Quantcast
Channel: Kosmeologika
Viewing all 206 articles
Browse latest View live

Gdzie byłam jak mnie nie było, dwuletnie chaczapuri, Eyjafjallajokull i czemu im bliżej masz, tym bardziej się spóźniasz // kwiecień 2017

$
0
0


Cześć, dziewczyny!

Te miesięczne podsumowania nie pojawiają się u mnie często, bo poza uczelnią, szkołą językową i zumbą 99% mojego czasu wolnego jest wybitnie niewdzięcznym tematem do opisywania: nauka, czytanie książek czy blogowanie to coś, czego nie umiem barwnie ubrać w słowa choćbym nie wiem jak się starała :P Ale kwiecień często jest dla mnie gorącym miesiącem i tak też było tym razem. Jeśli jesteście ciekawe co takiego się działo, zapraszam! 



Największy sukces


Jeżeli śledzicie → mój fanpage na Facebooku to wiecie już pewnie, że miesiąc ten był dla mnie pracowity pod każdym względem, także uczelnianym. Wisienką na torcie okazał się udział w International Medical Students' Conference, na którą pojechałam z mojej Gdyni aż do owianego legendami Krakowa, w którym nigdy dotąd nie byłam! Wyjazd okazał się świetnym przeżyciem, a z samej konferencji wróciłam z laurem zwycięstwa w sesji dermatologicznej :) Dla mnie tego typu wydarzenie poza macierzystą uczelnią było wielokrotnie bardziej stresujące i dużo mnie kosztowało, ale dla samego usłyszenia tylu miłych ust ze stron jurorów było warto. Jej, wciąż jeszcze nie do końca mogę w to uwierzyć.

No i dla tych z Was, które z jakichś dziwacznych powodów (:D) nie lubią Kosmeologiki na fejsie i nie czytały moich wyrazów wdzięczności:

dziewczyny, dziękuję Wam za wypełnianie mojej ankiety. Gdyby nie Wy, nie byłoby tego sukcesu i koniec, kropka. Jesteście wspaniałe, a ja jestem niesamowicie wdzięczna za tak oddane i zaangażowane Czytelniczki. Ponieważ wnioski, do których dzięki Wam doszłam są BARDZO ciekawe, ankieta jest wciąż otwarta, bo im więcej opinii, tym pewniejsze są wyciągnięte z nich konkluzje. Link do ankiety lada dzień zawiśnie w kolumnie po prawej i już teraz zachęcam do wypełniania jej przez te z Was, które jeszcze tego nie zrobiły, a które kiedykolwiek były u dermatologa. Na razie możecie zrobić to tutaj (klik!).

Dzięki raz jeszcze. Jesteście najlepsze.

Nie wiem czy Kraków to jedyne takie miejsce, gdzie wejście do McDonalda wygląda TAK, ale mnie urzekło. Jest w tym coś pięknego :D

Najlepszy moment

Kwiecień obfitował w tyle niesamowitych wydarzeń, że wybranie najlepszego momentu okazało się nie lada wyczynem. W końcu uznałam jednak, że najlepsze w naszym życiu są śmiech i fajni ludzie wokół, a idealnym tego symbolem będzie spotkanie blogerek MayBe Beauty, które odbyło się w Gdyni na samym początku tego miesiąca. Odmienne od wszystkich innych spotkań na które dotąd zawitałam było prawie wszystko, ale co urzekło mnie najbardziej to totalny luz. Zero napinki. Po ogłoszeniu wyników „rekrutacji” organizatorki założyły minigrupę na Facebooku, gdzie jeszcze na długo przed spotkaniem zaczęły się heheszki, które trwają do dzisiaj :D Dzień przed spotkaniem okazało się, że jednak nie będzie to tylko wyjście na kawę i pogaduchy (jak to dotychczas było planowane), ale dostaniemy też jakieś prezenty. O takie:

Macie swoich faworytów? Dla mnie wygrywa katalog z projektami domów i próbki tkanin xDDD


No i wiecie. Byłam już na takim spotkaniu, po którym próbowano wymuszać od nas recenzje/lokowanie rzeczy typu ścierki czy papier do pieczenia (przysięgam!), więc przyznam się bez bicia: totalnie łyknęłam ten dowcip. Nawet powieka mi nie drgnęła. Dopiero pod wieczór Monia napisała oficjalnie, że to OCZYWIŚCIE primaaprilisowy żart, więc wyobraźcie sobie jak się poczułam xD


Jak się okazało, ani nie wyszłyśmy z pustymi rękami, ani nie dostałyśmy odkamieniacza do czajnika :( Obdarowano nas w zamian takim stosem prezentów, że aż mnie zatkało. Zobaczcie same:


Oillan, Make Up Revolution i Bell TOTALNIE oszaleli. Dodatkowo fantastyczne rzeczy od Tess, Ziai, Galerii 55 w Gdyni,
7th Heaven, DermoFuture i innych... <3


No ale okej, prezenty prezentami, ale przejdźmy do najważniejszego. Czyli oczywiście jedzenia. Nie no, żartuję, ale żeby nie było: knajpki sieci Gorąco Polecam Nowakowski mogę Wam... gorąco polecić :P Nie mam ich aż tak super po drodze jak mojego ukochanego Loveat, więc jego pozycja w moim serduszku jest niezagrożona. Ale jeśli kojarzycie te miejsca i zamiast standardowej buły z serem czy pizzerki z osiedlowego sklepu czy uniwersyteckiej kafeterii macie ochotę na coś smaczniejszego i zdrowszego, to ciężko znaleźć coś lepszego.

Dobra, ale ja nie o tym. Tak jak powiedziałam, najważniejsi są ludzie. Cała ekipa była tak wesoła i sympatyczna, że mogę jedynie żałować, że siedząc na końcu długiego stołu nie z każdym udało mi się porozmawiać tyle ile bym chciała :( Do Nowakowskiego mam dosłownie trzy minuty z buta (cztery jeśli stanę na czerwonym świetle), więc zdecydowanie najbliżej ze wszystkich uczestniczek, ale wiecie jak to jest: jak człowiek nie próbuje ominąć korków albo wcelować w jakiś konkretny autobus, to pokusa wypicia jeszcze łyka herbaty/pogłaskania kota/przetarcia po śniadaniu blatów w kuchni robi się spora, bo to przecież tylko pół minutki.
 
Zdjęcie dzięki uprzejmości Moniki! :)
No i potem lecę na ostatnią chwilę i wpadam niespóźniona, ale zgrzana i z rozwianym włosem, kiedy wszyscy inni już siedzą. Więc zostało mi osamotnione miejsce z daleka od najlepszej beki, ale z drugiej strony: usiadłam idealnie między → Pauliną, za którą przepadam i → Basią, której bloga obczaiłam dopiero przed spotkaniem, ale z którą od razu poczułam dobrą chemię :) Miałam też strategiczną pozycję podczas prelekcji Adrianny z firmy Oillan, bo wszystkie produkty były w zasięgu mojej ręki, więc obczajanie składów było intensywne :P Zapisałam sobie parę nazw i gdy zdenkuję obecnie używane produkty, na pewno będę kupować i testować.

Czadowo było spotkać też → Karolinę odpowiedzialną za szablon mojego bloga (jednak wymiana miliona maili a kontakt twarzą w twarz to jak niebo a ziemia...), → Anię i → Monikę z którymi spotkałam się już wcześniej oraz → Kasię, która ma podobny gust muzyczny... a wiecie na pewno, jak to automatycznie zbliża ludzi :))) Mam nadzieję, że będą kolejne spotkania w tym gronie i że uda mi się na nich dłużej pogadać z całą resztą: Justyną,Dorotą,Moniką i Izą :)

Najważniejsze odkrycie


Będzie kulinarne. Zastanawiałam się, czy nie zamieścić tego w serii → Jemy sezonowo i jeśli zauważę, że potrafię w tym temacie dorzucić od siebie jakąś wartość dodaną to na pewno to zrobię! Ale póki co, chaczapuri według wskazówek Klaudyny Hebdy z Ziołowego Zakątka to dla mnie cudo od A do Z. Jej tekst na ten temat ma już dwa lata i aż trudno uwierzyć, że tyle czasu odkładałam wypróbowanie tego przepisu!

Dodam, że zachwycił mnie on od pierwszego wejrzenia, bo wszelkie chlebki, bułki i inne tego typu pyszności lubię chyba nawet bardziej niż typowo cukiernicze wyroby. Przy okazji: moje ukochane bułeczki to jaglano-sezamowe cuda od Antyweszki. Pokazywałam je kiedyś na Insta, ale chyba nie wspomniałam o nich na blogu. Więc jeśli tak jak ja lubicie dobre ciacho, ale o prawdziwy ślinotok przyprawia Was chrupiąca piętka ciepłego chleba ze świeżym masłem – antywieszakowe bułeczki i/lub gruziński chlebek to coś dla Was.


Moje zauroczenie chaczapuri czekało na skonsumowanie prawie dwa lata, ale na szczęście kiedy znajomi blogerzy z Fashionable zasypali mój Instagram zdjęciami ze swojej podróży do Gruzji, od razu mi o nim przypomnieli i od paru tygodni chaczapuri robię spokojnie chociaż raz w tygodniu. Po prostu się zakochałam. Jeśli lubicie chleb i chlebopodobne wypieki, to zakochacie się i Wy.

Najpopularniejszy wpis


Generalnie druga połowa kwietnia była dla mnie z powodów uczelnianych dosyć trudna, co widać po zmniejszonej ilości wpisów i prawie zerowej obecności w mediach społecznościowych. Teraz wracam już do życia, ale nawał obowiązków uniemożliwia mi przyłożenie się do blogowania tak jak bym sobie tego życzyła :( Tym niemniej w kwietniu było Was tu naprawdę dużo i w związku z tym wyróżnię dwa wpisy:


  • najwięcej wejść zaliczył przedostatni tekst, czyli tak zwany → tag z 40 pytaniami. Jest mi super miło, że zainteresował Was taki egocentryczny wpis i chciałabym wymyślić sposób, bym i ja mogła dowiedzieć się czegoś o Was :) Może jakaś ankieta albo newsletter? Co o tym myślicie?

  • najwięcej komentarzy zostawiłyście pod → zestawieniem moich ulubionych pięciu łagodnych myjadeł do ciała. Jestem zach-wy-co-na tym, że wiele z Waszych wypowiedzi pod tym i innymi wpisami to bardzo merytoryczne komentarze, zadające bardzo konkretne pytania i podpowiadające mi ciekawe rozwiązania i produkty. Każdą z tych opinii bardzo cenię i, tak jak napisałam pod ostatnim tekstem, jeśli są jakieś pytania które zostawiłam ostatnio bez odpowiedzi to koniecznie wklejcie je pod tym wpisem :)


Najlepszy zakup


Będąc w Krakowie starałam się zwiedzać tyle, ile to możliwe, bo była to moja pierwsza wizyta w tym pięknym mieście. Podczas spaceru moją uwagę przykuła maleńka witrynka sklepu z rękodziełem. Wizerunki wielkookich postaci o smutnym spojrzeniu przyciągnęły mnie niczym magnes, więc weszłam i... przepadłam. To, co wyczynia Aga z Make Your Own Rainbow to po prostu magia. Nie podejmę nawet próby opisania wszystkiego, co tam widziałam. Szczególnie urzekła mnie biżuteria (bransoletki i wisiorki) robione z zegarkowych kopert, w których zamknięto puch dmuchawca, piasek z Bałtyku, a nawet... pył z wulkanu Eyjafjallajokull. Początkowo nie zdecydowałam się na zakup, bo bransoletka za około 90 zł byłaby warta więcej niż dobre 3/4 całych moich biżuteryjnych zbiorów ;) Ale po wygranej na konferencji postanowiłam sprezentować ją sobie w nagrodę. Oczywiście decyzję podjęłam w ostatniej chwili, a sklep w niedzielę otwierano gdy ja byłam już w pociągu... ale koleżanka z roku była tak miła, że podczas własnych krakowskich wojaży kupiła mi wymarzony drobiazg i mam go wreszcie w swoich łapkach ;) Jestem nim zafascynowana i nie mogę się nań napatrzeć.

Dziś to tyle, chociaż zebrałam tu może maleńki wycinek tego, co działo się u mnie w kwietniu. Między innymi po Krakowie odwiedziłam jeszcze Łódź, która zwiedzana w przemyślany sposób potrafi być totalnie zachwycająca i którą również będę bardzo miło wspominać. I na koniec, zgodnie z tradycją tych sporadycznych miesięcznych podsumowań: trzy piosenki po niemiecku– trochę ironicznie, bo w tym miesiącu ominęłam chyba większość zajęć :( Dlatego tym razem zamiast nowości z niemieckich rozgłośni podsyłam trzy stare utwory, które dawno temu ukazały mi piękno tego narzecza ;) i złożyły się na to, że to właśnie na nim skupiłam się w ramach realizowania mojej pasji do języków. Może też dacie im szansę?





A jak Wasz kwiecień? Działo się coś ciekawego? Jakieś ciekawe wydarzenia, odkrycia, sukcesy, zakupy...? :) Jak zawsze, chętnie dowiem się jak to wyglądało u Was i mam nadzieję, że mniej stresująco, a równie owocnie :)

Buziaki!

Ania


Cienie do powiek dla początkujących, część 6.: Twoja idealna paletka. Złożysz ją sama :)

$
0
0



Nie jest to pierwszy post tego rodzaju w blogosferze, ale czuję, że mam coś do dodania od siebie w tym temacie, więc chciałabym się podzielić z Wami moimi przemyśleniami. Wbrew panującej obecnie modzie na kupowanie niezliczonych palet z cieniami do powiek, jak dotąd kupiłam tylko dwie (z czego bez jednej spokojnie mogłabym się obyć) i wydaje mi się, że parę wniosków udało mi się dzięki temu wyciągnąć.

Wnioski te będą dotyczyły tego, jak skomponować swoją własną paletkę. Jestem przeciwniczką marnotrawstwa w każdej postaci, a niestety z tym kojarzy mi się idea gotowych palet cieni do powiek.Typów urody i gustów jest tak wiele, że w mojej opinii prawie zawsze w paletce będzie kilka kolorów, których nie będziemy używać. Jeden-dwa to wynik bardzo dobry, ale im dłużej czytam blogi tym bardziej przekonuję się o tym, że to po prostu rzadkość. To marnowanie nie tylko naszych pieniędzy, ale i surowców i energii, a więc zaśmiecanie planety. Więc jako absolutna zwolenniczka paletek DIY, zapraszam Was na dzisiejszy tekst!

Zacznijmy od tego, o jakim produkcie będziemy dzisiaj mówić. Najogólniej rzecz biorąc, jeśli chcemy stworzyć własną paletę to możemy zastanowić się nad zakupem dwóch rodzajów pustych kasetek do cieni: takie z przegródkami na konkretne cienie lub zupełnie ich pozbawione. Te pierwsze możemy dodatkowo rozpatrywać pod kątem kształtu i rozmiaru miejsc na wkłady– nie jest bowiem tak, że wszystkie wkłady wejdą do wszystkich „przegródkowych” kasetek.

Dodatkowo warto pamiętać, że o ile nie zaznaczę inaczej, w tekście będę omawiać systemy palet magnetycznych: kasetki z wbudowanym w nie magnesem, do którego metalowe panewki wkładów przyczepiają się dzięki magii fizyki ;) Są też inne pomysły (jak umieszczanie wkładów „na klik” chociażby) i o nich też napomknę.

