Potencjalnie agresywne kosmetyki to częsty bohater tekstów na Kosmeologice. Każda z nas zapewne intuicyjnie domyśla się o co może mi chodzić, ale gdybyście chciały konkretniejszej definicji – miałabym z nią duży problem. Zapewne niejedną z nas zdziwiłoby to, że osobiście wliczam do tej grupy między innymi kosmetyki naturalne. Tymczasem najczęściej są one napakowane roślinnymi ekstraktami, które potrafią być silnymi alergenami, a dodatkowo często konserwuje się je wysuszającym i drażniącym alkoholem. Zwierzę się Wam, że rosyjskie kosmetyki uczuliły mnie i podrażniły tyle razy, że już praktycznie zaprzestałam testowania ich.
Inną kategorią będą tu wszelkie -> kwasy, które są jednym z moich ulubionych składników w pielęgnacji. Bez dwóch zdań wliczam też tutaj retinol i jego pochodne, retinoidy. W zależności od rodzaju i stężeń, zarówno kwasy jak i retinoidy mogą powodować złuszczanie naskórka, które wystawia bezbronną skórę na działanie środowiska zewnętrznego. Profesjonalista dobierający nam tę czy inną kurację powinien pouczyć nas o prawidłowej pielęgnacji zaognionej skóry, ale pewnego stopnia podrażnienia czy wysuszenia może nie udać nam się uniknąć.
Jak wspominałam w -> metryczce dotyczącej mojej cery,moja skóra jest wrażliwa. Nie najwrażliwsza na świecie, ale jednak potrafiąca sprawiać sporo problemów. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę ilość aktywnych/agresywnych składników przeze mnie stosowanych ;) Dlatego podrażnienie cery to dla mnie nie pierwszyzna. Ale mam swoje sposoby na to, by zminimalizować jego ryzyko oraz by możliwie najlepiej je przetrwać. Porozmawiajmy więc :)
Dobór kosmetyku
Zacznijmy od doboru samego kosmetyku. Dla mnie, wrażliwca, bardzo ważne jest by w miarę możliwości wybierać produkty z możliwie najkrótszym INCI. Oczywiście czasami jest to niemożliwe, a w sporadycznych przypadkach wręcz błędne (gdy zrezygnujemy z fajnego kosmetyku na rzecz jakiejś totalnej bidy), ale reguła typu „mniej znaczy więcej” potrafi tu wiele pomóc.
Wprowadzenie do codziennej rutyny
Ważny jest czas. Najlepszym momentem na wszelkie eksperymenty jest piątek, po którym większość z nas ma weekend, podczas którego mamy dwa dni na łagodzenie ewentualnych problemów.
W związku z tym w naszym „dniu zero” wykonajmy próbę uczuleniową. Nowym kosmetykiem posmarujmy niedużą powierzchnię w mało widocznym miejscu – pod brodą, za uchem… Będzie ona naszym pierwszym wskaźnikiem czy w kosmetyku nie ma na przykład czegoś, na co mamy silne uczulenie.
Jeśli nic się nie stało, warto znowu poczekać do piątku i tym razem pokryć kosmetykiem obszar twarzy. Jeśli mamy cerę mieszaną/tłustą, to mamy tu trochę szczęścia: nasza tłustsza strefa T jest odporniejsza niż normalne czy wręcz suche policzki i może posłużyć nam jako „następny poziom sprawdzający” ;) To znaczy, jeśli po próbie uczuleniowej wstrzymamy się z wysmarowaniem całej twarzy i kosmetyk wypróbujemy tylko na strefie T. W przypadku cery normalnej/suchej zalecałabym nałożenie kosmetyku na przykład na samą brodę i dalszą obserwację.
Jeśli w dalszym ciągu jest wszystko git, nie ma śladów podrażnienia, to już połowa sukcesu ;) W kolejny piątek smarujemy całą twarz. I obserwujemy. Jeśli nic się nie dzieje, po tygodniu musimy zastanowić się jak szybko chcemy zwiększać częstotliwość stosowania danego kosmetyku w naszym urodowym schemacie. Możemy zacząć od dwóch razy w tygodniu, zwiększając pomału do 2, 3, 4 razy – czyli do stosowania co drugi dzień, a potem jeszcze częściej. To jak sobie ustalimy to nasza sprawa, w której decyzję podejmujemy na własne ryzyko. Nie muszę chyba mówić, że im bardziej wrażliwa jest nasza cera i im silniejszy środek stosujemy, tym wolniejsze tempo polecam :) Aha, no i koniecznie przestrzegamy zaleceń producenta! Jeśli produkt jest do stosowania dwa razy w tygodniu albo wymaga stosowania filtrów, należy tego bezwzględnie przestrzegać.
Ups… jednak podrażnienie. Co teraz?
No niestety, stało się – cera się wkurzyła. Nie wiem jak u Was, ale odkąd przestałam eksperymentować z rosyjską pielęgnacją twarzy to 90% tych podrażnień mam na własne życzenie. Jak widzicie, w proponowanym przeze mnie schemacie od „dnia zero”, w którym wykonujemy próbę uczuleniową do momentu kiedy używamy produktu choćby co drugi dzień, może minąć nawet miesiąc albo i więcej, a mi czasem nie starcza cierpliwości :< Jak się wtedy ratuję?
Po pierwsze, odstawiam podejrzany kosmetyk. A najlepiej wszystkie kosmetyki poza jakimś niezbędnym minimum: u mnie takim resetującym zestawem są -> sprawdzone żele do twarzy i -> sprawdzone toniki. W połączeniu z łagodzącym podrażnienia kremem daje mi to siły na przetrwanie okresu gojenia się. Zamiast toniku może sprawdzić się też znany nam wcześniej (!) hydrolat, a zamiast zwykłego żelu – któraś ze specjalistycznych emulsji typu Cetaphil czy Physiogel.
