Quantcast
Channel: Kosmeologika
Viewing all articles
Browse latest Browse all 206

Przyczyna trądziku: bakterie.

$
0
0
Mikrobiolożka odcisnęła w szalce Petriego dłoń swojego ośmioletniego synka po powrocie z zabawy na podwórku... śliczne, prawda? :) | źródło
Staram się przy okazji różnych postów podkreślać, że trądzik to choroba– a to oznacza konieczność wizyty u lekarza. Choroba ta ma złożoną etiologię, zróżnicowany przebieg i w związku z tym – istnieje wiele metod jej leczenia. Dziś skupimy się jednej z wielu przyczyn: bakteriach. Które z nich odpowiadają za trądzik? Jak to się dzieje? Jak się ich pozbyć... i czy w ogóle chcemy to zrobić? To najważniejsze pytania na jakie postaram się dziś odpowiedzieć :) Ponieważ w podobny sposób powstają też sporadyczne „niespodzianki” u tych z nas, które nie chorują na trądzik wpis przyda się pewnie sporej grupie czytelniczek :)

Nasza skóra ma średnio 1,73 metra kwadratowego powierzchni. Na tym ogromnym obszarze mieszka nasza własna mikrobiota (zwana dawniej mikroflorą bakteryjną). W jej skład wchodzi wiele gatunków bakterii o zróżnicowanym występowaniu, proporcjach i szkodliwości. Znaczna większość z nich to bakterie zupełnie dla nas nieszkodliwe lub wręcz przynoszące nam różnego rodzaju korzyści – ewentualnie szkodzą nam one tylko wtedy, gdy z takich czy innych powodów rozrosną się ponad normę.

źródło: en.wikipedia.org

Jedną z takich bakterii jest Propionibacterium acnes– pałeczka, która na zdrowej skórze jest po prostu komensalem: organizmem, który czerpie korzyści od gospodarza nie szkodząc mu. P. acnes nie występuje raczej na powierzchni skóry, bo gromadzi się w jej porach. Może się jednak zdarzyć tak, że namnoży jej się tam zbyt wiele: na przykład z powodu nadprodukcji łoju (stanowiącego „pożywienie” tej bakterii) albo zablokowania mieszka włosowego (zapewniając jej idealne warunki do rozwoju). Nadmiar bakterii sprawia, że jej normalnie nieszkodliwy dla nas metabolizm zaczyna uszkadzać strukturę skóry. To z kolei prowadzi do rozpoczęcia reakcji zapalnej (leżącej u podłoża wielu postaci trądziku, w tym acne tarda) i/lub do nadkażenia skóry inną, bardziej niebezpieczną bakterią jak na przykład gronkowiec złocisty. Wszystkie te zjawiska stanowią kolejne kroki do wysypu zmian trądzikowych.

Ten właśnie mechanizm leży u podstawy terapii antybiotykowej wielu postaci trądziku. Podawane doustnie preparaty takie jak doksycyklina, limecyklina, tetracyklina czy azytromycyna potrafią przynieść świetne rezultaty, choć trzeba pamiętać, że nie jest to panaceumi niektórzy z nas będą musieli z czasem sięgnąć jeszcze po retinoidy, a inni wywrócić do góry nogami dotychczasowy styl życia. Tych tematów jeszcze dziś nie poruszę, ale wszystko w swoim czasie ;)

Wróćmy do naszych bakterii. Ze smutkiem stwierdzam, że wśród osób doradzających innym w Internecie sporo jest dziewczyn, które anonimowo (na forach lub w komentarzach na blogach) doradzają kupowanie dostępnych bez recepty antybiotyków - na przykład popularnych maści - i stosowanie ich na pojedyncze zmiany na twarzy, czasem przewlekle na duże partie skóry. Inne z kolei polecają odmienne rodzaje odkażania cery takie jak srebro koloidalne czy ozon (tzw. darsonval). Wszystkie te rady uważam za szkodliwe i w tym miejscu chciałabym objaśnić czemu Was przed nimi przestrzegam.

Przyczyn jest kilka, jednak jest jedna która łączy wszystkie wyżej wymienione metody: jest to niewybiórczość. Tego rodzaju terapie antybakteryjne uderzają w całą naszą skórną mikrobiotę i mogą doprowadzić do jej zniszczenia. Tymczasem jest ona nam bardzo potrzebna! Jej najważniejszą funkcją jest to, że utrudnia ona zadomowieniu się na naszej skórze dużo bardziej zjadliwym bakteriom.

To trochę tak, jakby do nowo wybudowanego osiedla sprowadzić od razu jak najwięcej spokojnych rodzin z dziećmi. Gdyby budynki stały puste, momentalnie stałyby się miejscem alkoholowych libacji, nielegalnych noclegów i obiektami wandalizmu...