Kasetka magnetyczna na cienie do powiek DIY


Ale moment, może wcale nie potrzebujesz korzystać z takiego systemu? Jeśli masz trochę ulubionych cieni (pojedynczych/podwójnych albo składowych mniej czy bardziej udanych palet), to możesz wrzucić je do bezprzegródkowej kasetki albo… zrobić ją sama. Na przykład z piórnika, jak tutaj:


Potrzebować będziesz opakowania (płaskiej puszki, opakowania na płytę DVD, ewentualnie solidnego pudełka), dobrego kleju (polecam Magic) i arkusza magnetycznego, który w sklepach papierniczych kosztuje dosłownie kilka złotych. Arkuszem wyklej dno swojego opakowania, całość ozdób i wypełnij ulubionymi cieniami :) Cienie z opakowań bez problemu wyjmuje się po podgrzaniu ich od spodu (za pomocą świecy albo nawet prostownicy) i podważeniu za pomocą wykałaczki.

Marki z kasetkami magnetycznymi w ofercie


Więc jeśli masz jakąś paletę, w której kilka cieni jest ledwo maźniętych, a kilka intensywnie eksploatowanych, to już masz całkiem fajną bazę do swojej wymarzonej palety. Oczywiście zamiast kasetki na cienie DIY możesz ją też po prostu kupić w Inglocie (Freedom System, model Flexi), Glam Shopie (kasetki Glam Box), stoiskach Vipera (linia Magnetic Play Zone), sklepach oferujących produkty Nabla (Make Up Sorbet, Minti Shop), e-sklepie Make Up Geek czy salonach M.A.C (modele Pro Palette Large/Single Compact i Pro Palette Large/Duo Compact).


Wszystkie te paletki to taka czy inna „ramka” z dnem wypełnionym magnetyczną masą, do której przyczepimy nasze cienie. Czy będzie to miks marek i półek cenowych tworzących artystyczny nieład, czy skompletowany w jednym sklepie zestaw z pasującej do kasetki firmy – to zależy tylko od nas.

Na moim przykładzie powiem, że osobiście jakoś wolę kasetki z przegródkami. Mam świadomość, że tak naprawdę jest to mniej praktyczne i sporo miejsca w kasetce „marnuje się”, ale nie potrafiłam się przekonać i już ;) Więc jeśli jest na sali ktoś z podobną słabością – zerknijcie do Inglota na stary system Freedom albo do MACa właśnie. Poczwórną kasetkę na okrągłe cienie ma też Kobo i Hean, a niemagnetyczną czwórkę „na klik” wprowadziło właśnie do oferty Essence (linia My Must Haves). Inne cienie na „klik” ma w ofercie Urban Decay.

Jak skompletować cienie do własnej paletki z wkładami?


Nawet jeśli mamy już kasetkę (niezależnie od jej typu) i parę cieni włożenia w nią na początek, większości z nas czegoś będzie w tym zestawie brakowało. W tej grupie znajdzie się pewnie jakaś niewielka grupa szczęściar, które dokładnie wiedzą co idealnie uzupełniłoby ich zbiory. Jeśli do nich należycie - #zazdro. W tym tekście padło już sporo marek produkujących cienie mono z myślą o kasetkach, więc na pewno bez problemu uda się Wam znaleźć poszukiwany cień :)

Cała reszta z nas musi się jeszcze trochę pomęczyć i podjąć pewnie niejedną ciężką decyzję ;) Dla Was właśnie powstał ten tekst. Chciałabym, żebyście w tej chwili zastanowiły się nad następującymi kwestiami:


  • Czy lubisz bawić się makijażem? Czy zajmujesz się nim zawodowo/półprofesjonalnie? Czy malujesz tylko siebie?

  • Jaki masz stosunek do kolorowych makijaży? Preferujesz wyłącznie neutralne, totalnie kolorowe, a może coś pomiędzy?


Pierwsze pytanie to takie rozgrzeszenie. Jeśli makijaż to Twój zawód albo hobby to prawie nie ma takiej ilości cieni, która byłaby za duża ;D To znaczy każdy ma inny styl pracy i lubi pracować na innych narzędziach, a zresztą – inaczej będzie wyglądał kuferek osoby robiącej makijaże ślubne, a inaczej kogoś pracującego przy artystycznych sesjach zdjęciowych. Także tutaj swój system wypracujesz sama, ale może niniejszy tekst przyda Ci się, jeśli dopiero stawiasz pierwsze kroki i zastanawiasz się od czego zacząć.

Inaczej rzecz wygląda jeśli chcesz stworzyć taką typową paletkę dla siebie. W tym przypadku bierzesz pod uwagę wyłącznie własne gusta czy karnację, więc każdy cień powinien mieć swoją rację bytu i być przemyślanym elementem pasującym do pozostałych. Chciałabym tutaj wyróżnić kilka podstawowych założeń, które przyjmuję pisząc ten tekst. Kieruję go do tych z Was, które:

  • chcą nosić cienie do powiek,
  • nie do końca wiedzą jakie i jak,
  • nie chcą marnować nieużywanych kosmetyków.

Jeśli spełniasz powyższe warunki, ten tekst jest dla Ciebie :) Jeżeli nie czytałaś wcześniejszych części tego cyklu to kliknij TUTAJ! i zapoznaj się z nimi, bo powinny odpowiedzieć na większość Twoich pytań. A następnie rozważmy kilka scenariuszy:

Signature look


Konia z rzędem komuś, kto zgrabnie przetłumaczy ten zwrot! Najczęściej widzimy go w kontekście ubrań, ale i określony typ makijażu może stać się naszą bazą i znakiem rozpoznawczym. Adele i jej cut crease, Amy Winehouse i jej eyeliner, Kim Kardashian i jej smokey eyes… oczywiście, nie musi chodzić o makijaż oczu: dla Taylor Swift będzie to czerwona szminka.

Powyżej zdjęcie przykładowego zestawu w kasetce Kobo mojej przyjaciółki: czwórka cieni i bazowy cień w kremie Maybelline. Wszystkie wkłady są z serii Kobo Mono Eyeshadow i są to: 143 Rosy Brown, 102 Almond, 116 Dark Chocolate i 127 Graphite. W klasycznym zestawie zamiast matowego Almond proponowałabym perłę/satynę. Cudne pojedyncze wkłady z połyskiem ma w ofercie np. Hean.

Jeśli więc chciałybyśmy, aby nasza idealna paletka była nieduża, ale oferowała możliwość zrobienia bardzo konkretnego makijażu (ewentualnie z opcją delikatnego odmieniania go na przykład na większe okazje), będziemy potrzebowały zapewne około 4-6 cieni. Zakładając, że chodzi nam o makijaż bardzo klasyczny, potrzebne nam będą:

  • cień w kolorze zbliżonym do naszej skóry,
  • drugi cień ciemniejszy, do modelowania oka,
  • czarny/grafitowy lub inny bardzo ciemny kolor do przyciemniania zewnętrznego kącika, linii rzęs itp.,
  • jasna perła do wewnętrznego kącika,
  • opcjonalnie: jakiś mniej oczywisty, błyszczący cień do makijażu wieczorowego i/lub jeszcze jeden cień neutralny umożliwiający większą liczbę kombinacji.
Ten dodatkowy neutralny cień może mieć na przykład inne wykończenie niż ten bazowy. Jeśli więc w naszej podstawowej czwórce jest matowy brąz, dołóżmy jeszcze jakiś satynowy czy metaliczny – oczywiście, o ile lubimy ten efekt.

Jeśli tak jak ja, kochacie cienie w kremie albo za moją radą z części pierwszej cyklu o cieniach do powiek zaopatrzyłyście się w jeden z nich jako bazę swoich dziennych, szybkich makijaży to z takim zbiorkiem łącznie 5-7 cieni dla wielu z nas będzie całkowicie wygodnie. Naprawdę. Jestem pewna, że wiele z nas w głębi serca wie, że paletka dwunastu losowo wybranych brązów typu Naked od UD to dla nas za wiele i ani nie posiada wszystkiego czego chcemy, ani nie pasuje nam w stu procentach tym co faktycznie zawiera. I chociaż ona na zdjęciach wygląda fajniej niż taka o, smętna czwórka i słoiczek, to potem taki leżący wyrzut sumienia potrafi nas nieźle unieszczęśliwić ;)

Konsekwentny styl


Signature look to coś, co zawsze do mnie bardzo przemawiało, ale po prostu nie pasowało do mnie. Ja po prostu lubię trochę zabawy i chociaż ciągle krążę wokół podobnych efektów, to wcelowałam w coś większego: w moim przypadku dwa matowe cienie w kremie, około 10 prasowanych cieni (9 matowych i jeden nietypowy metaliczny) oraz dwa sypkie, lśniące pigmenty.


Na moją kolekcję składają się:

  • cień w kolorze idealnie zbliżonym do mojej skóry na powiekach, czyli matowy Inglot 330. Takiego cienia będziemy używać częściej niż pozostałych, dlatego wolałam coś o większej gramaturze i po długich poszukiwaniach znalazłam :)
  • cztery maty wymienione wcześniej: Kobo 102, 143, 127 i 116, z czego ten ostatni (Dark Chocolate) służy mi też do makijażu brwi;
  • mat Kobo 117 Cafe Latte to drugi, jaśniejszy cień do brwi do poprawienia ich w przyśrodkowej połowie łuku;
  • matowy Kobo 115 Orient Brown i 104 Pale Peach, czyli jeszcze dwa dodatkowe neutrale do codziennych makijaży;
  • mat Kobo 114 Aubergine i kultowy duochrome 205 Golden Rose, które należą do moich ulubionych kolorowych akcentów;
  • dwa cienie w kremie: wspomniany wcześniej Maybelline oraz Bell Hypoallergenic Waterproof Mat Eyeshadow nr 01;
  • dwa sypkie, lśniące minerałki od Bare Minerals: Magnificent Pearl i Blissful Pearl.



W mojej opinii to jest dużo. Zwłaszcza jak na to, że nie maluję oczu codziennie, bo mam różne fazy ;) I dla każdej z nas te uzupełniające cienie mogą wyglądać trochę inaczej. Czemu moje dobrałam właśnie w ten sposób? Kilka faktów o mnie:

  • mam niebieskie oczy i chłodną, stonowaną karnację w typie Soft Summer;
  • lubię różne makijaże, ale prawie zawsze są neutralne z odrobiną koloru;
  • ten kolorowy akcent dobieram prawie zawsze metodą harmonii lub kontrastu;

  • kocham matowe cienie, a potem długo, długo nic i dopiero potem wykończenia metaliczne, zwłaszcza typu duochrome;
  • zaczynając kompletować cienie byłam w posiadaniu pięknej, kolorowej, błyszczącej paletki prawie całkowicie pozbawionej cieni neutralnych.

Jak widzicie, moja sytuacja była dość klarowna: miałam zero bazowych cieni na start, sprecyzowane wymagania i pulę około dziesięciu cieni do wykorzystania. Efekty widzicie same :) A najfajniejsze jest to, że ten zestaw spisuje się u mnie i-de-al-nie. W zależności od fazy eksploatuję go bardziej lub mniej, ale nawet stawiając na mocne usta, powieki pokrywam najpierw cieniem Inglota, potem nieco niżej Maybelline, a w wewnętrzny kącik daję Kobo 102 i opcjonalnie wieńczę wszystko robioną eyelinerem kreską. UWIELBIAM ten efekt.

Od lewej: Kobo 205 Golden Rose, 114 Aubergine, 104 Pale Peach, 116 Orient Brown, 115 Dark Chocolate, 117 Caffe Latte, 127 Graphite, INGLOT 330, Kobo 143 Rosy Brown, 102 Almond.


Dodatkowo kolorów 117 i 116 używam do brwi codziennie, i w ogóle: gorąco polecam wkomponowanie w paletę kolorów do podmalowania brwi, jeśli to praktykujecie i jesteście w stanie znaleźć pasujące Wam odcienie.

W moim przypadku ten pomysł był tak trafiony, że po wykończeniu tych cieni poszukam ich odpowiedników w Inglocie, by móc kupić je w większym rozmiarze. Cienie do brwi jestem w stanie zdenkować (udało mi się to duetem marki Catrice), więc duża gramatura mi niestraszna :) W pozostałych przypadkach preferuję małe, okrągłe cienie, bo te duże zużywają się w nieskończoność i po prostu się starzeją.

Konsekwentny styl PLUS

Mając opisaną wyżej bazę cieni, które pasują do naszego wyobrażenia o idealnym makijażu dziennym, możemy uzupełnić ją nie jednym-dwoma, a całą (mniejszą lub większą) paletką kolorowych cieni, jeśli trafimy na taką idealnie pasującą do naszego gustu i karnacji.

Jak widzicie, w powyżej zaprezentowanym zestawie mam tak naprawdę dwa nie-neutralne kolory: fiolet i różowe złoto od Kobo. W rzeczywistości kolorowych zasobów mam sporo więcej, bo jestem szczęściarą, która odkryła na rynku paletę idealnie wpisującą się w swoje potrzeby: chodzi o Storm marki Sleek.




Jeśli pamiętacie mój wywód o harmonii i kontraście z wcześniejszych części cyklu, to wiecie, że w dużym uogólnieniu dla niebieskich oczu będą to:

  • kontrast: wszelkie odcienie złota i miedzi;
  • harmonia: albo barwy z gamy zieleni, albo z rodziny fioletów;
  • ton w ton: niebieski i jego odcienie.

„Storm” zawiera je wszystkie: dwa obłędne odcienie błękitu (stalowy i chabrowy), głęboką zgaszoną zieleń, nieoczywisty odcień na pograniczu różowego wina i łososia oraz całą garść złota (trzy różne) i brązów (dwa maty, jeden metaliczny). Ubóstwiam tę kompozycję i jeśli o mnie chodzi, to wraz z cieniami Kobo i może odrobiną jakiejś zieleni byłby to mój idealny zestaw do odpicowania makijażu odrobiną koloru.

Tu następuje moment uderzenia się w pierś: w poszukiwaniu zieleni do uzupełnienia mojej kolekcji zagalopowałam się i kupiłam paletę, bez której mogłabym się obyć. „Garden of Eden” Sleeka wygląda obłędnie, to prawda. Ale aż pięć zielonych cieni (plus jedna zieleń ze Storm!) to dla mnie stanowczo za dużo! Pozostałe kolory (lśniąca miedź, dwa wrzosowe i cztery kolejne brązy) są przecudowne, ale po prostu w moim przypadku zbędne. Często totalnie zapominam o posiadaniu tej palety i to właśnie jej widok w moim kuferku zainspirował mnie do tej serii postów.

Samą metodę stworzenia solidnej bazy z wkładów oraz puli dodatkowych kolorów za pomocą wkładów i/lub gotowych palet polecam Wam BARDZO. W tej chwili palet jest obecnie tyle rozmiarów i rodzajów, i to na każdej półce cenowej, że każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie. Ważne jest żeby przemyśleć ile tych nietypowych kolorów jest nam faktycznie potrzebne: być może będzie to po prostu piątka cieni jak ten od Golden Rose czy Miyo. Pamiętajmy tylko żeby nie zapominać się i kupować tylko to, co faktycznie jest nam potrzebne. Piątka cieni, z których dwa będą nieużywane to porażka – lepiej kupić trzy wkłady, które będą pasowały nam w stu procentach.

*

Pomału przymierzam się do zakończenia tego cyklu, chociaż korci mnie jeszcze post z pokazaniem Wam zastosowania tych wszystkich rad i zasad w praktyce – zdjęć moich codziennych makijaży... Nie jestem pewna czy w ogóle umiałabym to uchwycić (buk mi świadkiem, że próbowałam – ale zawsze mogę popróbować bardziej :P), tylko moje pytanie brzmi: czy Wy w ogóle chciałybyście to zobaczyć? Wiecie, że nie jestem wizażystką, więc nie wiem czy moje laickie podejście w ogóle by Was zainteresowało :) Co Wy na to? Czekam na Wasze komentarze :)

Mój ulubiony... sposób na oczyszczanie twarzy.