Po drugie, często nawilżam cerę łagodzącym podrażnienia kremem. Moim absolutnym faworytem jest tu -> krem Latopic, który już nie raz uratował mi tyłek i który niezmiennie polecam. Takim produktem kultowym jest krem Avène, Cicalfate Repair Cream, który u mnie akurat nie sprawdził się jakoś urzekająco, więc przy jakiejś dużej obniżce na dermokosmetyki w Super Pharm skusiłam się na drugi produkt z tej serii: Avène, Cicalfate Post-Acte Skin-Repair Emulsion. Ten produkt przeznaczony jest do kuracji cer podrażnionych właśnie po zabiegach… ale niestety, dla mnie jest za lekki. Dodatkowo w obu produktach Avène szukam tej samej cechy co w Latopicu, czyli choćby lekkiego działania przeciwświądowego– ale niestety bez skutku. Wiem jednak, że Cicalfate ma swoje ogromne grono zagorzałych wielbicieli, więc warto spróbować go choćby w przypadku gdy Latopic nie spełnia naszych oczekiwań.
Po trzecie, idę do apteki (chociaż jako wrażliwiec mam zwykle swoje zapasy w apteczce ;) ). Jeśli jest bardzo źle, łączę leki miejscowe i doustne.
Doustnie w alergiach skórnych stosuje się głównie leki przeciwhistaminowe I generacji, które jednak mogą powodować senność, więc osobiście kupuję po prostu coś z leków II generacji, najczęściej Amertil (cetyryzynę). Małe, niestety średnio opłacalne cenowo opakowania są dostępne do recepty, a jeśli chciałybyście się w takowe wyposażyć na wszelki wypadek, zapytajcie o pomoc farmaceutę albo lekarza :)
W kwestii stosowania miejscowego, mam jeden podstawowy apel: dziewczyny, nie nakładajmy maści sterydowych na twarz :( Ja wiem, że Hydrocort można kupić bez recepty, i że w ulotce piszą, że w ramach absolutnej konieczności można. Ale pamiętajmy, że sterydy stosowane na skórę powodują zaniki, rozstępy, a nawet posterydowe zapalenie skóry czy trądzik posterydowy. Więc umówmy się, że ta absolutna konieczność równa się jesteśmy w afrykańskiej dżungli i jeśli się nie posmarujemy, to zadrapiemy się na śmierć.
W (prawie) każdej innej sytuacji możemy bez recepty kupić w aptece maść/żel z lekiem przeciwhistaminowymtypu Fenistil czy Foxill. A w skrajnych przypadkach idziemy po prostu do lekarza, który może nam przepisać fantastyczny (choć bardzo drogi) preparat z lekiem z zupełnie innej grupy niż sterydy: maść to Protopic, krem to Elidel.Protopic dostałam na najgorsze uczulenie w moim życiu i będę go wychwalać po wsze czasy ;) A sterydy miejscowe mają swoje wskazania, w których korzyści wielokrotnie przewyższają ryzyko i to jest zupełnie inna kwestia.
W (prawie) każdej innej sytuacji możemy bez recepty kupić w aptece maść/żel z lekiem przeciwhistaminowymtypu Fenistil czy Foxill. A w skrajnych przypadkach idziemy po prostu do lekarza, który może nam przepisać fantastyczny (choć bardzo drogi) preparat z lekiem z zupełnie innej grupy niż sterydy: maść to Protopic, krem to Elidel.Protopic dostałam na najgorsze uczulenie w moim życiu i będę go wychwalać po wsze czasy ;) A sterydy miejscowe mają swoje wskazania, w których korzyści wielokrotnie przewyższają ryzyko i to jest zupełnie inna kwestia.
Malować się czy się nie malować?
Moim zdaniem nie jest to wcale takie łatwe pytanie. Najłatwiej jest odpowiedzieć, że nie – im mniej na skórze tym lepiej, dajmy jej dojść do siebie.
Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że cienka warstewka sprawdzonego hipoalergicznego podkładu stanowi dodatkową barierę oddzielającą skórę od niekorzystnych warunków zewnętrznych, o czym wspominałam w -> tym antycznym już tekście.Jeśli takiego sprawdzonego produktu nie mamy, ideałem wydają się tu być -> produkty mineralne,a kwestii pudrów – te wszystkie sypkie, naturalne, jednoskładnikowe pudry takie jak ryżowy, perłowy, jedwabny i wiele innych. U mnie niedoścignionym ideałem pozostaje maranta trzcinowata <3 #loveforever
Czyli malować się czy nie? Myślę, że najbezpieczniej będzie mi napisać: nie wiem. Ja najbardziej na świecie lubię stosować otulający krem Latopic, po którym nie czuję potrzeby tej dodatkowej ochrony, więc w 99% przypadków nakładam korektor pod oczy i matuję krem regenerujący pudrem, a podkład pomijam, chyba że plamy są wyjątkowo czerwone lub duże. Może mój przykład kogoś zainspiruje ;)
Dałabym głowię, że miałam wspomnieć jeszcze o czymś, ale… za nic nie mogę sobie przypomnieć. W razie czego dokonam edycji tekstu :) Jeśli miałyście do mnie w ostatnim czasie jakieś pytania, zadajcie je teraz tutaj – pomału wracam do normalnej internetowej aktywności ;)
Ściskam!Ania
PS. W dalszym ciągu proszę Was o wypełnianie mojej ankiety. Głos każdej z Was, która była kiedyś u dermatologa, jest dla mnie bardzo cenny. Jeśli ją gdzieś udostępnicie - dajcie znać, będę miała u Was poważny dług! LINK DO ANKIETY: TUTAJ!