Peptydy w kosmetykach to temat, który chciałam poruszyć już od bardzo dawna. Problem polega na tym, że jest to niesamowicie szybko rozwijająca się dziedzina, a nie mam dostępu do wszystkich źródeł do jakich chciałabym mieć ;) Chcąc napisać tekst w pełni wyczerpujący temat odkładałam go w nieskończoność, aż w końcu dotarło do mnie, że idąc tą drogą – nigdy go nie opublikuję. Dlatego prezentuję Wam ten tekst wiedząc, że po pierwsze jest to tylko wstęp do tego, co chciałabym tu przedstawić, oraz że zapewne lada moment co najmniej część informacji zdezaktualizuje się… Tym niemniej, mam nadzieję, że okaże się dla Was wystarczający. Zapraszam :)
Zacznijmy od wyjaśnienia, czemu peptydy są tak ważną, odrębną grupą aktywnych składników w naszych kosmetykach. Posłużę się tu pewną (niedoskonałą! o czym za chwilę…) analogią.
Wyobraźmy sobie, że chorujemy – na przykład na zapalenie płuc. Jest kilka kroków, które możemy zrobić w celu poprawy naszego stanu zdrowia:
1. Proste zalecenia: leżeć w domu, oszczędzać się, pić dużo wody, wygrzać się.
2. Domowe sposoby: syrop z cebuli, czosnek, imbir, w innych chorobach często zioła.
3. Lekarstwa: na przykład antybiotyki.
Wyżej wymienione sposoby różnią się między sobą między innymi tym, ile wiemy na temat ich skuteczności.
W pierwszej grupie mamy sposoby tak oczywiste, że aż trudno powiedzieć jak działają ;) Każdy Wam powie, że tak trzeba, ale… jak się nad tym zastanowić, w pierwszej chwili czasem ciężko jest wyjaśnić czemu to jest tak dobre i potrzebne. Nie każdy wie, że niewyleżana grypa może skończyć się zapaleniem mięśnia sercowego, albo że w gorączce tracimy tak dużo wody, że możemy doprowadzić się do odwodnienia. Na pozostałe zalecenia tego typu możemy nie znaleźć żadnych twardych uzasadnień, ani tym bardziej badań naukowych, bo udowadnianie „oczywistej oczywistości” w przypadku, gdy owe zalecenia są darmowe i bezpieczne (czytaj: nawet gdyby były przesadzone, to nikomu nie grożą ani powikłaniami, ani zbędnymi wydatkami) nie ma po prostu sensu.
W drugiej grupie mamy często
ludowe mądrości, za którymi może, ale nie musi stać naukowe uzasadnienie. Obecnie chyba wszyscy już wiedzą, że cebula i czosnek to tak zwane naturalne antybiotyki, a imbir stymuluje działanie układu odpornościowego.
Jest tu tylko kilka problemów: nie wiadomo ile dokładnie tych naturalności trzeba zjadać, żeby faktycznie wywołały określony efekt; często nie wiemy jaka postać jest najlepsza (wywar, odwar, napar, syrop, nalewka…) i tak dalej. Próbuje się to badać, ale badania te są trudne, bo wiele ziół i nie tylko zawiera
złożone mieszanki różnych substancji czynnych i analizowanie ich pojedynczo może prowadzić do błędnych wniosków, a analiza wszystkich na raz jest w najlepszym razie ekstremalnie trudna. Jeśli chcecie zobaczyć jak takie dylematy wyglądają w praktyce, zajrzyjcie na przykład do posta Anwen na temat imbirowej wcierki na skórę głowy
(klik!) i przeczytajcie dyskusję zaczętą 25 lutego 2017 21:27. Podsumowując: ogólnie wiemy, że różne ekstrakty roślinne mogą działać na określone sposoby, ale ciężko jest tu wymagać konkretów.
Trzecia grupa to leki. Leki są różne, ale w przypadku antybiotyków mówimy o leczeniu przyczynowym. Mamy infekcję bakteryjną i poza leczeniem objawowym, profilaktyką powikłań czy stymulacją odporności, stosujemy lek zabijający bakterie. Dodajmy: lek drobiazgowo przebadany między innymi pod kątem jego farmakokinetyki, czyli sposobu jego uwalniania z danej postaci, wchłaniania w określonym miejscu ciała, dystrybucji po całym organizmie, metabolizmu i wydalania. Wiemy dokładnie co podajemy, w jakiej ilości i formie, oraz przede wszystkim znamy tak zwany „punkt uchwytu” leku, czyli przykładowo określony inaktywowany przez niego enzym albo otwierany przez niego kanał jonowy.
Czym w pielęgnacji skóry są peptydy?