$
0
0


O tym jak oczyszczam twarz wspominałam przy okazji wielu wpisów, szczególnie aktualizacjach schematu pielęgnacyjnego twarzy. Mimo to dostaję często pytania o różne kwestie z tym związane, więc postanowiłam napisać parę słów i w miarę możliwości wyczerpać temat :)


Zacznę od tego, że najlepszy sposób oczyszczania twarzy to ten, który się u Ciebie sprawdza.

Brzmi dziwnie? Już tłumaczę.

Na własny użytek rozdzielam kosmetyki czy nawyki pielęgnacyjne na dwie kategorie: dbanie o tzw. „dzień dzisiejszy” ;) i profilaktykę, czyli stosowanie czegoś z nadzieją, że „zwróci się” to nam w przyszłości.

Są kosmetyki klarownie należące do tej czy innej kategorii, ale są i takie łączące obie funkcje. Natomiast najogólniej można powiedzieć, że oczyszczanie cery to element pielęgnacji, który „zwracać się” powinien tu i teraz.

Oczywiście, pielęgnacyjne substancje zawarte w niektórych myjadłach są świetne, ale w większości spędzają na skórze zbyt mało czasu i/lub są zbyt mało stężone, by faktycznie coś niesamowitego zdziałać. Wspaniałe działanie poszczególnych metod oczyszczania bierze się częściej z tego, jak bardzo są skuteczne i delikatne zarazem, niż z konkretnego roślinnego ekstraktu czy witaminy.

W związku z tym uważam, że każda metoda oczyszczania, która zostawia cerę idealnie czystą nie podrażniając jej przy tym, jest akceptowalna. Ja preferuję klasykę (o czym za chwilę), ale nie uważam tego za jedyne słuszne podejście i o innych metodach pisałam już wcześniej:



Mój ulubiony sposób na oczyszczanie twarzy to…


… tradycyjne mycie wodą i żelem. Uwielbiam mycie twarzy z użyciem wody, bo tylko ono daje mi uczucie odświeżenia cery. Dobrze dobrane, łagodne żele bez problemu zmywają także cały makijaż oczu czy kremy przeciwsłoneczne. Trzymając się w kółko tych samych produktów mam gwarancję, że nic mnie nie podrażni ani nie wysuszy. Dają dobry poślizg do wykonania masażu i w przeciwieństwie do masowania na olejek, masaż wykonywany podczas mycia nie wymaga dwóch dodatkowych kroków w wieczornym pielęgnacyjnym rytuale (masaż olejem, zmycie oleju z twarzy…). Poza nielicznymi skokami w bok, myję twarz żelem wyłącznie wieczorem od jakichś siedmiu lat i mam pewność, że dokładnie tyle mi wystarcza. Z czasem znalazłam ulubione produkty i doszlifowałam detale tej metody, ale zasadniczo bez zmian zachwycam się nią już szmat czasu! :)


Jak oczyszczam twarz krok po kroku?


  • Najpierw zwilżam cerę letnią wodą z kranu.
  • Odrobinę ulubionego żelu nabieram w dłonie i rozprowadzam między nimi zanim zacznę mycie.
  • Dokładnie myję dłońmi całą twarz, a na końcu wykonuję segment 2. i 3. z masażu opisanego w tekście o mojej aktualnej pielęgnacji (klik!).
  • Na koniec myję żelem okolice oczu masując dłuższą chwilę, ale bardzo delikatnie.
  • Dokładnie spłukuję z twarzy kosmetyk stosując metodę 10 chluśnięć chłodną wodą, którą stosuję od czasu opublikowania przez Azjatycki Cukier tego wpisu. Nie powiem, żeby sposób ten zmienił moje życie, ale bardzo mnie relaksuje, a cera wygląda i czuje się po nim niezwykle świeżo i promiennie.
  • Skórę osuszam wyłącznie za pomocą jednorazowego ręcznika papierowego.Tutaj (klik!) sprawdzisz dlaczego :)
  • Przecieram cerę -> płynem micelarnym lub tonikiem,rzadziej -> naturalnym odpowiednikiem. W linkach znajdziesz moich ulubieńców w tym temacie :) Niedawno przerzuciłam się na wielorazowe płatki kosmetyczne i one zjadają troszkę więcej produktu niż jednorazówki, więc hitem są obecnie płyny micelarne w wielkich butlach. Zaletą tych płatków jest to, że jedna strona jest delikatnie bardziej szorstka dając efekt subtelnego peelingu. Druga strona jest mięciutka i idealnie sprawdza się do domycia resztki tuszu do rzęs/eyelinera z oczu, jeśli zaniedbałam dokładne mycie żelem.
  • Po tonizacji czekam może minutę zanim nałożę krem czy serum, bo lubię robić to na minimalnie wilgotną jeszcze cerę.

 O moich -> ulubionych żelach do mycia twarzy pisałam już wielokrotnie, ale w skrócie: mam jakieś pięć ulubionych produktów, które stosuję w kółko od kilku lat. Są skuteczne, łagodne, dostępne i tanie, a mi nie trzeba wiele więcej do szczęścia :) Obecnie używam naturalnej, łagodnej pianki i pewnie w najbliższych dniach wspomnę o niej w serii „Krótko o…” na fanpage’u Kosmeologiki :) Po niej wrócę pewnie do któregoś ze starych przyjaciół albo może znowu spróbuję czegoś nowego? Jeszcze nie zdecydowałam, ale na pewno dowiecie się pierwsze ;)

Jakie są Wasze ulubione metody oczyszczania cery?


Ania


Naturalna pielęgnacja przeciwstarzeniowa. Czy to możliwe? Przykładowe plany pielęgnacji.

$
0
0

Krótka odpowiedź jest taka: to zależy. Jeśli jesteście ciekawe szczegółów: co, jak i dlaczego oraz konkretnych polecanych przeze mnie kosmetyków, to czytajcie i dajcie znać czy ten temat Was interesuje :)


Jeśli czytacie tego bloga dłużej to wiecie, że pielęgnację naturalną cenię, ale tam gdzie zdrowy rozsądek podpowiada – jestem krytyczna. Moje kosmetyki mają przede wszystkim działać i jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądał mój -> zimowy schemat pielęgnacji przeciwstarzeniowej to kliknijcie w link. Zobaczycie tam szalony miks kosmetyków DIY, naturalnych, drogeryjnych i aptecznych. Dziś, na prośbę naprawdę wielu z Was, przychodzę z moimi przemyśleniami na temat naturalnej i/lub ekologicznej pielęgnacji anti-aging. Zapraszam!

Najpierw styl życia, potem pielęgnacja


Chciałabym zacząć od czegoś bardzo ważnego. Uważam, żestosowane przez nas kosmetyki to tylko wierzchołek góry lodowej i jeśli z tych czy innych powodów nie chcemy stosować typowej pielęgnacji przeciwstarzeniowej, jest mnóstwo rzeczy które możemy zrobić dla swojej cery! Taki mój skrócony kodeks wyglądałby tak:

1. Nie pal! 2. Nie opalaj się, zwłaszcza w solariach. 3. Zdrowo się odżywiaj. 4. Wysypiaj się. 5. Unikaj stresu i/lub opanuj techniki radzenia sobie z nim. 6. Stosuj masaże twarzy. 7. Prowadź zdrowy tryb życia, łącznie z aktywnością fizyczną. 8. Prowadź przemyślaną, dopasowaną do siebie pielęgnację skóry. 9. Działaj od wewnątrz, także suplementacją. 10. Kochaj swoją skórę i bądź dla niej delikatna…

O punktach 8 i 10 jest cały ten blog <3 Punkty 6 i 9 rozwinęłam w ostatnim opisie mojej pielęgnacji. Wszystko, co chciałybyście wiedzieć na temat pkt. 2 znajdziecie w tekście o -> ochronie przeciwsłonecznej twarzy. Niektóre z tych tematów planuję jeszcze rozwinąć, podobnie jak punkty 3 i 7. No i myślę, że 1, 4 i 5 nie wymagają dalszego komentarza :)

Podsumowując: chodzi mi o to, że zanim jeszcze zanurkujemy w filtry, peptydy czy retinoidy, bardzo dużo dla swojej cery możemy zrobić bez ich pomocy. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że osoba wypełniająca wszystkie dziesięć punktów robiłaby dla swojej cery więcej niż dobre 90% populacji ;)

Naturalna pielęgnacja anti-aging – co będzie nam potrzebne?


Jak pisałam w tekście -> o widocznych oznakach starzenia się skóry,na wygląd cery dojrzałej składa się wiele rzeczy: jej nawilżenie (a co za tym idzie – zmarszczki typu fine lines), równomierny koloryt, grubość, migracja twarzy, zmarszczki (zarówno mimiczne, jak i grawitacyjne raz wspomniane fine lines). Dlatego w pielęgnacji przeciwstarzeniowej podstawą są kremy przeciwsłoneczne, witamina C, peptydy, retinol i antyoksydanty z kwasami PHA na czele. Oczywiście nie wszystkie z tych substancji musimy wprowadzać, ale moim zdaniem chociaż filtr i witamina C są bardzo wskazane. Dzisiejszy tekst będzie głównie o naturalnych odpowiednikach wyżej wymienionych – to, czy potrzebujecie i chcecie wprowadzić je w swoją „rutynę” należy do Was :)


Witamina C

Zacznijmy od najłatwiejszego ;) Jak wiadomo, witamina C występuje w kosmetykach w wielu różnych formach, które różnią się od siebie aktywnością, stabilnością, środowiskiem w jakim muszą być osadzane i tak dalej…

W największym skrócie: formą łączącą dużą stabilność z wysoką aktywnością jest rozpuszczalny w tłuszczach tetraizopalmitynian askorbylu (Ascorbyl Tetraisopalmitate/Tetrahexyldecyl Ascorbate). Postacią najbardziej aktywną, ale wysoce niestabilną jest po prostu kwas L-askorbinowy(Ascorbic Acid), który w dobrze zaprojektowanych preparatach powinien być porządnie ustabilizowany. Postacią, która w moim odczuciu oferuje pewien kompromis między drogim i nierozpuszczalnym w wodzie (a więc wymagającym cięższych formuł kosmetyku) tetraizopalmitynianem a niestabilnym kwasem jest rozpuszczalny w wodzie 3-O-Ethyl Ascorbate.

I teraz tak: postarałam się znaleźć kosmetyki z różnymi formami witaminy C w różnych kategoriach: DIY do samodzielnego ukręcenia oraz te ze sklepu. Wyszukane przeze mnie produkty do kupienia nie są kosmetykami naturalnymi, ale mają tak krótkie i pozbawione zbędnych zapychaczy składy, że postanowiłam je Wam tu przedstawić:


Skład serum The Ordinary: Coconut Alkanes, Tetrahexyldecyl Ascorbate, Ethyl Linoleate, Coco-Caprylate/Caprate, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Solanum Lycopersicum (Tomato) Fruit Extract, Squalane.

Skład serum Liqpharm: Aqua, Propylene Glycol, L-Ascorbic Acid, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Magnesium Sulfate, Methylparaben, Propylparaben, Polysorbate 20.

Przyznam bez bicia – sera z BU nie zawędrowały jeszcze do mojej łazienki, więc nie wiem, czy są na tyle lekkie, by nadać się pod filtr, ale fama głosi, że jak najbardziej. Jeśli macie z nimi jakieś doświadczenia albo znacie ekologiczne sera z witaminą C o takiej wodnej konsystencji jak jest to w przypadku LIQ CC, to dajcie znać!


Antyoksydanty

Oczywiście, już witamina C w naszym porannym serum to antyoksydant. Ale przecież w pielęgnacji na noc też są one pożądane! Poza tym, całe zamieszanie wokół witaminy C i jej aktywności sprawia, że tym bardziej chciałoby się skorzystać z dobrodziejstw witaminy E, kwasów PHA czy przeciwutleniaczy roślinnych. Wszystkie te składniki możemy znaleźć w naturalnych kosmetykach bez najmniejszego problemu :)

Moim szczególnym faworytem są toniki z kwasami PHA. Można robić je w wersji maksymalnie uproszczonej jak proponuję w -> przepisie na nawilżający tonik z kwasem laktobionowym lub zrobić sobie coś w wersji na bogato, to znaczy kwas rozpuścić w hydrolacie i wzbogacić innymi fajnymi składnikami jak na przykład ten genialny zestaw z Biochemii Urody: klik!

Inną opcją będzie po prostu krem na noc z antyoksydantami. Tu, paradoksalnie, ciężko będzie mi podać konkretne produkty! Po prostu warzyw i owoców, których ekstrakty są źródłem przeciwutleniaczy jest całe morze, a kremów oferujących je w najprzeróżniejszych kombinacjach jest jeszcze więcej. Przejrzałam więc ofertę przykładowego sklepu (w tym przypadku Triny) by podać Wam konkretne linki. Miejcie jednak na uwadze, że wcale nie muszą to być najlepsze i najbardziej „antyoksydacyjne” produkty: wiele fajnych eko-marek dostępnych jest tylko na określonych stronach itp., więc ciężko byłoby mi przejrzeć je wszystkie.


Przypomnę też, że oksydantami warto wspomagać się też od wewnątrz: zdrowa dieta to oczywiście podstawa, a mile widziany będzie też jakiś suplement. Sama biorę Olimp ANTI-OX Power Blend, który poza  samymi prostymi składnikami (jak witamina A, koenzym Q10, likopen i tak dalej) zawiera też złożone ekstrakty z wielu (aż 22!) warzyw i owoców, zielonej herbaty, kiełków pszenicy, korzenia różeńca górskiego i pestek winogron oraz bioflawonoidy cytrusowe.


Peptydy

Żebyśmy mówiły o tej samej grupie substancji, przeczytaj mój podsumowujący artykuł o -> peptydach w pielęgnacji cery. Nie udało mi się dowiedzieć czy jakiekolwiek biomimetyczne peptydy pozyskuje się od A do Z w laboratorium czy może używane są czasem jakieś naturalne surowce, ale po tak precyzyjnej obróbce jakiej musiałyby być poddawane myślę, że mało kto zaliczyłby je do składników naturalnych. Na wszelki wypadek pod koniec podpowiem Wam parę produktów z peptydami o składach tak prostych i krótkich, że może zdecydujecie się na wprowadzenie ich do swojej pielęgnacji. Jeśli jednak nie, zobaczcie co można zrobić pozostając w obrębie pielęgnacji eko!

Jakie naturalne peptydy mają prawo zadziałać przeciwstarzeniowo? Przede wszystkim soja, ryż i (być może) kawior. Ale po kolei!

Białka i peptydy sojowe hamują tworzenie się proteinaz, czyli enzymów tnących inne proteiny na kawałki. W randomizowanym badaniu z placebo i podwójnie ślepą próbą (a więc z tak wysokim poziomem wiarygodności jak tylko można sobie wymarzyć – jeszcze gdyby tyko próba badawcza była większa niż 21 osób!) wykazano, że osoby stosujące ekstrakt z soi już po dwóch tygodniach miały więcej brodawek skóry właściwej* w przeliczeniu na powierzchnię skóry. W innym badaniu wykazano, że badani stosujący dwuprocentową emulsję biopepetydów sojowych mieli większy w porównaniu do placebo wzrost syntezy kolagenu i glikozaminoglikanów.

W kremach szukamy:(Hydrolysed) Soy Protein, Soybean protein/amino acids, Glycine Soya Protein,  Preregen.

* te brodawki to nie tzw. kurzajki, tylko specjalne twory skóry właściwej, których większa ilość oznacza jej większą grubość, elastyczność i odporność na urazy! <3

Jeśli chodzi o ryż, to tutaj proponowany mechanizm działania jest podobny: tym razem hamujemy nie tyle powstanie, co aktywność metaloproteinaz w macierzy, a dodatkowo pobudzamy ekspresję genu syntazy hialuronianowej 2 w keratynocytach. Czyli tłumacząc na polski: podobnie jak w przypadku soi chronimy białka skóry przed rozkładaniem i wspomagamy syntezę kwasu hialuronowego :)

W składach szukamy:Rice peptides/amino acids, (Hydrolyzed) Oryza sativa protein, Colhibin.