Nie wiem czy wiecie, ale jest to jeden z bardzo ważnych powodów, dla którego po urodzeniu kładziemy noworodka na ciele mamy, choćby na krótki moment :) Takie maleństwo po wyjściu z jej łona jest całkowicie jałowe, a tym prostym gestem pozwalamy na to, by skolonizowała je nieszkodliwa mikrobiotamatki zamiast tej uporczywej, szpitalnej.

Tu dochodzimy do kolejnych przyczyn mojej dezaprobaty do wyjaławiania skóry na własną rękę. Przyda nam się tu pojęcie oporności bakterii na antybiotyki. Upraszczając temat powiem, że wiele bakterii ma wiele sprytnych sposobów na to, by walczyć ze szkodzącymi im antybiotykami. My wymyślamy coraz to nowsze leki, a one dzięki zmienności genetycznej tworzą coraz to nowsze mechanizmy wymykania się im.

Niektóre mechanizmy oporności są dla bakterii wrodzone: jeśli na przykład antybiotyk działa na konkretny składnik ściany komórkowej, którego część bakterii wcale do jej budowy nie używa, to powiemy o całkowitej i wrodzonej oporności bakterii na ten lek. Jednak nie zawsze tak jest – są mechanizmy, które bakterie wytworzyły przez lata nieumiejętnego stosowania antybiotyków, kiedy jeszcze nie do końca rozumiano mechanizm ich działania i traktowano jako magic bullet na wszystkie infekcje świata. Dlatego też jest wiele gatunków bakterii, które mogą, ale nie muszą być oporne na dany antybiotyk – szczególnie dużo takich gatunków mieszka w szpitalach, gdzie miały styczność z różnymi środkami i „nauczyły” się z nimi walczyć (to są zresztą właśnie te bakterie, na które nie chcemy narazić noworodka!). A źle prowadzona antybiotykoterapia może doprowadzić do tego, takie bakterie rozpanoszą się właśnie u nas. Niech zilustruje Wam to poniższy schemat:

CRE to zupełnie inne bakterie, ale idea jest ta sama. Zobaczcie:
1. Naturalna populacja bakterii na skórze: większość z nich jest niegroźna, ale kilka przeszło mutację.
2. Antybiotyk zabija te zarazki, które było łatwiej zabić - te gorsze przeżywają.
3. Po zakończeniu kuracji niedobitki dzielą się (zwłaszcza, że nie mają żadnej konkurencji!) tworząc wielką, szczęśliwą rodziną zjadliwych bakterii...
4. ... które na dodatek mogą przekazywać swoje nowo nabyte umiejętności innym bakteriom :( | źródło: cdc.gov

Ma sens, prawda? Podkreślam: dobrze przeprowadzona kuracja antybiotykami (czyli taka, gdzie wybierzemy dobry lek, w dobrej postaci, w dobrej dawce, z odpowiednim czasem trwania terapii*) wybiłaby wszystkie bakterie z obrazka nr 1 i do tego właśnie dąży każdy lekarz. Pójście do apteki po Tribiotic i dawkowanie go według instrukcji koleżanki z forum to zła decyzja. Może poskutkować zarówno zbytnim wyjałowieniem skóry (a później zakażeniami bardziej zjadliwymi bakteriami) albo wyhodowaniem na niej szczepów opornych.

*Pamiętajcie, że odpowiedni czas terapii leży nie tylko w gestii lekarza! Kiedy idziecie do niego z infekcją dróg oddechowych albo zatok i dostajecie antybiotyk na czternaście dni, a odstawiacie po dziesięciu z powodu ustąpienia objawów i lepszego samopoczucia – gdzieś na świecie ginie mały kotek :( A niestety nie giną te „silniejsze” bakterie, po których nie powinno zostać śladu – same wydajecie dla nich decyzję o ułaskawieniu, zamiast wyroku śmierci ;)

Zanim jednak post nabierze niepożądanego przeze mnie wydźwięku, pomówmy o tym jak zanieczyszczenie skóry bakteriami nieco ograniczyć. Bo „ograniczenie” to moim zdaniem słowo-klucz i taktyka, którą powinnyśmy obrać. Jeśli problem trądziku jest niewielki lub w ogóle zerowy i dokuczają nam po prostu różnego rodzaju pojedyncze wypryski, jednym z kluczy do sukcesu będzie odpowiednie oczyszczanie cery i niedokładanie jej bakterii w ciągu dnia ;)