Jeśli ten przydługi fragment jeszcze Was nie uśpił, czas na właściwą analogię. Taką „oczywistą oczywistością” jest dla naszej skóry na przykład przeciętny krem nawilżający. Wiemy, że nawilżona skóra funkcjonuje (i wygląda) lepiej niż skóra odwodniona. Czemu? Aż chciałoby się powiedzieć: „No… po prostu tak jest” ;) A tak poza tym to krem nawilżający wygładzi fine lines,a w przypadku odwodnionej, wiotkiej, czasem wręcz pergaminowatej skóry da efekt błyskawicznego liftingu. Większość z nas miałaby problem ze szczegółowym wyjaśnieniem dlaczego, ale bez wchodzenia w humektanty, okluzję, TEWL i tak dalej – wiemy, że jest to dla naszej skóry dobre.
„Domowe sposoby” to dla naszej cery wszelkie wyciągi roślinne i naturalne oleje. Ogólnie wiemy, że nam służą, ale w konkretach nie wiemy często czy i jak działają. To znaczy, oczywiście, można doczytywać w książkach zielarskich czy na stronie doktora Różańskiego o bardzo konkretnych flawonoidach, garbnikach itp., ale ile jest ich w ekstrakcie? Ile samego ekstraktu w kremie? Ile flawonoidu będzie w słoiczku pół roku po jego otwarciu? Ile z tego przeniknie naskórek? Czemu część z nas pod niebiosa wychwala pielęgnację skóry olejem arganowym czy kokosowym, a u mnie argan nie zrobił nic, a kokos zapchał? W mojej opinii to śliski temat. Każdy naturalny olej czy ekstrakt w moim kosmetyku niezmiernie mnie cieszy, ale traktuję je jako wsparcie dla substancji z grupy trzeciej.
A w trzeciej grupie są wszelkie składniki wycelowane w konkretne szlaki metaboliczne naszej skóry. I ja uważam, że peptydy w kosmetykach to najbliższe, co w pielęgnacji mamy do leków. Mogą w komórkach lub macierzy pozakomórkowej wywołać określone działanie w określonym mechanizmie. Są poddawane badaniom, bo koncerny które je opracowują, muszą przedstawić firmom kosmetycznym jakieś argumenty za tym, aby je zakupiono i wprowadzono do kosmetyków. Oraz, co ciekawe, podobnie jak leki często naśladują istniejące w przyrodzie substancje. Dokładnie tak jak aspiryna (kwas acetylosalicylowy) jest ulepszoną wersją kory białej wierzby, a antybiotyk penicylina – niektórych gatunków grzyba pędzlaka :) Niestety, na tym podobieństwa się kończą.
Czy peptydy leczą skórę?
Po pierwsze, w przypadku leków bada się nie tylko samą substancję, ale i całe zawierające ją preparaty. W przypadku kosmetyków – no, tak nie za bardzo. Najczęściej mamy do czynienia z jakimś śmiesznym badaniem, pod tytułem max. 30 kobiet smaruje się kremem i same oceniają, czy stan skóry się poprawił. W mojej opinii takie badanie jest totalnie bezwartościowe i od dawna już nie patrzę na te słupki i procenty, którymi pokryte są opakowania co drugiego kosmetyku w drogerii. Dodam też, że kiedy szukam informacji o konkretnych składnikach kosmetycznych, to te badania z koncernów również robione są zwykle z ułamkiem drobiazgowego zaangażowania w zobiektywizowanie wyników, tak typowego dla badań farmakologicznych. Mam świadomość, że jest to inna dziedzina i rządzi się ona własnymi prawami, ale z kronikarskiego obowiązku muszę zwrócić na to Waszą uwagę: nie każde badanie przywoływane przez producentów kosmetyków ma wartość. Statystyka i metodologia to klucz do poprawnego interpretowania ich.
Po drugie, z tymi bardziej wyrafinowanymi substancjami w kosmetyce zawsze pojawiają się nieśmiertelne problemy z ich stabilnością i przenikalnością. Oczywiście, po opracowaniu pierwszych generacji peptydów, pracuje się już nad nowszymi, które mają mieć nie tylko lepszą skuteczność, ale i być „łatwiejsze w obsłudze”, ale to wszystko dopiero się rozwija i potrzeba na to czasu.
No okej, ale co właściwie peptydy mają robić, że tak bardzo chcemy ich obecności w naszych kosmetykach?
Kurczę, w sumie to prawie wszystko.
Mechanizm działania peptydów
Jak wiecie albo nie wiecie, różne części naszego organizmu mogą porozumiewać się ze sobą na mnóstwo różnych sposobów. Od impulsów elektrycznych w układzie nerwowym, przez wszelkie przepływy jonów, aż po znane nam wszystkim hormony. Jest jednak grupa przekaźników, które są tu dla nas szczególnie ważne: mówimy o cytokinach.
Cytokiny to małe białka, których nasze komórki używają do kontaktowania się ze sobą. I peptydy w kosmetykach często* mają udawać właśnie ich działanie. Z tego względu na użytek tego posta podzielę peptydy kosmetyczne pod kątem efektu na trzy podstawowe grupy:
- peptydy zwiększające gęstość skóry (ogromne uogólnienie!)
- peptydy antyzapalne
- *peptydy miorelaksacyjne, które nie zawsze udają ludzkie cytokiny, a na przykład działanie botoksu (czyli jadu kiełbasianego) czy jadu żmii.
Chciałabym podkreślić, że to jest taki mój autorski podział, na moje własne potrzeby ;) A koniecznie trzeba mieć na uwadze, że większość peptydów wykazuje działanie mieszane: szczególnie te przeciwzapalne najczęściej w ten czy inny sposób wpływają także na gęstość skóry.
Planuję w odleglejszej przyszłości długi tekst o każdej z grup, ale dziś jest to po prostu fizycznie niemożliwe – muszę poprosić Was o odrobinę cierpliwości :) Ale pokrótce każdą grupę omówię już dziś.
Peptydy pogrubiające skórę
Czy, jak to ja wolę je nazywać – zwiększające jej gęstość.Bez wchodzenia w szczegóły (bo te chciałabym zachować na osobny post), skóra ma złożoną budowę: pod składającym się z pięciu warstw i miriady różnych struktur naskórkiem znajduje się skóra właściwa, a pod nią tkanka podskórna. Skórę właściwą tworzy siateczka włókien kolagenowych, elastynowych i retikulinowych zatopionych w macierzy złożonej także z glikozaminoglikanów, glikoprotein czy proteoglikanów oraz komórek, w tym produkujących wymienione włókna fibroblastów.
Większość peptydów z tej grupy w ten czy inny sposób ma wspomagać zachodzące w tej warstwie procesy, które naturalnie zwalniają wraz ze starzeniem się. Peptydy mogą pobudzać fibroblasty do podziału (żeby było ich więcej) lub do syntezy włókien skóry właściwej, zwiększać syntezę wspomnianych wyżej proteoglikanów czy GAGów, hamować rozpad istniejących włókien, a nawet stymulować wzrost keratynocytów naskórka. Słowem: wszystko, by skóra była gruba, gęsta i jędrna.
Peptydów mających dawać takie właśnie działania jest wiele i warto szukać ich w składach naszych kremów. Przykłady? Proszę bardzo: Copper tripeptide complex (= Copper tripeptide-1 = GHK-Cu = Iamin), Syn-Coll (= Palmitoyl tripeptide-3/5), Acetyl tetrapeptide-9 (= AcTP1), Acetyl tetrapeptide-11 (= AcTP2), Tripeptide-10 (= Citrulline = Decorin-like tetrapeptide = Decorinyl).
W tej grupie znajdą się także
kosmetyki z czynnikami wzrostu, na przykład EGF (rh-Oligopeptide-1), FGF (sh-Polypeptide-11) czy IGF (rh-Oligopeptide-2). Pionierem tej tematyki jest tu bez dwóch zdań
Azjatycki Cukier,a ja przyznam bez bicia, że zupełnie nie kojarzę dostępnych u nas kosmetyków z tymi składnikami. W podsumowaniu będzie parę słów o tym, czemu nie jestem nimi aż tak zafascynowana…
Peptydy przeciwzapalne
Kiedy w naszym organizmie trwa stan zapalny, zaczyna się niesamowita gra cytokin. Prozapalne, choć może ze względu na nazwę kojarzą się negatywnie, pełnią tu ważną rolę: to dzięki nim organizm wie, że ma się przed czymś bronić i dokąd skierować armię białych krwinek. Jednak czasami jest tak, że choć nic złego się nie dzieje, cytokin prozapalnych jest wiele i wywołują stan zapalny, który jest nam zupełnie niepotrzebny. Jest to między innymi jeden z mechanizmów leżących u podłoża trądziku (o którym muszę w końcu kiedyś napisać!), a dodatkowo przyczynia się to do starzenia się skóry. Peptydy o działaniu przeciwzapalnym mogą nam tutaj pomóc.
W składach szukajmy: ponownie Copper tripeptide complex (= Copper tripeptide-1 = GHK-Cu = Iamin), ale też Heat shock protein (70) (= Hsp70, częściej pod postacią Artemia extract– wyciąg z larw solowca), Palmitoyl tetrapeptide-7 (= Palmitoyl tetrapeptide-3).
Bardzo ciekawie zapowiadającym się składnikiem jest dwukrotnie już wspomniany
kompleks tripeptydu z miedzią, który ma również
udowodnione działanie na blizny, bo rozbija agregaty źle zsyntetyzowanego kolagenu. Jeśli nie wiecie o co chodzi, zobaczcie idealną ilustrację z bloga
Beatrice The Biologist:Peptydy miorelaksacyjne
Na koniec zostawiłam sobie moją ulubioną grupę peptydów: peptydy miorelaksacyjne, czyli w wolnym tłumaczeniu:
rozluźniające mięśnie. Jak wiecie z mojego tekstu
-> o widocznych oznakach starzenia, uważam, że z każdym rodzajem zmarszczek należy walczyć w wycelowany w nie sposób. Na zmarszczki mimiczne ma szansę pomóc relaksujący masaż, ale można też „porazić” mięśnie inną metodą: inwazyjną (jak botoks) lub nieinwazyjną – i tu właśnie z pomocą przychodzą nam peptydy.
W kosmetykach szukamy: acetyl hexapeptide-3 (= acetyl hexapeptide-8 = Argireline), wagleryny (Waglerin-1), Syn-ake® (= Tripeptide-3 = dipeptide diaminobutyroyl benzylamide diacetate), Pentapeptide-18 (= Leuphasyl), Pentapeptide-3 (= Vialox).
Mała uwaga: badania wykazały, że umiarkowane działanie Leuphasylu i mocniejsze działanie argireliny dawały razem dużo mocniejszy efekt, niż stosowane osobno – jeśli macie możliwość wykorzystać tę synergię, to polecam (i zazdraszczam ;D).
No dobra, ten tekst ma już prawie sześć stron. Jeśli dotrwałyście do końca, to naprawdę szczerze podziwiam. Na koniec parę słów ode mnie, o moim prywatnym podejściu do peptydów.
Peptydy w mojej pielęgnacji przeciwstarzeniowej
Ponieważ nie cierpię na żadne przewlekłe stany zapalne skóry, peptydy o działaniu przeciwzapalnym nigdy specjalnie mnie nie interesowały i dopiero na potrzeby tego posta więcej o nich poczytałam. W razie czego pytajcie: nawet jeśli czegoś nie wiem, to postaram się dowiedzieć :)
Jednak
moją miłością są zdecydowanie peptydy miorelaksacyjne. Pisałam o tym już wiele razy, między innymi w tekście o
mojej aktualnej pielęgnacji twarzy i temat z pewnością będzie się tu przewijał, bo mam wiele pomysłów jak go rozwinąć :)
Na sam koniec zostawiłam peptydy pogrubiające skórę. Nie udało mi się znaleźć badań porównujących je, ale moim zdaniem te same efekty mogą dać nam po prostu stosowane zewnętrznie retinoidy. Oczywiście, mechanizm działania jest inny. Preparaty też inne, bez porównania wręcz: gdzie luksusowemu kremowi z czynnikami wzrostu do drażniącego retinolu, o jego złuszczających pochodnych na receptę nie wspominając! Ale z drugiej strony, z peptydami mamy ten problem, o którym wspomniałam w przydługawym wstępie: kwestie stężeń i przenikalności. Retinoidy są tu jednak o wiele łatwiejsze w kontroli, a szczegółowe stężenia są podawane nie tylko przy lekach, ale też przy sensownych kremach. Więc ja, Ania, osobiście wybieram retinoidy. Oczywiście, dobrym kremem z peptydami nie pogardzę, ale większe zaufanie do skuteczności mam jednak w przypadku konkurencyjnej grupy składników ;) Natomiast zawsze chętnie będę polecać peptydy zwiększające gęstość skóry osobom, które retinoidów nie chcą lub nie mogą używać. Bo totalnie to rozumiem i absolutnie nikogo nie zamierzam na nic nawracać ;) Starałam się ten tekst napisać tak, żeby każda z Was mogła podjąć decyzję samodzielnie.
Więc, co wybierasz Ty? Retinoidy, peptydy, a może zupełnie inne środki prewencji przeciwzmarszczkowej? Z naszych komentarzowych dyskusji wiele się uczę, więc tym bardziej czekam na Wasze opinie. Przy okazji – jak chyba widać, mocno się przy tym tekście narobiłam. Myślę, że byłoby naprawdę MEGA fajnie gdyby jak najwięcej osób dostało tę wiedzę w swoje ręce, więc wyjątkowo proszę o to, żebyście dały temu tekstowi łapkę w górę na Facebooku: klikamy tu!, a potem kciuki w górę ;) Dzięki w imieniu i moim, i potencjalnych przyszłych czytelniczek <3
Wasza Ania