O kawiorze wspominam na końcu, bo tu nie udało mi się znaleźć zbyt wiele. Jedno badanie, na dodatek darmowy jest dostęp jedynie do abstraktu tutaj – klik!, a pełen artykuł za bagatela, 51 $ :D Nie zasponsorowałby mi ktoś? ;) No ale, do meritum: streszczenie pracy sugeruje, że wyciąg z kawioru może zwiększyć syntezę kolagenu oraz ATP (nośnika energii) w skórze.

Problemy są dwa: po pierwsze, badanie jest tylko in vitro:pobrano fibroblasty od dawców w wieku > 70 lat i poddano je działaniu badanej substancji. Czy zadziałałaby po nałożeniu na skórę? Dochodzą tu przecież kwestie penetracji, stabilności, działających stężeń… Druga kwestia to sama substancja: badanie dotyczy pozyskanego z kawioru homogenatu z dodatkiem koenzymu Q10 i selenu. Czy bez CoQ10 i selenu ten wyciąg działałby tak samo…? Nie wiadomo. W każdym razie nazywało się to-to CaviarLieri® i badanie pochodzi sprzed pięciu lat, a strona marki jest dalej „w budowie”. Więc może jednak nie był to taki strzał w dziesiątkę? Ekstrakt z kawioru w kosmetykach na pewno nie zaszkodzi, ale jeśli miałybyśmy wydać na niego miliony monet to szczerze mówiąc nie wiem czy warto…

Przykładowe produkty z naturalnymi peptydami:


Skład kremu Organic Therapy: Aqua with infusions of Organic Camelia Sinensis (Green Tea) Extract (Organic Green Tea Extract), Glycerin, Caprilic/Capric Triglyceride, Organic Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil (organic sunflower oil), Organic Olea Europaea Fruit Oil (organic olive oil) , Persea Gratissima (Avocado) Oil (avocado), Amorphophallus Konjac Root Powder, Sodium Polyacrylate, Butyrospermum Parkii (Shea Butter) (Shea Butter), Tocopheryl Acetate, Panthenol, Hydrolyzed Rice Bran Protein (hydrolyzed rice protein), Glycin Soja (Soybean) Protein (glycine soya), Oxido Reductases, Allantoin, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid.

Skład podciągającego kremu Planeta Organica: Aqua enriched with Dead Sea Salt, Coco-Caprylate/Caprate, Octyldodecanol, Soy Protein Phthalate (soy protein), Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Panthenol, Hamamelis Virginiana Extract * (organic witch hazel extract), Camellia Sinensis Leaf Extract (white tea extract) , Glycerin, Cetearyl Glucoside, Sodium Stearoyl Glutamate, Tocopherol, Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Wheat Protein, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Ethylhexylglycerin, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Limonene, Linalool, Hydroxycitronellal.

Skład kremu pod oczy Baikal Herbals: Aqua with infusions of: Anemone L. Extract (extract Kamchatka snowdrop), Linnaea Borealis Extract (extract linnei), Sophora Japonica Extract (extract of Sophora japonica), Organic Aloe Barbadensis Extract (organic aloe), Organic Chamomilla Recutita Flower Oil (organic chamomile); Dicaprylyl Ether, Glycerin, Titanium Dioxide, Mica, Glyceryl Stearate, Poliglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Cetearyl Alcohol, Hydrolyzed Rice Bran Protein, Glycine Soja (Soybean) Protein, Oxido Reductases, Sodium Stearoyl Glutamate, Pantenol, Xantan Gum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid (food preservative), Parfum, Citric Acid.

Skład: Aqua enriched with Palmaria Palmata Extract (wyciąg z czerwonych alg), Glycerin, Laminaria Angustata Extract* (organiczny ekstrakt z laminarii), Fucus Vesiculosus Extract (ekstrakt z fukusa), Porphyra Tenera Extract (ekstrakt z porphyry), Caprylic/Capric Triglyceride, Sodium Polyacrylate, Allantoin (alatoina), Collagen Amino Acid (aminokwasy kolagenu), Hydrolyzed Rice Bran Protein, Glycine Soja (Soybean) Protein Oxido Reductases (kompleks peptydów roślinnych), Vitamin E Microcapsules (mikrokapsułki z witaminą Е), Panthenol (prowitamina В5), Organic Simmondsia Chinensis Seed Oil* (organiczny olejek jojoba), Kathon, Parfum



A co z peptydami miorelaksacyjnymi?


Tu nie mam aż tak dobrych wieści, bo po prostu nie udało mi się znaleźć naturalnych odpowiedników peptydów rozkurczających mięśnie. Jeśli  nie przejmujemy się zmarszczkami mimicznymi, to pewnie jakoś to przebolejemy :) Ale jeśli zależy nam na powstrzymaniu ich, to pozostaje nam przyłożenie się do masaży albo ewentualnie może jakieś kosmetyki o krótkich, ładnych, chociaż nieekologicznych składach? Z własnej łazienki mogę polecić Wam takie dwa, z czego jeden dodatkowo zawiera lubianą przeze mnie postać witaminy C:

  • Bielenda, Neuro Glicol + Vit. C, eksfoliujące neuromimetyczne serum odmładzające na noc
  • Dermofuture: Intensywny Wypełniacz Zmarszczek

Skład serum Bielenda: Aqua (Water), Glycolic Acid, Sodium Lactate, 3-0-Ethyl Ascorbic Acid, Panthenol, Citric Acid, Disodium Phosphate, Acetyl Hexapeptide-8, Caprylyl Glycol, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin.

Skład wypełniacza Dermofuture: Aqua, Acetyl Hexapeptide-8, Magnesium Silicate, Sodium Alginate, Phenoxyethanol (and) Ethylhexylglyceryl, Hydrated Silica

Uwaga, spoiler: naturalne oleje nie są źródłem retinolu dla cery.

Retinol

Myślałyście, że z witaminą C czy peptydami było trudno? No to słuchajcie teraz. Na blogach poświęconych naturalnej pielęgnacji jest bardzo dużo mitów na ten temat, więc spróbujmy sobie raz na zawsze wszystko wyjaśnić :)

Kiedy mówimy „witamina A” to na myśli mamy więcej niż jeden jej rodzaj, bo jest to określenie dość pojemne. Pod tym parasolem znajduje się retinol (biodostępna forma wit. A pochodząca od zwierząt, na przykład z wątróbki czy jajek) wraz z jego pochodnymi oraz karotenoidy (pro-witamina A obecna w roślinach), w tym najsłynniejszy beta-karoten. Znanych jest obecnie ponad 500 różnych karotenoidów, z czego ponad 150 udało się wykryć w roślinach.

Najważniejsze różnice między karotenoidami a retinolem w kosmetyku są takie:

1. Producent wie dokładnie ile retinolu daje do swojego kremu i często dzieli się z nami tą informacją pisząc na przykład „2% retinolu”. W przypadku kremu z olejem/ekstraktem z rośliny będącej potencjalnym źródłem karotenoidów, nie mamy zielonego pojęcia ile tej witaminy A znajduje się w zastosowanym surowcu (np. oleju). Co więcej, nawet gdybyśmy znali ten odsetek, nie wiemy jak wiele oleju czy ekstraktu jest w kremie/serum. Na logikę, będzie tego bardzo niewiele, bo zdecydowanie mniej niż 1% - obstawiam, że blisko zera.

2. Zjadane przez nas karotenoidy mogą być w organizmie konwertowane (przekształcane) do retinolu, którego faktycznie potrzebujemy. I z tym przekształcaniem nie jest wcale łatwo: ludzkie ciało potrzebuje 6 mg beta-karotenu by wyprodukować 1 mg retinolu (źródło). A warto podkreślić, że to dotyczy karotenoidów, które spożywamy. Czy w skórze mamy odpowiednie enzymy, by przekształcić je tam i pozwolić otrzymanemu retinolowi działać w skórze?

Być może. Jest jedno badanie, które by to sugerowało (klik!),ale niestety znowu za darmo dostępne jest tylko jego streszczenie. Więc na ten moment można powiedzieć wstępnie, że jakaś konwersja w skórze ma szansę zachodzić. Pytanie, czy w żywym organizmie (a nie wycinkach skóry jak w badaniu) zachodziłoby to tak samo i z jaką wydajnością.

Zmierzam do tego, że moim zdaniem w większości naturalne kosmetyki nie są sensowym źródłem witaminy A dla skóry. Zawierają jej prekursor (który jest świetnym antyoksydantem!), ale najprawdopodobniej w niewielkich stężeniach. Nie wiemy czy i w jakim stopniu prekursor ten przemienia się w retinol. Więc summa summarum, moim zdaniem najlepiej jest założyć, że retinolu w typowych naturalnych kosmetykach sobie nie dostarczymy.

Są od tej reguły wyjątki: marki, które postanowiły do naturalnego kosmetyku dodać ten retinol. Ich ceny są horrendalne, bo już sam retinol jest drogi, a co dopiero proces stworzenia certyfikowanego kosmetyku ekologicznego z jego zawartością. Inną, tańszą opcją, będą kosmetyki o na tyle krótkich składach, by ciut mniej rygorystyczne ekomaniaczki mogły je zaakceptować :) Takie też podsyłam tutaj:


Skład serum Norel Dr Wilsz: Glycine Soja Seed Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Gossypium Herbaceum Seed Oil, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Hydrogenated Retinol, Squalane, Tocotrienol, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Parfum.

Skład emulsji The Ordinary: Cyclopentasiloxane, Caprylyl Methicone, Isoamyl Laurate, Ethyl Methicone, PEG-12 Dimethicone/PPG-20 Crosspolymer, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Propanediol, Polysorbate 20, Retinol, Isoamyl Cocoate, Tocopherol, BHA, BHT.

A dla szczególnie zdeterminowanych fanek natury na przykład:
  • OZNaturals Anti-Wrinkle Anti-Aging Vitamin C Serum with Hyaluronic Acid
  • TruSkin Naturals Retinol Serum for fine lines, wrinkles and healthier skin
  • Amara Organics, Retinol Serum 2.5% with Hyaluronic Acid & Vitamin E
  • Skin Rescue, Night Repair Serum – 10% retinolu


Skład serum OZNaturals: AQUA (WATER), GLYCERIN, 1,3 PROPANEDIOL, SODIUM ASCORBYL PHOSPHATE, HAMAMELISVIRGINIANA (WITCH HAZEL) EXTRACT, ALGAE EXTRACT, CHAMOMILLA RECUTITA (MATRICARIA) SODIUM HYALURONATE, HAEMATOCOCCUS PLUVIALIS EXTRACT, BIXA ORELLANA SEED EXTRACT, ROSA CANINA FRUIT EXTRACT, CAMELLIA SINENSIS LEAF EXTRACT, DL ALPHA TOCOPHEROL , PHENYLPROPANOL, CAPRYLYL GLYCOL, P-ANISIC ACID, POLYGLYCERYL 10 LAURATE, XANTHAN GUM, CITRIC ACID

Skład serum TruSkin: Organic Deionized Herbal Infusion, Organic Aloe, Botanical Hyaluronic Acid, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel),Pentylene Glycol, Phospholipids, Retinol, Polysorbate 20, Potassium Phosphate, Hydroxyethyl Cellulose, Carrageenan Gum, Organic Jojoba Oil, Titticum Vulgare, Vitamin E (Tocopheryl Acetate), Organic Green Tea, Organic Propoli, Organic Gotu Kola, Geranium, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Ethyl Hexyl Glycerin

Skład serum Amara Organics: Deionized Water, Organic Aloe Barbadensis Leaf (Aloe), Cassia Angustifolia Seed Polysaccharide (Botanical Hyaluronic Acid), Hamamelis Virginiana (Witch Hazel), Pentylene Glycol, Phospholipids, Retinol, Polysorbate 20, Potassium Phosphate, Hydroxyethyl Cellulose, Carrageenan Gum, Organic Simmondsia Chinensis (Jojoba Oil), Triticum Vulgare (Wheat Germ Oil), Tocopheryl Acetate (Vitamin E), Organic Camellia Sinensis (Green Tea), Wildcrafted Resina Propoli (Propolis), Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Ethyl Hexyl Glycerin, Organic Gotu Kola Extract, Organic Horsetail Plant Extract, Organic Geranium Extract, Organic Dandelion Extract.

Skład serum Skin Rescue: Retinol (retinyl palmitate), Centella Asiatica Extract, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root, Beta Glucosamine, Rosveratrol, Vitamin E base oil (Tocotrientols), Grapefruit Seed Extract (Citrus Grandis)


"Najnaturalniejszy" filtr jaki posiadam :D Skład: Aqua, Zinc Oxide (nano), Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Isostearate, Polyhydroxystearic Acid, Cyclomethicone, Olea Europaea Fruit Oil, Titanium Dioxide (nano), Aluminia, Stearic Acid, Glycerin, Sorbitan Oleate, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Betaine, Isopropyl Palmitate, C 12-15 Alkyl Benzoate, Lanolin, Butyrospermum Parkii Butter, Sodium Chloride, Physalis Angulata Extract, Tocopheryl Acetate, Cera Microcristallina, Hydrogenated Castor Oil, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol. Czyli same filtry mineralne, ale skład bazy nie taki znowu eko.


Ochrona przeciwsłoneczna

Ten temat jest najważniejszy, ale i chyba najbardziej złożony, dlatego zostawiłam go na deser. Sytuacja bowiem wygląda tak: z jednej strony chcemy skutecznej ochrony oraz kremu, który będzie dla nas jak najmniej upierdliwy w użytkowaniu, ale z drugiej strony: te warunki spełniają tylko kremy z filtrami chemicznymi, bardzo nielubianymi przez fanki naturalnej pielęgnacji. Zostają nam więc filtry mineralne: gęste, tłuste i bielące. Tak więc dla miłośniczek naturalnej pielęgnacji mam kilka propozycji:

- używanie naturalnych kremów opartych o filtry mineralne właśnie,
- filtry chemiczne czy mieszane o w miarę najlepszych składach,
- klasyczne filtry jako naszą łyżkę dziegciu w beczce miodu. Oczywiście naturalnego.

Filtry mineralne


Nie będę czarować: nie lubię, więc ekspertem nie jestem. Moje uwagi są takie, że warto szukać tych kosmetyków w działach dla dzieci oraz że dodatkowym plusem będzie zawsze łączone działanie zarówno tlenku cynku, jak i dwutlenku tytanu w jednym kosmetyku. Absolutną koniecznością jest też regularne dosmarowywanie kremu w ciągu dnia, bo tylko jeśli pokrywa naszą twarz szczelną tarczą, daje nam pełną deklarowaną przez producenta ochronę.

Trud wyszukania takich produktów zadała sobie blogerka Sroka.W jej tekście z 2013 roku wyróżniła na przykład: Lavera Mleczko przeciwsłoneczne dla dzieci z filtrem 30, Eubiona krem do opalania z filtrem LSF30, Krem na słońce SPF 30 Alphanova Bebe, a z wyższym faktorem na przykład Eco cosmetics Krem na słońce faktor 45 dla dzieci i niemowląt, Eco cosmetics Krem na słońce faktor SPF 50+ dla dzieci i niemowląt, Krem na słońce SPF 50+ Alphanova Bebe.