Zacznijmy od rzeczy podstawowej: wycieranie twarzy ręcznikiem papierowym. Jak wiecie, myję cerę każdego wieczora z użyciem → delikatnego żelu do twarzy. Wstyd mi się przyznać jak długo wycierałam ją potem zwykłym ręcznikiem do rąk... ale jak już przestałam, to przestałam raz na zawsze i nigdy do tego nie wrócę. Zwykły ręcznik wisi w łazience (wilgoć w powietrzu) i jest wielokrotnie w ciągu dnia moczony. Ma porowatą strukturę idealną do rozwoju bakterii. Jeśli jeszcze mieszkacie z dowolnym osobnikiem płci męskiej i toczycie z nim wojnę o zamykanie toalety przed spuszczeniem wody, to idę o zakład że rozbryzgnięte mikrokropelki wody z ustępu osiadają także na wiszących w łazience ręcznikach. Czy to jest naprawdę to, co chciałybyśmy przytknąć do świeżo umytej cery? ;)

Dla mnie podstawę stanowi zwykły ręcznik papierowy. Staram się mieć własną rolkę (a nie taki trzymany na wierzchu w kuchni) co dodatkowo nieweluje ryzyko przeniesienia nim na twarz niechcianych lokatorów. Bardzo, bardzo Wam to rozwiązanie polecam, bo jest to jedna z tych rzeczy która w mojej pielęgnacji cery przyniosła najlepsze rezultaty – jakkolwiek nieprawdopodobnie by to nie brzmiało ;)
Zestaw czterech ściereczek kupionych za mniej niż 10 zł w Biedronce. Zostały mi już tylko dwie, bo pranie praniem - ale co jakiś czas wolę wyciągnąć sobie nową i nieużywaną ;)

Przy okazji ręcznika nie sposób nie wspomnieć o różnorakich gadżetach do twarzy. Ściereczki muślinowe, gąbki, szczotki... wszystkie one stanowią siedlisko rozwoju zarazków zwłaszcza, jeśli są źle suszone i następnie przechowywane. Jeśli nie możemy ich prać w wysokiej temperaturze w pralce to musimy je często zmieniać :( Ja nie używam tego rodzaju akcesoriów, ale od kilkunastu miesięcy zmywam peelingi enzymatyczne i maseczki wyłącznie szmatkami z mikrowłókna. Można je kupić za grosze w większości supermarketów, a potem spokojnie wrzucać do pralki (ja robię to po każdym użyciu).

Pozostając w temacie czyszczenia, przypominam Wam o konieczności regularnego prania i odkażania pędzli do makijażu! Temat rozwinęłam już kiedyś → tutaj, zachęcam do krótkiej powtórki ;) Z podobną pieczołowitością należy dbać o czystość poszewek na poduszkę, szalików, a nawet golfów (jeśli często je nosisz). Będzie to szczególnie ważne jeśli niedoskonałości pojawiają się  Ciebie niesymetrycznie, na przykład tylko na jednej połowie twarzy.

Kolejną rzeczą o której higienę koniecznie należy zadbać są telefon komórkowy i klawiatura komputera. Wielokrotnie czytałam w sieci, że zwłaszcza ten pierwszy jest siedliskiem bakterii gorszym niż prowokująca raczej gorsze skojarzenia toaleta... Niezależnie od prawdziwości tego stwierdzenia pewne jest, że te dwa miejsca do najczystszych nie należą. Idealnie byłoby utrzymać je w czystości.

O konieczności częstego mycia rąk wodą z mydłem nie zamierzam Was pouczać ;) Chciałabym jednak poruszyć temat żeli odkażających do rąk. Chociaż są wspaniałym wynalazkiem, mają i swoje gorsze strony – dają nam fałszywe poczucie czystości podczas gdy powinny być stosowane wyłącznie wtedy, gdy absolutnie nie mamy możliwości oczyszczenia dłoni w inny sposób. Niedawno przeszła w Internecie fala popularności pewnego filmiku na ten temat ;) a ja zachęcam Was do zajrzenia na stronę amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób i przeczytania paru suchych, ale praktycznych faktów.

Czemu właściwie tak bardzo skupiam się na higienie rąk? Cóż, u podłoża przenoszenia bakterii na cerę są właśnie dłonie. Każdym dotknięciem– odgarniając włosy z czoła, drapiąc się, podpierając brodę dłonią... - przenosimy na twarz mnóstwo zarazków. Po pierwsze jest to nawyk z którym warto walczyć, a po drugie – dbając o czystość dłoni możemy zniwelować jego zgubny wpływ.

To chyba jeden z najdłuższych postów na blogu i przyznam, że konkretnie się nad nim napracowałam. Mam nadzieję, że nie przesadziłam z wchodzeniem w naukowe szczegóły a kto wie? Może którąś z Was zachęciłam tym do poszukania informacji na własną rękę? :) W razie czego dajcie znać!

Ściskam,

Kosmeonautka



Viewing all articles
Browse latest Browse all 206

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra