecocera.
Puder bambusowy i ryżowy Ecocera oceniam bardzo pozytywnie, ale puder L'Origine to tragedia. Odradzam absolutnie każdemu.
Korektor Maybelline, cienie Maybelline Color Tattoo, pomadka Bourjois Color Boost czy szminka Gosh 161 Sweetheart (kupiona przez ten wpis u Marii z Ubieraj się klasycznie) to dobre produkty, do których nie wrócę tylko dlatego, że cały czas trzymam kurs na kolorówkę polską, nietestowaną na zwierzętach itepe, itede. Wiecie o co chodzi. A jak nie wiecie, to moje przemyślenia znajdziecie we wpisie Makijaż minimalistki.
W wyprasce był puder do konturowania z Inglota w kolorze 505– fantastyczna rzecz. Obecnie mam dwa inne bronzery na wykończeniu, ale jeśli pod koniec będę miała akurat miejsce w mojej palecie magnetycznej Inglot to bardzo możliwe że wrócę właśnie do tego kosmetyku.
Brakuje tu na pewno kredki do ust z Essence i kredki do oczu Deborah Milano i może czegoś jeszcze...? Nie wiem czemu, ale kosmetyki kolorowe jakoś łatwiej idą do śmieci - może to z tej radości, bo jednak zużywa się je o wiele ciężej niż pielęgnację ;)
(Puder L'Origine dostałam na spotkaniu blogerskim)
Inne
Kupię/kupiłabym ponownie: aktywne serum rozjaśniające z Bielendy (gdyby go nie wycofali), miętową pomadkę peelingującą z Sylveco, olejek do mycia gąbek Isana, bio płatki Isana, olejek marula (tego nie zdążyłam poużywać zbyt wiele, szybko go stłukłam :(...).
Z tych lub innych powodów nie kupię ponownie: szminki Essence, bo mam na oku polskie odpowiedniki (najbardziej marzy mi się Vipera ELITE MATT #125 oriental), pomadki Peel Mission Lip Sun Protection SPF 15 (potwornie bieliła), patyczków Carea (przerzuciłam się na eko patyczki Isana), korektora Moia (jakoś nie leżał na mojej cerze).
Wrażenia nie zrobiły na mnie mydło Yope i szampon Ziaja AZS, ale mogę powiedzieć też żeby to były złe produkty.
Pomadka Peel Mission była w paczce od marki, korektor miałam od Basi, a odlewkę szamponu od Czytelniczki <3 )
Próbki, miniaturki
W ostatnich miesiącach ostro wzięłam się za zużywanie wszelkiego rodzaju saszetek. Były wśród nich także rzeczy drogie: od Avene, przez Yoskine, Yonelle, aż po Lancome. W większości przypadków nie zrobiły na mnie wrażenia po tych dwóch użyciach jakie dało się z nich wycisnąć, ale w takiej suytuacji ciężko winą obarczać same produkty, więc nie będę się o nich rozpisywać. No, chyba że mam wspomnieć o składach - kompletnie nie dla mnie, cóż za niespodzianka ;) Wspomnę tylko o tych dwóch produktach, które mogłabym kiedyś zakupić:
- złuszczające chusteczki tołpa, Dermo face sebio
- trzystopniowa kuracja o nazwie Bielenda, Professional Formula, Mikrodermabrazja 3-fazowy zabieg wygładzający
Na co dzień nie sięgam po takie rzeczy w ogóle, nienawidzę babrania się z saszetkami. Ale kiedy mam wyjazd dłuższy niż te 2-3 dni, bardzo lubię mieć coś takiego przy sobie. Wiadomo, cera wtedy często lubi się trochę zbuntować i zamiast wozić ze sobą peeling i maseczkę, wolę wziąć produkt tego typu i załatwić temat właściwie od ręki. Polecam serdecznie (ale Tołpę odradzam wrażliwcom – kwas glikolowy nieźle kopie!).
***
Kończąc ten wpis chciałabym jeszcze przeprosić Was za ohydne zdjęcia - miałam ten weekend tak obłożony robotą, że miałam wybór: albo zrobić te zdjęcia dziś w słabym świetle i dodać wieczorem wpis, albo zrobić doświetlone zdjęcia i dodać wpis za tydzień. Albo dwa. Mam nadzieję, że rozumiecie mój wybór... ;)