Od siebie dorzucę bezolejowy filtr SPF 30 100% Pure z zieloną herbatą (100% Pure green tea oil free Hydration SPF 30) i naturalny filtr mineralny John Masters Organics (JMO spf 30 natural mineral sunscreen), o których wspominałam w tekście o moich -> pięciu ulubionych kremach z SPF 30:)


Kompromis: filtry chemiczno-mineralne z blogerskim atestem ;)


To taki mały kompromis między moimi ulubionymi, boskimi w obsłudze filtrami marek aptecznych a opcją „full natural”. W tym worku znajdziemy na przykład nie-ekologiczne kremy z filtrami mineralnymi, kremy z nieprzenikającymi filtrami chemicznymi czy kremy łączące jeden typ filtrów z drugim. Tutaj ponownie posłużę się przeglądami opublikowanymi na innych blogach: tu (klik!) znajdziecie Sroczy przegląd aptecznych filtrów dla dzieci, tutaj (klik!) jej przegląd filtrów drogeryjnych, tutaj (klik!) bardzo fajny przegląd na blogu PiggyPEG, a tu (klik!) przegląd Azime z Kosmetologia Naturalnie. Na pewno znajdziecie coś dla siebie :)

Klasyczne filtry lub…

Jeśli filtry mineralne nie przekonały nas, a niewielki wybór kremów z filtrami nieprzenikającymi nie pozwolił nam znaleźć idealnego kosmetyku, możemy przeboleć i zastosować któryś z fantastycznych, acz bardzo demonizowanych kosmetyków z filtrami przenikającymi.  Szczególnie te droższe to produkty tak przyjemne w obsłudze, jak to tylko możliwe w przypadku kremów przeciwsłonecznych. Jeśli siedzicie już trochę w temacie filtromaniactwa to macie pewnie swoich ulubieńców, ale osoby stawiające pierwsze kroki w tym temacie mogą na początku być trochę zdezorientowane. Dlatego ja zawsze polecam wtedy wędrówkę po aptekach i zdobywanie próbek kremów, które mają najwięcej fanek. Są to: Vichy Idéal Soleil, Matujący krem do twarzy SPF 50oraz filtry z gamy La Roche-Posay:Anthelios XL SPF 50+ Ultralekki fluid do twarzy bądź Anthelios XL SPF 50+ Bardzo wysoka ochrona żel-krem do twarzy suchy w dotyku. Jeśli żaden z nich swoim działaniem nie chwyci nas za serce, możemy szukać dalej na przykład wśród filtrów azjatyckich.

Co z olejem z pestek malin???


Nie przeczę, że oleje mogą oferować jakiś poziom ochrony (tak do SPF 10 lub niewiele więcej), ale kiedy widzę że olejowi marchwiowemu czy z pestek malin przypisuje się aktywność SPF 30-50 to łapię się za głowę. Widzę ten błąd nie tylko na blogach (które zapewne go po prostu bezmyślnie powielają), ale i na licznych profesjonalnie wyglądających infografikach. Zagraniczna ceromaniaczka podjęła próbę wyjaśnienia tego fenomenu (do poczytania tutaj!) i dochodzi do konkluzji podobnych do moich.

O ile warto pamiętać o przeciwsłonecznych właściwościach oleju z pestek malin wybierając na przykład olej do ochrony włosów na plaży, o tyle stosowanie go zamiast mocnego filtra to po prostu proszenie się o nowotwory, oparzenia, przebarwienia i zmarszczki.


Plany pielęgnacji przeciwstarzeniowej

kosmetykami naturalnymi i ekologicznymi

Za nami milion stron tekstu, więc możemy czuć się lekko zagubione :) Żeby trochę Wam ułatwić, przygotowałam kilka przykładowych planów pielęgnacji. Oczywiście, w zależności od naszej cery, tego co się u nas sprawdzało lub nie, jakie inne problemy i cele mamy oraz ile możemy wydać, plany te można tworzyć w nieskończoność. Ale takie przykładowe schematy mogę podać :)

Aha, no i oczywiście te schematy robione są opierając się na moich ulubionych zasadach: mycie twarzy tylko wieczorem, stosowanie pod oczy tych samych kosmetyków co na resztę twarzy (o ile to możliwe), regularne peelingi czy maseczki i tak dalej. Każdy schemat można łatwo dostosować do siebie. W razie czego pytajcie, pomogę :)

Wersja I: rygorystyczna, na bogato, SPF 30

Rano:

Biochemia Urody, serum ochronne ANTIOX z witaminą C
John Masters Organics, SPF 30 natural mineral sunscreen

Wieczorem:

Biochemia Urody, tonik z kwasami PHA
Amara Organics, Retinol Serum 2.5% with Hyaluronic Acid & Vitamin E
Planeta Organica, Odmładzający Krem Przeciwzmarszczkowy do Twarzy Aktywator Młodości


Wersja II: mniej ściśle naturalna, bogata, SPF 50

Rano:

Liqpharm, serum Liq CC Light

Wieczorem:

ulubiona metoda oczyszczania cery
Biochemia Urody, tonik z kwasami PHA
Norel Dr Wilsz, RETINOL & VITAMIN C  Serum odmładzające – 2% retinolu


Wersja III: mniej ściśle naturalna, prosta, tania, SPF 30


Rano:

Bielenda, Neuro Glicol + Vit. C, eksfoliujące neuromimetyczne serum odmładzające na noc
Baikal Herbals, Ochładzający krem-żel pod oczy przeciw obrzękom i cieniom pod oczami (klik!)
(serum Bielendy należy omijać okolice oczu, więc warto wprowadzić tu krem pod oczy – na przykład ten, z soją :D)
Alverde, Sonnencreme Sensitiv Jojoba LSF 30


Powyższe schematy to, jak powiedziałam, tylko propozycje. Kończąc niniejszy artykuł chciałabym podkreślić, że moim zdaniem przynajmniej w niektórych przypadkach obstawanie przy idealnie naturalnej pielęgnacji wyklucza z kręgu naszych zainteresowań naprawdę ciekawe substancje– przede wszystkim peptydy, w szczególności miorelaksacyjne. Ale nawet jeśli chodzi o te sojowe i ryżowe, to osobiście miałabym wątpliwości co do ich stężeń w kosmetyku (o ile producent nie zaznaczy inaczej). Więc bardzo nie chciałabym, żebyście traktowały przytoczone tu produkty jako „ekologiczne zamienniki” sprawdzonych formuł, o identycznym działaniu i/lub wygodzie stosowania. Są to odpowiedniki, mniej lub bardziej zręcznie próbujące oddać to, co udało się osiągnąć w laboratorium. Większości tych kosmetyków nie używałam i wspominam o nich tutaj tylko ze względu na obiecujące składy. Jeśli znacie (albo dopiero kupicie i wypróbujecie) te produkty, zobowiązuję Was do podzielenia się opiniami w komentarzach pod tym postem ;)

A jeśli powyższe 13 stron twardej wiedzy i konkretów podobało się Wam, zalajkujcie post na fanpage’u Kosmeologiki TUTAJ!: pytań o naturalne kosmetyki w pielęgnacji anti-aging dostaję od Was mnóstwo, więc bardzo zależy mi aby z tym tekstem zapoznała się każda możliwie zainteresowana Czytelniczka :)

PS. Chciałabym, żebyście wiedziały, że niektóre linki w tym wpisie to linki afiliacyjne.
Oznacza to, że jeśli kupicie coś przez kliknięcie w nie, dostanę od tego niewielką prowizję,
co w żaden sposób nie wpłynie na Waszą cenę :)


Buziaki!
A.

Pięć mocnych szamponów, których (czasem) używam!

$
0
0

W marcu dzieliłam się z Wami moim -> planem pielęgnacji krótkich, kręconych, średnioporowatych włosów w trakcie zapuszczania. Pisałam w nim o mojej ulubionej metodzie mycia, czyli OOMO: połączeniu (O)lejków zmywanych (O)dżywkami z (M)yciem skóry głowy i ponownym (O)dżywianiem na koniec.


Mając zupełnie krótką fryzurę ograniczałam się do mycia samym szamponem (z odżywianiem po) i dosyć często były to tak zwane szampony agresywne, bo na takich krótkich włosach ewentualne podsuszanie mocnymi detergentami nie miało większego znaczenia :) Walczyłam też o odzyskanie zmniejszonej przez anemię o objętości kucyka (z 10 do 7 cm w obwodzie - było o co się starać...).

Co jednak rozumiem przez szampony mocne/agresywne? Co blog to opinia, ale moja jest taka, że są to właściwie wszystkie szampony z Sodium Lauryl Sulfate/Sodium Coco Sulfate, Sodium Laureth Sulfate i Ammonium Lauryl Sulfate jako głównymi detergentami (na pierwszych miejsach składu). Trzeba tu jednak podkreślić, że te detergenty nie są sobie równe – SLS jest najsilniejszy, a ALS najsłabszy z tych trzech. Dodatkowo bardzo ważne w składach tych szamponów są inne składowe: mile widziane są dodatkowe, słabsze detergenty, a także oczywiście wszelkie oleje, ekstrakty, witaminy i tym podobne odżywcze składniki. Biorąc to wszystko pod uwagę, mocne szampony potrafią być naprawdę różne!

Po trybie mycia jednym z poniższych mocnych szamponów przeszłam na metodę OOMO z ich udziałem, ale zauważyłam ostatnio, że skóra głowy zaczęła mi na nie trochę marudzić. Na ten moment na zmianę stosuję nowy, świetny łagodny szampon oraz resztki szamponu Natur Vital. Po wykończeniu tego ostatniego zrobię chyba skórze głowy odpoczynek od mocnych szamponów by powrócić do nich za jakiś czas :)

Tymczasem chciałabym pokazać Wam kilka mocnych szamponów, które warto znać!


Natur Vital, Hair Loss Shampoo - greasy hair


O tym szamponie pisałam na blogu już tyle razy, że ktoś mógłby mi za to wreszcie zacząć płacić! Najważniejszą wzmianką była oczywiście pełna recenzja tego szamponu do przeczytania tutaj! Po 2,5 roku stosowania tego szamponu, odstawiania go i wracania mogę powiedzieć, że w dalszym ciągu podtrzymuję każde napisane wówczas słowo. Kiedy go używam włosów z całą pewnością wypada mi mniej, a kiedy robię przerwę – wypadanie normalizuje się. Nie mogę stosować go bez przerwy, bo zwykle pod koniec drugiego opakowania skalp naprawdę się przesusza. Trzeba więc mieć na uwadze, że szampon stosowany na całości włosów (a nie tylko u nasady jak u mnie) może przesuszać także i je. Stosować z rozwagą! :)

PS. Poza wersją for greasy hair jest też do włosów suchych, normalnych i przeciwłupieżowa. Próbowałam wszystkich poza ostatnią i nie działają tak jak ta do przetłuszczających się!

Do kupienia w sieci drogerii Natura.

Skład: Aqua (Water); Sodium Laureth Sulfate; Cocamidopropyl Betaine; Glycine soja (Soybean) Germ extract; Triticum vulgare (Wheat) extract; Panax ginseng root extract; Arctium majus root extract; Panthenol; Calcium Pantothenate (Vit. B3); Inositol (Vit. B7); Biotin (Vit. H); Retinol (Vit. A); Tocopheryl Acetate (Vit. E); Glyceryl Linoleate; Glyceryl Linolenate; Glyceryl Arachidonate (Vit. F); Dipotassium Glycyrrhizate; Polyquaternium-10; Propylene Glycol; Butylene Glycol; Alcohol Denat; Zinc PCA; Allantoin; Cocamide DEA; PEG-55 Propylene Glycol Oleate; Glycol Distearate; Undecylenamidopropyltrimonium Methosulfate; PEG-20 Castor Oil; Sodium Chloride; Parfum (Fragrance); Phenoxyethanol; Metylparaben; Ethylparaben; Propylparaben; Butylparaben; Disodium EDTA.



Equilibra, nawilżający szampon aloesowy


To mój drugi ulubiony szampon z całego zestawienia, a zresztą - cała marka ma po prostu świetne szampony. Moim absolutnym ulubieńcem jest ten podstawowy, z 20% zawartością soku aloesowego, ale testowałam ich więcej: do włosów farbowanych,restrukturyzujący i wzmacniający przeciw wypadaniu włosów. Wszystkie oparte są o ALS i sok z aloesu (w podstawowym szamponie jest go nawet więcej niż detergentu!). Ostatnio modne są dwie nowe wersje z brązowymi zakrętkami, gdzie zamiast aloesem szampony wzbogacono olejkami. Nie miałam żadnego z nich, ale idę o zakład, że byśmy się polubili :)

Szampony można kupić stacjonarnie w aptekach (ja kupuję zawsze przez DOZ.pl) i od niedawna w drogeriach Hebe, albo przez internet - pod konkretnymi wariantami szamponów podrzuciłam linki afiliacyjne :)

Skład: Aqua, Aloe Barbadensis Gel,Ammonium Lauryl Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, TEA-Lauryl Sulfate, Maris Salt, Polyquaternium-7, Parfum, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Citric Acid, Sodium Chloride, Sodium Dehydroacetate, Disodium EDTA, Cl 42090, Cl 19140.




Alterra, szampon nawilżający - bio-owoc granatu & bio-aloes


Największą fanką szamponów Alterry nie jestem: z tego co wiem, wszystkie zawierają Sodium Coco-Sulfate, czyli po prostu SLS naturalnego pochodzenia. A więc do codziennego używania są dla mnie ciut zbyt agresywne, a do mocnego oczyszczania wolę mój ukochany Natur Vital <3 Ale nie da się ukryć, że wśród mocnych szamponów te mają skład wzorowo „złagodzony”, a dodatkowo są tanie, łatwo dostępne i naturalne, co dla wielu z nas jest istotną zaletą. U mnie w dzisiejszym topie jest on na trzecim miejscu, a więc idealnie w środku ;)

Do kupienia w sieci drogerii Rossmann.

Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Sodium Coco Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Lauroyl Sarcosine, Punica Granatum Extract*, Aloe Barbadensis Extract*, Acacia Farnesiana Extract, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Alcohol*, Parfum**, Linalool**, Limonene**, Geraniol**, Citronellol**, Citral**.


Yves Rocher, Volumizing Shampoo

(Szampon zwiększający objętość włosów z wyciągiem z malwy)


Ten szampon to taka moja opcja „bazowa”, neutralna. W przeciwieństwie do wszystkich pozostałych szamponów w tym zestawieniu, które coś „robią”, ten poza myciem nie robi z moimi włosami zupełnie nic. Ma to swoje zalety: jest to na przykład świetny szampon do stosowania wraz z testowanymi maskami czy odżywkami :) Ponieważ nie zawiera nawilżaczy (jak na przykład aloes w wyżej wspomnianych produktach Equilibra czy Alterra), nie muszę patrzeć przy nim na punkt rosy, przenawilżanie i tak dalej. Ciężko powiedzieć, żebym poczuła do niego taką sympatię jak do wyżej opisanych kosmetyków, ale zdecydowanie nie mam mu nic do zarzucenia!

Do kupienia w sklepach Yves Rocher, u ich konsultantek lub na stronie marki.

Skład: Aqua/Water/Eau, Ammonium Lauryl Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Malva Sylvestris (Mallow) Flower/Leaf/Stem Extract, Glyceryl Oleate, Coco-Glucoside, Sodium Benzoate, Parfum/Fragrance, Glycerin, Citric Acid, Panthenol, Alcohol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Sodium Chloride, Salicylic Acid.


szampony Head & Shoulders


Zaskoczone? Nie dziwię się :) Ale, jak wspomniałam, poza szamponem YR wszystkie dzisiejsze produkty spełniają u mnie bardzo konkretne funkcje. A co tu dużo kryć: na łupież nie ma dla mnie nic lepszego niż awaryjne opakowanie H&S ;) Problemów ze skórą głowy (innych niż przesuszenie) nie miewam zbyt często, ale raz na jakiś czas dostaję uporczywego łupieżu, który nie chce ustąpić po niczym… dopóki dosłownie jeden raz nie umyję porządnie głowy Head&Shouldersem! Najczęściej wybieram wersję Classic Clean o najkrótszym składzie, ale nie trzymam się jej kurczowo. Unikam tego mentolowego (nie lubię uczucia chłodzenia) oraz tego niby z odżywką 2 w 1, bo ma po prostu Dimethicone wyżej w składzie i na tym polega jego odżywianie xD

Znajdziemy go absolutnie wszędzie ;)

Skład wersji Classic Clean: Aqua, Sodium Lauryl Sulfate, Sodium Laureth Sulfate, Glycol Distearate, Zinc Carbonate, Sodium Chloride, Sodium Xylenesulfonate, Zinc Pyrithione, Cocamidopropyl Betaine, Dimethicone, Parfum, Sodium Benzoate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Hydrochloric Acid, Hexyl Cinnamal, Linalool, Sodium Hydroxide, Magnesium Carbonate Hydroxide, Magnesium Nitrate, Sodium Polynaphthalenesulfonate, Methylchloroisothiazolinone, Magnesium Chloride, CI 42090, Methylisothiazolinone, CI 17200.

Po przerzuceniu się na sam łagodny szampon i tak potrzebuję w zapasie czegoś mocnego do oczyszczenia raz na jakiś czas. Takich produktów mam w bród (a żadnego nawet nie kupiłam sama!): szampon Biovax Opuntia Oil & Mango, końcówkę pokrzywowej Farmony Herbal Care, szampon L`Biotica Professional Therapy Every Day który nie podpasował koleżance i jeden nieotwarty z Cera  Plus Solutions o_O Tak więc od dawna mam bana na kupowanie mocnych szamponów i próbuję denkować to, co już mam :) Natomiast te powyżej polecam, zwłaszcza w określonych przeze mnie sytuacjach, ale oczywiście nie tylko :)


A Wy jakie mocne szampony lubicie? A może w ogóle ich nie używacie? 

Pozdrawiam,
Ania

Urodzinowy hammam: coś dla ciała, coś dla ducha

$
0
0

Ten czerwiec jest dla mnie trudnym, ale i satysfakcjonującym miesiącem. Wczoraj postanowiłam z tygodniowym opóźnieniem uczcić moje urodziny i rozpieścić się w domowym zabiegu inspirowanym marokańskim rytuałem hammam. Spoiler alert: wyszło bajecznie.

Trzy podstawowe elementy klasycznego zabiegu to oczyszczenie ciała czarnym mydłem savon noir i rękawicą kessa, otulenie go glinką rhassouloraz namaszczenie drogocennym olejem arganowym.

Ja swoją wersję postanowiłam trochę podkręcić i zadbać o ciało ze szczególną uwagą, a dodatkowo zatroszczyć się o cerę, włosy oraz… umysł. W ostatnim czasie musiałam wyciskać go jak cytrynkę, więc zasłużył na odrobinę relaksu :)


Po powrocie do domu dokładnie rozczesałam włosy, zrobiłam demakijaż i wskoczyłam pod prysznic by wstępnie się obmyć. Włosy umyłam aloesowym szamponem Equilibra, a ciało przywiezionym mi z Maroka mydłem oliwkowo-arganowym Traditioland. Kocham takie kosmetyczne pamiątki, a Wy? :D

Następnie nałożyłam na włosy maskę Kallos Algae wzbogaconą szczodrze olejkiem Alterra Limonka i Oliwka, a włosy zawinęłam w czepek i dodatkowy polarowy turban. Następnie sięgnęłam po peeling enzymatyczny Ziaja Ulga, a w ciągu pięciu minut potrzebnych mu na oczyszczenie cery z martwego naskórka, przygotowałam łazienkę do pozostałych kroków.

Do wanny napuściłam gorącej wody z dodatkiem kilku pompek oleju Alterra. Zapaliłam ob-łęd-nie pachnącą świecę Village Candle „Frozen Margarita”. Przygotowałam wybrane na ten wieczór kosmetyki, pół kilo truskawek, wielki kubek zielonej herbaty, szlafrok i tablet jako prowizoryczny odtwarzacz ;) Telefon przełączyłam go w tryb samolotowy, żeby czasem nikt nie wybił mnie z nastroju.


Przy dźwiękach ulubionej muzyki zmyłam peeling i nałożyłam maseczkę. Na taki zabieg sprawdzi się coś, co nie wymaga zwilżania (jak glinki) ani nie zaschnie na skorupę jak maseczki na alginacie (jak moje ulubione Nacomi). W moich zbiorkach znalazłam maseczkę w płachcie Missha Super Aqua Cell Renew Snail Hydro-Gel Mask, którą producent zaleca trzymać od 20 do nawet 40 minut, co w przypadku moich planów zapowiadało się idealnie!

Po nałożeniu maseczki zanurzyłam się gorącej wodzie i na pierwszych parę minut po prostu odpłynęłam. Później odpaliłam jeden z zaległych odcinków ulubionego podcastu (Zombie vs. Zwierz <3 Obczajcie ich na Soundcloud tutaj! albo na kanale Pawła na YouTube tutaj) i namydliłam ciało czarnym mydłem. Moje savon noir to produkt Nacomi, który należy zostawić na skórze około dziesięciu minut. Po upływie tego czasu wyszorowałam całe ciało kessą.

O kessie wspominałam w starym zestawieniu moich absolutnie -> niezawodnych niezbędników. Moją rękawicę kupiłam chyba z pięć lat temu w sklepie Helfy. Teraz już takiej nie mają i w ogóle podobnej nigdzie nie widziałam, a szkoda, bo jest/była wspaniała! Teraz szukam nowej, bo wydaje mi się, że moja nieco się wysłużyła i nie ściera już tak dobrze jak dawniej. Tym niemniej dalej ją uwielbiam!


Po takim oczyszczeniu mogłabym przejść do kroku z glinką, ale postanowiłam wykorzystać rozpulchnienie skóry i przy okazji ją wydepilować. Czy przy takim zabiegu mogłabym sięgnąć po cokolwiek innego niż pasta cukrowa?Chyba nie :) Tym razem nie była to moja -> pasta cukrowa domowej roboty, a produkt Sweet Skin firmy Cosmoderma. Z depilacji ostatecznie nic nie wyszło, bo - jak się okazuje - te pasty działają u mnie tylko na suchej jak pieprz skórze, ale później to nadrobiłam ;)

Po czarnym mydle i kessie skóra aż prosi się o ukojenie i odżywienie. Postanowiłam nałożyć na nią maskę do ciała do każdego rodzaju skóry„Błoto z Morza Martwego” firmy White Flower's. Kupiłam ją z rok temu licząc na to, że sprawdzi się do twarzy, ale nie, nie, nie i jeszcze raz nie: sama konsystencja po rozrobieniu jest tak ziarnista, że bliżej jej było do peelingu niż maseczki ;) Więc stosuję ją wyłącznie na ciało i to samo radzę Wam, bo ogólnie jest to fajny i ciekawy produkt! Rozrobiłam błoto z wodą do uzyskania gęstej konsystencji i wróciłam do leżakowania z kuprem w wodzie ;)

Po kolejnym kwadransie relaksu uznałam, że dosyć tego dobrego i czas wygrzebać się z wanny. Zdjęłam z twarzy płachtę, a z włosów turban i czepek. Od stóp do głów spłukałam się chłodną wodą w międzyczasie pumeksując stopy marokańskim glinianym „stemplem”, który jest najlepszym pumeksem jaki kiedykolwiek miałam!


Po ostatnich ablucjach zawinęłam odciśnięte z nadmiaru wody włosy w ręcznik, a ciało delikatnie osuszyłam. Następnie namaściłam je wspomnianym wcześniej olejkiem Limonka i Oliwka o pięknej, rześkiej woni – zaskakująco pasującej do mojej Frozen Margarity od Village Candle! Włosom dałam odpocząć od stylizacji, a jedynie zabezpieczyłam końcówki tą samą oliwką i pougniatałam całość z odrobiną odżywki bez spłukiwania Ziaja Codzienna Pielęgnacja. W twarz wklepałam jeszcze olejek Evree Revita Perilla i tym samym zakończyłam ten etap niesamowitego relaksu. Czekały na mnie jeszcze bilety na jeden z ostatnich spektakli „Piaf” w Teatrze Miejskim w Gdyni! Więc cały piąteczek był dokładnie taki jak lubię <3

Na takim pielęgnacyjnym popołudnio-wieczorze spędziłam w sumie z pół dnia. Próbuję sobie przypomnieć kiedy ostatni raz miałam tyle wolnego czasu i coś mi nie idzie :P Dlatego tym bardziej cieszę się, że nie zmarnowałam go na oglądanie głupot albo scrollowanie stron internetowych, tylko naprawdę dałam sobie odetchnąć. Było miodnie.

A jak Wy relaksujecie się wtedy, kiedy macie naprawdę dużo czasu?

Buziaki,
Ania

Recenzja | DermoFuture Precision: Intensywny Wypełniacz Zmarszczek

$
0
0


Jejku jej, jaram się tym produktem tak bardzo. Od pierwszego użycia wiedziałam, że to będzie hit, ale chciałam przeprowadzić mały eksperyment i dlatego test przeciągnął się do miesiąca. Zaintrygowane? JEST CZYM. Zapraszam!


Przed lekturą recenzji warto przypomnieć sobie dwa moje starsze teksty:


Z tekstów tych dowiemy się, że w pielęgnacji przeciwstarzeniowej chcemy wziąć na celownik między innymi zmarszczki mimiczne, z którymi walczymy za pomocą masażu oraz peptydów miorelaksacyjnych. Drugi artykuł uszczegółowi nam temat tych drugich: wytłumaczy jak działają i jakich konkretnych składników należy szukać w naszych kosmetykach.

Z peptydami jest jednak pewien problem: swoista umowność ich działania. Co mam na myśli?

Producenci kosmetyków ekstremalnie  rzadko podają dokładne procentowe stężenie zastosowanych składników aktywnych, takich jak właśnie peptydy. Możemy zerknąć na skład INCI, ale wiadomo – jest w tym dużo zgadywania i domysłów, a mało konkretów. Dodajmy do tego fakt, że w kwestii prewencji starzenia jest to… w istocie prewencja, czyli nie mamy naocznych efektów stosowania naszego serum czy kremu i musimy wierzyć w to, że nasze inwestycje zwrócą się odległej przyszłości. Tak więc znalezienie idealnego produktu peptydowego do naszej pielęgnacji jest trudne.

Ale… ja swój już chyba znalazłam.

Intensywny Wypełniacz Zmarszczek „Botox Effect” dostałam od producenta po tym, jak sama wybrałam go na podstawie składu. Spójrzcie tylko na niego i powiedzcie, czy ktoś taki jak ja mógłby przejść koło niego obojętnie ;)



Jak widzicie, nasz peptyd (w tym przypadku Acetyl Hexapeptide-8, czyli argirelina) jest w składzie zaraz za wodą. Czyli w pewnym sensie mamy tu do czynienia z preparatem typu serum, z peptydowym koncentratem. Jak to zobaczyłam to myślałam, że padnę z wrażenia ;)

Hola, hola! Dopiero co chwilę temu pisałam, że w przypadku peptydów w profilaktyce starzenia musimy zdobyć się na pewną dozę zaufania, a przecież już w drugim zdaniu recenzji powiedziałam, że dla mnie był to hit od pierwszego użycia? Owszem. Już tłumaczę dlaczego.

Motyw jest taki: to wcale nie jest preparat do codziennego stosowania, a tak zwany produkt bankietowy. Efekt rozluźnienia mięśni mimicznych i spłycenia zmarszczek widoczny jest w mgnieniu oka i dlatego kosmetyk ten jest sprzedawany jako taka tajna broń na większe wyjścia. Ponieważ te obietnice produkt bezproblemowo spełnia, polubiłam go od pierwszego użycia. Moje zmarszczki mimiczne na czole momentalnie wygładziły się i to w naprawdę bardzo zauważalny sposób. Więc jeśli na tę recenzję trafiłyście szukając na przykład przez wyszukiwarkę opinii, czy ten produkt sprawdza się w sposób zalecany przez producenta, mogę odpowiedzieć z czystym sercem: tak. Pamiętajcie tylko, że to dotyczy zmarszczek mimicznych i tylko ich, oraz że w przypadku bardzo głębokich bruzd pewnie nie będzie to wygładzenie pełne (chociaż w przypadku moich płytkich zmarszczek tak właśnie było).



Natomiast nie byłabym sobą, gdybym nie pomyślała nad wykorzystaniem tego wysokiego stężenia peptydu w codziennej pielęgnacji. Warto pamiętać, że produkt od otwarcia przydatny jest tylko przez 12 miesięcy, a na posmarowanie np. czoła to kwestia maleńkiej kropelki. Więc przy takim stricte „bankietowym” stylu używania, 10 ml produktu zawarte w fikuśnym opakowaniu to na pewno będzie dla nas zbyt wiele. I tutaj z pomocą przychodzę ja ;D

Żeby nie było – skonsultowałam z przedstawicielem marki bezpieczeństwo stosowania tego kosmetyku codziennie. Więc nawet nie musicie mi wierzyć na słowo gdy to co Wam proponuję, to wprowadzenie tego serum do codziennej pielęgnacji ;) Bo czemu by właściwie nie?

Jest to niesłychanie lekka emulsja w sam raz pod krem, nieco tylko nawilżająca, bez szkodliwych składników. Dlatego moją propozycją jest stosowanie jej pod krem na noc. Jak wiecie, dla mnie idealny zestaw na dzień to serum z witaminą C i krem przeciwsłoneczny z wysokim filtrem i ta preferencja jeszcze długo się nie zmieni (choć w jej obrębie można żonglować różnymi produktami). W kwestii pielęgnacji na noc możemy lawirować między peptydami, retinolem, antyoksydantami, kwasami PHA i wieloma innymi fantastycznymi składnikami. Ale możemy też kupić po prostu ten Intensywny Wypełniacz Zmarszczek i kwestię peptydów po prostu sobie „odhaczyć”!

Ja aktualnie robię to tak, że po oczyszczeniu twarzy tonizuję ją, a następnie: na całe czoło nakładam taką mniej więcej ilość serum DermoFuture Precision, a resztę twarzy spryskuję wodą termalną. Jeśli jest to Uriage to po prostu czekam aż cera wyschnie, i wtedy nakładam na całą twarz krem na noc. Jeśli to jakakolwiek inna woda (obecnie mam Vichy), to po kilku (3-5) minutach delikatnie ścieram ją i wtedy się kremuję.

Na pokrycie czoła zużywam mniej niż widać na zdjęciu.


Robię tak od miesiąca i zgodnie z oczekiwaniami, serum nie zapchało mnie ani w żaden inny sposób nie zaszkodziło. Natomiast eksperyment miał na celu sprawdzenie, czy moje zmarszczki mimiczne na czole choć odrobinę się zmniejszą. I szczerze mówiąc, to wydaje mi się, że tak. Nie zrozumcie mnie źle: to na pewno nie jest różnica, którą mógłby zauważyć ktokolwiek poza mną :D Ale dla mnie, przy bliskiej inspekcji w pięciokrotnie powiększającym lustrze, różnica jest.

Całkowicie szczerze powiem, że nie ma ona dla mnie większego znaczenia i to nie ze względu na to, jak mała to zmiana. Ale po prostu dla mnie dwie podstawowe korzyści (wyraźne, krótkoterminowe wygładzenie od razu + działanie przeciwstarzeniowe) to już jest więcej niż kiedykolwiek mogłabym się spodziewać po produkcie za śmieszną w tym przypadku cenę rzędu 30-40 zł. Więc jeny, jaram się tak bardzo!

Znacie ten produkt? Próbowałyście stosować go codziennie? Jeśli tak, albo jeśli zdecydujecie się na to po tym artykule, to BARDZO proszę o to, żebyście dały mi znać jak wrażenia! :) Jestem mega ciekawa czy ktoś poza mną zauważy u siebie to nieco bardziej długoterminowe spłycenie zmarszczek mimicznych, czy jednak tylko efekt krótkofalowy + korzyści przeciwstarzeniowe. Więc piszcie do mnie koniecznie.

Czekam na Wasze komentarze także niezwiązane z dzisiejszym tematem :)


Ania

Kulturalne pół roku, albo Super Extra Mega Hiper Culture & Talent Experience #52

$
0
0



Na początku tego roku Zwierz Popkulturalny rzucił nam takie oto wyzwanie (klik!).


Pomyślałam, że o ile na pewno nie uda mi się co tydzień ukończyć jakiegoś dzieła (poczytam książkę, ale jej nie skończę; mogę obejrzeć parę odcinków serialu czy anime, ale na pewno nie cały sezon), o tyle całkiem fajnie będzie spisać wszystko z czym się zetknęłam i może trochę bardziej zróżnicować to jak spotykam się z kulturą. Na razie nie wyznaczałam sobie żadnego konkretnego celu, a jedynie zebrałam razem to, co zrobiłabym tak czy inaczej, naturalnie dryfując w tym czy innym kierunku :) Dzisiaj podzieliłam to w takie kategorie, jakie wydały mi się w moim przypadku najbardziej słuszne, ale nie wykluczam, że przy kolejnych wpisach z tej serii ulegnie to pewnym zmianom. Przy okazji:i Was zachęcam do podobnych spisów, a jeśli blogujecie – poświęconych im tekstów na Waszych blogach! Ja na pewno chętnie to przeczytam :)


KSIĄŻKI oraz komiksy i audiobooki


Wszystkie książki, które czytam, pokazuję na -> moim koncie na Instagramie z hashtagiem #kosmeoteka oraz #kosmeoteka2017, jeśli interesują Was konkretnie książki z tego roku. Każdą z przeczytanych pozycji krótko tam opisuję, więc tutaj zbieram je bez jakiejkolwiek opinii – zdradzę tyle, że każda z nich w swojej kategorii podobała mi się. Miałam więc więcej szczęścia niż w zeszłym roku, kiedy to natknęłam się na kilka prawdziwych koszmarków ;)

książki– 5: „Izrael już nie frunie” Pawła Smoleńskiego, „Pomysł – Badanie – Publikacja” pod redakcją Łukasza Budyńko i Przemysława Waszaka, „Tuf Voyaging” George’a R. R. Martina oraz „Magia sprzątania” i „Tokimeki” Marie Kondo;

audiobooki– 0, komiksy– 0. Tę część chętnie bym poprawiła.

FILMY widziane w kinie lub w domu oraz seriale


W kinie byłam aż pięć razy – aż mnie samą to zdziwiło! Pod niebiosa wychwalam środy z Orange i Bueno Czwartki, dzięki którym było to możliwe ;D Absolutnie najlepszym filmem jaki widziałam było „Get Out!”, które nie miało wielkiej konkurencji (jak zaraz przeczytacie, reszta filmów które widziałam nie była zbyt ambitna ;D), ale jest dla mnie nie tylko najlepszym filmem półrocza, ale i ostatnich kilku lat. Całkowicie mnie zauroczył i żałuję tylko, że nie udało mi się pójść na niego więcej niż raz.

W domu przypominam sobie jedynie seans „Spotlight” sprzed paru miesięcy oraz „The Room” Tommy’ego Wiseau, który wykorzystałam do zagrania w „drinking game” z przyjaciółką – polecam tylko mocnym zawodnikom xD

Podsumowując filmy: „Get Out!”, „Wonder Woman”, „Ghost in the Shell”, „Król Artur. Legenda Miecza” i „Spotlight”. Najbardziej żałuję, że nie udało mi się wybrać do kina na „Split” i „Logana”, a obecnie ostrzę sobie zęby na „Sieranevada”.

Nie oglądałam żadnego serialu, ale to się prędko zmieni, bo wiem dokładnie za co wezmę się na dniach. W końcu winter is coming, a mój prezent urodzinowy zobowiązuje!


Post udostępniony przez @b.anna.maria


NA ŻYWO: teatr, musical, opera


W maju spełniłam moje marzenie i pierwszy raz w życiu wybrałam się do Teatru Muzycznego w Gdyni. Jeny, jeny, nie da się opisać tego, jak to przeżyłam. „Notre Dame de Paris” trafiło mnie prosto w serce i rozbudziło miłość do oglądanego na żywo musicalu. Marzę, żeby iść tam znowu <3

Zaliczyłam też bardzo fajne doświadczenie innego rodzaju. Wiele lat temu (w 1. albo 2. klasie ogólniaka) opiekunka z internatu wyciągnęła nas na „Piaf” w Teatrze Miejskim w Gdyni. Teraz, po jakichś 8-9 latach wybrałam się na to przedstawienie ponownie: był to zresztą jeden z ostatnich z jego spektakli. I powiem Wam, że niesamowite jest jak inaczej człowiek odbiera kulturę przez pryzmat trochę starszego wieku i swoich własnych doświadczeń. Jeśli macie możliwość  zrobić coś podobnego (wybrać się na coś, co już kiedyś widziałyście) to bardzo, bardzo to polecam.

W operze nie byłam od października, więc smuteczek. Do nadrobienia.


MUZYCZNIE: koncerty muzyki popularnej, filharmonia, balet



Tutaj jedna, wielka, dupa blada. Podobnie jak w przypadku opery, ostatni raz na koncercie byłam w październiku. W filharmonii i na balecie byłam w życiu w ogóle tylko raz, z czego na balecie w dzieciństwie i przygotowując szkic tego wpisu wręcz zapomniałam o takiej postaci spotkania z kulturą. Tak więc zdecydowanie mam tu pole do wielu zmian! :)

SZTUKA: muzea, galerie i inne wystawy

Będąc w Izraelu udało mi się wybrać do muzeum Icchaka Rabina w Tel-Awiwie. Jest to raczej nietypowe miejsce nie do końca pasujące do dzisiejszego tekstu, bo zwiedzanie go to bardziej spotkanie z historią niż ze sztuką czy kulturą. Tym niemniej bardzo mi się podobało i jeśli lubicie takie klimaty, to polecam gorąco.

MANGA I ANIME


W ferie zimowe obejrzałam sobie całe „Steins;Gate”. Ale to było dobre!... poza ostatnim odcinkiem. Jeśli wolicie kiedy zamiast słodko-gorzkiego, wieloznacznego zakończenia dostajemy cukierkowy happy end, będziecie zadowolone ;) W przeciwnym wypadku możecie tak jak ja żałować, że fantastyczne, mroczne, trzymające widza w napięciu i dezorientacji anime skończyło się tak płasko. Dla mnie nie skreśliło to całej serii i mimo wszystko zapisuje się w mojej pamięci nader pozytywnie, ale czułam że wypada mi Was ostrzec.

W temacie mangi: w chwilach naukowego kryzysu czytałam sobie jakieś losowo wybrane opowiadania Junjiego Ito, jeśli wpadło mi w oko coś, czego wcześniej nie widziałam. Padło między innymi na „Junji Ito's Cat Diary: Yon & Mu”, które w ogóle mnie nie wciągnęło i jak dotąd jest w tym względzie wyjątkiem, bo poza tym kocham wszystko co wyszło spod jego pędzla!

O KULTURZE: prasa, blogi, podcasty, kanały na YouTube


Prasy na ten moment nie kupuję w ogóle, ale lubię o kulturze słuchać i czytać. W ciągu ostatniego pół roku udało mi się nadrobić wszystkie odcinki podcastu Zombie vs. Zwierz oraz obejrzeć/przesłuchać niezliczoną ilość filmów na YouTube, które uwielbiam puszczać sobie podczas sprzątania :) Od Dema, przez Ichaboda i Sfilmowanych, aż po moją ukochaną serię Masochista, którą przesłuchałam od początku do końca chyba z cztery razy, bo komentarze Miecia rozwalają mnie za każdym razem ;D Oczywiście cały czas czytam też większość tekstów Kasi Czajki na zpopk.pl, co chyba nikogo nie dziwi – już dwa razy polecałam jej bloga w ramach Share Week oraz to za jej inspiracją robię dzisiejsze zestawienie ;)


Uff, koniec. Jak widać, zdecydowanie dominują u mnie książki i filmy, co - jak sądzę - dotyczyłoby pewnie zdecydowanej większości osób ;) Ewentualnie nieco nietypowe może być nieoglądanie seriali, ale na to mam swoją dziwaczną filozofię, którą frustruję wszystkich znajomych polecających mi kolejne netfliksowe hity ;D W każdym razie: teraz, gdy widzę już jak to się u mnie mniej-więcej kształtuje, chciałabym dać szansę zaniedbanym przeze mnie sposobom na spotkanie z kulturą. Na pierwszy ogień chciałabym ogarnąć coś w temacie muzyki oraz sztuki, ale przede wszystkim chciałabym dużo czytać. Zaczęłam od książek pożyczonych i czekających na zwrot (obie spod pióra Marie Kondo, a obecnie dwie pozycje od Leonie Swann), ale mam też trochę własnych jeszcze nie otwartych... Więc to się zmieni na pewno :)

A jak Wy celebrujecie spotkania z kulturą? Mamy wakacje, wiele z nas ma więcej czasu, plażing nad morzem też aż prosi się o coś fajnego do czytania :) Może mi coś polecicie?

Ściskam,

Ania


PS. Pytania, na które dotąd nie odpowiedziałam, wklejcie mi pod tym tekstem! Będę odpowiadać najszybciej jak się da :)

Odżywki do rzęs a ich porowatość. Co zrobić, gdy ulubiony tusz nagle przestał z nami współpracować?

$
0
0



Od dłuższego czasu jestem wierna jednemu tuszowi do rzęs: maskarze Lash Sensational od Maybelline. Ostatnio skusiłam się zakupienie jej w innej wersji (Intense Black) i spisywała się ona u mnie dokładnie tak samo jak jej podstawowy wariant... do czasu. W pewnym momencie zauważyłam, że potwornie skleja mi rzęsy i po wytuszowaniu zamiast firanki miałam kilka czarnych kępek. W takim układzie nie można narzekać na brak pogrubienia, ale chyba nie o to nam chodzi... ;)


Zbiegło się to w czasie z moim spostrzeżeniem, że mieszanka do -> uproszczonego OCM, które swego czasu stosowałam pomału zbliża się do kresu swojej ważności. A że nie zostało mi jej wiele, pomyślałam o zużyciu jej na moje rzęsy. Nigdy nie były one przesadnie liche, ale są absolutnie przeciętne w każdym aspekcie: niespecjalnie gęste, niespecjalnie długie, niespecjalnie grube, niespecjalnie ciemne, niespecjalnie podkręcone.

Miałam parę podejść do wzmocnienia ich, ale olej rycynowybył dla mnie zbyt kłopotliwy, rumiankowa pomadka Alterra nie dała żadnego efektu, a moje ulubione -> DIY naturalne serum na rzęsy wymaga trochę zachodu i wolę stosować je doraźnie. Po mieszance do OCM (na którą składał się olej z pestek moreli i olej rycynowy) spodziewałam się raczej tego, co po samym rycynowym: spływania z rzęs i zerowych rezultatów ;D Ale spróbować zawsze można.

I tu następuje rzecz, która skłoniła mnie do napisania niniejszego tekstu: nagle okazało się, że maskara po prostu przestała sklejać mi rzęsy. Po starannym wytuszowaniu były rozdzielone i piękne, zupełnie bez porównania ze stanem z ostatnich dwóch tygodni. Po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że jedynym czynnikiem odpowiedzialnym za to może być wprowadzone 3-4 dni wcześniej olejowanie rzęs na noc. To doprowadziło mnie do pytania: czy rzęsy mają swoją porowatość? Jeśli tak, to jej podwyższenie jak najbardziej tłumaczyłoby ich zbijanie się w kępki, dokładnie tak jak wysokoporowate włosy strączkują się zaczepiając o siebie.


Niestety, moja najuczciwsza odpowiedź brzmi: nie mam bladego pojęcia. Szukając informacji na ten temat udało mi się jednak znaleźć bardzo ciekawe badanie, którego konkluzja brzmi: „The eyelash is structurally very close to curly hair but some biological processes related to follicle cycle and pigmentation differ markedly.” W wolnym tłumaczeniu: rzęsa jest strukturalnie bardzo zbliżona do kręconych włosów, ale pewne procesy biologiczne związane z cyklem mieszka i pigmentacją znacznie się różnią.

Opierając się na tym wniosku oraz moich własnych obserwacjach byłabym skłonna założyć, że ta porowatość rzęs istnieje. I że z tego powodu warto olejować czy w inny sposób odżywiać rzęsy nawet, jeśli nie spowoduje to tych wymarzonych rezultatów w postaci firanki jak po przedłużaniu. Ten efekt, póki co, zapewniają wyłącznie odżywki z analogami prostaglandyn (bimatoprost w Long 4 Lashes, Dechloro Dihydroxy Difluoro Ethylcloprostenolamide w Revitalash, ...). Odżywianie ich w „zwykły” sposób: olejkami, kremami czy innego rodzaju odżywkami pomoże rzęsom wygładzić się oraz dokładnie rozdzielić się przy tuszowaniu.


No dobrze, a skoro już przy olejowaniu rzęs jesteśmy - czy może ono wydłużyć rzęsy albo je przyciemnić? W kwestii przyciemnienia sprawa pozornie wydaje się prosta, bo olejowi rycynowemu powszechnie przypisuje się takie właśnie właściwości. Niestety, mi nie udało się znaleźć na to żadnych twardych dowodów, a jedynie setki dowodów anegdotycznych. Decyzję pozostawiam Wam, a jeśli stosowałyście kiedyś na rzęsy olej rycynowy to koniecznie podzielcie się swoimi spostrzeżeniami!

Jeśli zaś chodzi o wydłużenie rzęs, to nie są mi znane mechanizmy pobudzania cebulek włosów przez oleje (tak jak dzieje się to z pochodnymi prostaglandyn), ALE! analogia związana z olejowaniem włosów na głowie nasuwa się sama. Odżywiona, miękka, elastyczna rzęsa będzie mniej podatna na złamanie czy kruszenie się - więc do naszej „standardowej” długości rzęs dołączy ten dodatkowy milimetr, który normalnie był marny i cieniutki lub kompletnie ułamany.

Ja efektami samego olejowania na moich rzęsach byłam tak zachwycona, że po zdenkowaniu mojej mieszanki popędziłam do drogerii po coś wygodniejszego w obsłudze. Widoczny na zdjęciach Intensywnie Regenerujący krem do rzęs na noc L'Biotica to typowa odżywka o ładnym, naturalnym składzie (opartym o olej rycynowy, a jakże) i przede wszystkim mega praktycznej konsystencji oraz aplikatorze. Fantastycznie przejęła pałeczkę po tamtym olejowym miksie i moje rzęsy wyglądają na niej super. Efektu przyciemnienia nie widzę, ale ich wygładzenie, zdefiniowanie i minimalne wydłużenie jak najbardziej :) Więc ja jestem z niej zadowolona.

Wcześniej używając odżywek do rzęs bardzo, ale to bardzo brakowało mi systematyczności.
Dopiero gdy na własne oczy zobaczyłam, jak maskara na nowo zaczęła ze mną współpracować odnalazłam w sobie tę mobilizację ;)
A Wy potraficie się do tego zmusić? Macie na to jakieś sposoby?

Ania

Dlaczego z ziołami dla zdrowia i urody łączy mnie szorstka miłość? Natura cię nie (zawsze) wyleczy.

$
0
0



Kiedyś na tym blogu o ziołach pisałam całkiem sporo. Jak wiele osób świeżo „nawróconych” na świadomą pielęgnację, początkowo zachłysnęłam się kosmetykami naturalnymi i podzieliłam wszystkie możliwe produkty na „naturalne = dobre” i „chemię”, czyli zło. Jak się pewnie domyślacie, był to dla mnie wyjątkowo krótki etap przejściowy. Najpierw nauczyłam się rozumieć chemię zamiast odrzucać ją w całości oceniając przez pryzmat najgorszych jej przykładów. Wtedy założyłam bloga, a podczas pogoni za ciągłym poszerzaniem wiedzy moje oczekiwania wobec „dobrej” natury zostały bezlitośnie zweryfikowane.


Dziś chciałabym przekazać Wam chociaż część moich przemyśleń na temat stosowania ziół w medycynie i kosmetologii. I chociaż pod wieloma względami będę wobec nich krytyczna chciałabym z całą mocą podkreślić, że ziołolecznictwo (fitofarmakologia, fitoterapia) to gałąź medycyny i stosowane przez profesjonalistów jest potężnym narzędziem. Dlatego tak strasznie ciśnienie podnoszą mi wszelkiej maści domorośli znachorzy i szarlatani tak zwanej medycyny alternatywnej, którzy popisują się w tym temacie spektakularną wręcz niewiedzą i brakiem krytycyzmu. Oto podstawowe mity i przekłamania, które moim zdaniem są najczęstsze i prowadzą do kompletnego braku zrozumienia czym ziołolecznictwo w ogóle jest.


przykro mi, ale...

Organizm nie wie, jaka jest różnica między sztucznym a naturalnym.


Niby taka oczywista rzecz, a jednak jest ona pierwszym problemem jaki przychodzi mi na myśl zwłaszcza gdy myślę o zwolenniczkach naturalnej pielęgnacji. Prawda jest jednak taka, że komórki naszego ciała nie myślą, nie rozumują i w żaden inny sposób nie odróżniają substancji sztucznych od naturalnych.

Jeśli Anna zrobi sobie napar z kory wierzby białej (która zawiera naturalne salicylany będące pierwowzorem leku: kwasu acetylosalicylowego), a Joanna weźmie tabletkę aspiryny, nie będzie tak, że ciało Anny powie „mmm, super, wierzba rosnąca w ogródku babci!”, a ciało Joanny „fe, chemia, koncerny farmaceutyczne i Big Pharma” ;)

Musimy sobie uświadomić, że „naturalność” nie jest wartością samą w sobie. Z pewnością ma wiele zalet (jak choćby środowiskowe: myślę, że tłoczenie olei roślinnych jest bardziej ekologiczne niż produkcja nowoczesnych, niekomedogennych emolientów), ale nie jest to nic o konkretnym przełożeniu na jakość porównywanych preparatów. Traktowanie „naturalności” per se jako karty przetargowej nie ma sensu. Przypomnijmy sobie co jeszcze jest „nienaturalne”: dbanie o higienę, cesarskie cięcie i chirurgia w ogóle, lodówki i metody konserwowania jedzenia, noszenie okularów czy aparatów ortodontycznych... Czy naprawdę powinniśmy „naturalność” traktować jako wyznacznik tego, co jest dobre, a co złe?



„Kiedyś to leczono tylko ziołami i było dobrze!”


Nie, nie było. Nie będę wnikać w to, które „kiedyś” miały na myśli tysiące osób argumentujące w ten sposób unikanie „chemii”, bo może być to zarówno prehistoria (na topie jest przecież dieta paleo), średniowiecze, jak i czasy stosunkowo niedawne – ostatecznie ogromny odsetek odkryć przemysłu (chemicznego, spożywczego, medycznego, farmaceutycznego) to kwestia ostatnich kilku dekad. Więc pozwolę sobie tylko przypomnieć jak było sto lat temu:

Top 10 Causes of Death: 1900 vs. 2010

Aż się serce kraje. A chciałabym przypomnieć tylko, że rok 1912 był najzdrowszym według dostępnych ówcześnie danych („the healthiest of which there is any record”). Także nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo, bardzo wdzięczna, że w 1928 roku Alexander Fleming odkrył pierwszy antybiotyk i za cały postęp, który doprowadził nas do punktu w którym jesteśmy teraz.



Zioła nie szkodzą, nie można ich przedawkować...


Zioła są lekami, a więc mają działania niepożądane, skutki uboczne, ryzyko przedawkowania oraz – co bardzo ważne – ryzyko interakcji z innymi przyjmowanymi przez nas lekami. Dokładnie tak jak leki są one metabolizowane przez naszą wątrobę i nerki, mogą więc być hepato- i nefrotoksyczne, a o nefropatii ziół chińskich wspominałam już w moim tekście na temat -> suplementów.

Takie najbardziej podstawowe przykłady działań niepożądanych przykładowych ziół znajdziecie w tabelce tutaj,a nieco bardziej szczegółową listę po angielsku tutaj. Warto pamiętać że do działań niepożądanych należy wliczać też wszelkiego rodzaju uczulenia i nietolerancje! I tak na przykład powszechnie stosowany na alergie i podrażnienia rumianek to częsty alergen, więc u pechowych osób może wręcz osiągnąć efekty przeciwne do zamierzonego.

Z tego powodu przyjmowanie ziół trzeba konsultować z lekarzem lub farmaceutą, a dodatkowo poczytać choćby ostrzeżenia producenta na opakowaniu. Powinno być to szczególnie ważne dla kobiet w ciąży i karmiących oraz u osób przyjmujących już jakieś leki. Zioła bowiem mogą zarówno nasilać, jak i osłabiać ich działanie, co może być właściwie nieodczuwalne, a może być i skrajnie zagrażające życiu.

I ostatnia, dla mnie bardzo ważna rzecz. Modne jest obecnie samodzielne zbieranie ziół i własnoręczne przetwarzanie ich (napary, odwary, maceraty itp.), także na pożywienie czy kosmetyki. Wizja, nie ukrywam, ogromnie kusząca: ja, wiklinowy koszyk, wycieczka do lasu wraz z poranną zorzą, ścinanie ziół srebrnym sierpem niczym druidka... no, można się rozmarzyć. Ale... jest jedno ale. Skąd wziąć zioła, które nie będą skażone opryskami, spalinami, moczem zwierząt, jajami tasiemców czy innymi pasożytami? Oczywiście, można pewnie ziółka opłukać w domu wodą, ale przecież nie sparzymy ich wrzątkiem ani nie obierzemy ze skórki tak, jak robimy to z warzywami. Zadawałam to pytanie na wielu zielarskich blogach oraz lekarzom na zajęciach z parazytologii, medycyny zakaźnej oraz medycyny morskiej i tropikalnej i nigdy nie udało mi się uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi. Raz nawet odpisano mi:

O tej porze roku już trochę późno na zbiory, ale z takimi uprzedzeniami i tak raczej ciężko będzie podejść w ogóle do medycyny naturalnej. Jedni widzą tylko dobre rzeczy, inni tylko te złe :)

Wiecie co? To ja chyba jestem jakaś dziwna, że po pierwsze chcę nie szkodzić, a dopiero na drugim miejscu bawić się w zielarkę. Oczywiście jeśli macie dostęp do własnych ziół za które ręczycie głową, to pozostaje mi jedynie zazdrościć! A póki co wolę zadowolić się ziołami z apteki (polecam Kawon, ale też Herbapol i Flos-Lek). Przypomnę bowiem, że wiele ziół:
  • należy zbierać nie tylko w odpowiedniej porze roku...
  • ale nawet o konkretnej porze dnia...
  • w dobrym miejscu czy...
  • w określony sposób
... i nie zawsze jest to wiedza powszechnie dostępna dla każdego, kto postanowi sobie danego dnia coś pozyskać bez uprzedniego gruntownego przygotowania merytorycznego. Dodatkowo poszczególne gatunki i podgatunki wielu roślin (szczególnie na przykład mięty czy melisy) są do siebie tak podobne, że nie licząc ścisłego grona ekspertów o pomyłkę i zbiór czegoś bezwartościowego jest naprawdę łatwo.



Czy zioła są bardziej skuteczne niż „chemia” (kosmetyki, farmaceutyki)?

 Nawet jeśli są w ekstrakcie...


Za nami już trzy strony tekstu, a ja dopiero dochodzę do tego, co uważam za kluczowe dla zrozumienia czy i jak zioła działają na nasze organizmy oraz w jaki sposób stosowane są w kosmetykach.

Wyobraźmy sobie zioło X. To może być absolutnie cokolwiek, od pospolitego nagietka po unikatowe liście manuka. Jeśli zrobimy z niego wyciąg, to znajdzie się w nim cały koktajl najróżniejszych substancji takich jak alkaloidy, antrachinony, flawonoidy, garbniki, glikozydy, gorycze, kumaryny, olejki eteryczne, pektyny, saponiny, śluzy oraz witaminy i ich prekursory.

Moją przykładową rośliną będzie -> wierzbownica drobnokwiatowa, o której już kiedyś pisałam. Oto, co drzemie w tym zielu według strony doktora Różańskiego:


Omawiane rośliny zawierają: kwas ursolowy, beta-sitosterole, stigmasterole, taniny, kwas 2-alpha-hydroxy-ursolic acid  leaf  kwas 2-alpha-3-beta-dihydroxy-ursolowy, silne fitoncydy (oenotheiny - oenothein A, B), alfa- i beta-amyrynę, n-nonacosan, seksangularetynę (sexangularetin), kwercytrynę, kwercetynę (glikozyd),  chanerozan, chanerol, taniny chamaenerionowe (chamaenerium tannin), myricetin-3-o-beta-d-glukuronid, mirycetynę, kwas oleinowy, kwas oleanolowy, stearynowy, kwas oleinowy, kwas palmitynowy,  kwas nonadecanoinowy, mirystynowy kwas,  linolenowy i linolowy kwas,  kwas laurowy,  kempferol,  kwas chlorogenowy,  kampesterol.


Każda ze składowych ekstraktu może mieć inne (a nawet przeciwstawne) działanie, ba! mogą zachodzić między nimi rozliczne oddziaływania które prowadzą do ujawnienia się efektów, które nie pojawiłyby się przy stosowaniu ich rozdzielnie.

Na przykładzie mojej wierzbownicy, oenotheina ma działać przeciwzapalnie, a już kwas linolowy należy do „prozapalnych” kwasów omega-6.


Trzeba też pamiętać, że skład ekstraktu z rośliny będzie bardzo często różnił się w zależności od tego na jakiej glebie ona rosła i w jakich warunkach się to odbywało, jak została pozyskana i jak ją przetworzono.

Nie mam przykładu z wierzbownicą, ale mam ciekawostkę: uważane za dobre źródło selenu orzechy brazylijskie są tu idealnym przykładem, bo te hodowane na ubogich w selen glebach Brazylii (sic!), Boliwii i Ekwadoru mają w sobie o wiele mniej tego pierwiastka niż orzechy z Kolumbii czy Peru.

Tak więc mamy nasz ekstrakt z zioła X, mieszankę różnych substancji o nieznanych nam proporcjach. Dla producentów wielu suplementów czy kosmetyków tu zakończy się jego droga. Teraz wystarczy wlać go do kremu albo zamknąć w kapsułkach, ładnie opakować i sprzedać jako produkt naturalny, a więc „dobry”: bo natura, bo nieszkodliwy, skuteczny, no cudo. Szkoda tylko, że według najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli badania laboratoryjne suplementów diety zlecone przez NIK wykazały, że wiele suplementów nie wykazuje cech deklarowanych przez producentów.O kosmetykach to nawet nie wspomnę.

Oczywiście, nie zawsze musi to tak wyglądać. Istnieje bowiem proces nazywany standaryzacją ekstraktu, który może wyglądać dwojako:


  • „koncentracja” wyciągu do momentu uzyskania odpowiedniego stężenia substancji czynnych. Jest to metoda tańsza i prowadząca zwykle do uzyskania niższego w porównaniu z drugim sposobem stężenia „głównej” substancji czynnej, ale z drugiej strony: ekstrakt taki oferuje nam w zasadzie pełen wachlarz składników całego koktajlu jaki pierwotnie uzyskaliśmy; 
  • standaryzacja na konkretną substancję, przez którą możemy uzyskać preparat o wysokim stężeniu jednego głównego alkaloidu, antrachinonu, flawonoidu itp. Z drugiej strony: proporcje innych, towarzyszących mu składników ulegają wówczas zaburzeniu.



Idąc tropem ekstraktu z wierzbownicy drobnokwiatowej, wyciąg z jej ziela występuje na przykład w suplemencie diety o nazwie Prostaceum. Jednak jego ulotka informacyjna sugeruje moim zdaniem, że o ile użyte w nim ekstrakty z pestek dyni czy palmy sabałowej były standaryzowane (odpowiednio na betasitosterol i kwasy tłuszczowe), o tyle wierzbownica już nie...

Tutaj ważna informacja: w przeciwieństwie do suplementów, w lekach wyciągi roślinne są standaryzowane. Wyjątkiem bywają substancje, gdy Farmakopea dopuszcza pominięcie tego kroku: dzieje się to na przykład w sytuacjach, gdy nie udało się zidentyfikować konkretnej substancji czynnej jako odpowiedzialnej za dany efekt terapeutyczny. Ale w pozostałych przypadkach: kupując, dajmy na to, syrop tymiankowy mamy pewność, że użyty do niego wyciąg miał określone stężenie substancji czynnej (tymolu). Syropy tymiankowe różnych marek mogą różnić się od siebie ilością ekstraktu w 100 g syropu albo obecnością i rodzajem substancji pomocniczej (w syropie Prolab nie ma ich wcale, a w syropie Hasco mamy wodorotlenek  amonowy 10% w etanolu), ale sam ekstrakt będzie najwyższej, bo farmaceutycznej jakości.

Ekstraktów jakości niższej używa się do celów weterynaryjnych, paszowych, spożywczych i, a jakże! kosmetycznych. Będę tu jednak uczciwa, że są od tej reguły wyjątki: w kosmetykach Sylveco mamy w składzie nie mglisty „ekstrakt z liścia brzozy” a betulinę, a na przykład w sklepie Mazidła wiele oferowanych wyciągów to preparaty standaryzowane. Za takie podejście należą się oklaski. Niestety, należy ono do rzadkości.

... to dalej chyba nie.


Miałam pisać o tym czy zioła są skuteczne, a póki co cały czas wałkuję temat ich obecności w naszym ziołoleczniczym preparacie czy kosmetyku... No cóż, mam nadzieję, że zgodzicie się ze mną, że żeby zioło działało, musi najpierw w stosowanym przez nas produkcie BYĆ. Ale teraz parę słów o samej skuteczności.

Parę lat temu naukowcy przeanalizowali dostępne publikacje naukowe na temat tysiąca ziół.Okazało się, że tylko z użyciem 156 z nich przeprowadzono testy kliniczne (czyli takie na ludziach). Połowę roślin zbadano jedynie przez testy przedkliniczne(in vitro na komórkach oraz na zwierzętach), 20% już tylko przez badania fitochemiczne, a na temat 12% roślin nie było żadnych konkretnych dowodów. Twarde dowody znaleziono za to na toksyczność lub alergenność pięciu z ziół... Najwięcej dowodów skuteczności było z kolei za moim ukochanym prawoślazem <3 oraz nagietkiem, wąkrotą azjatycką, jeżówką purpurową, męczennicą cielistą (passiflorą), granatem, żurawiną, borówką i kozłkiem lekarskim (walerianą).

Czy brak badań klinicznych dowodzi braku skuteczności tych pozostałych ośmiuset ziół? Oczywiście, że nie. Ale czy powinniśmy mieć go na uwadze? Cóż, tak mi się mocno wydaje, zwłaszcza jeśli chcemy stosować zioła zamiast (a nie: oprócz) leków/kosmetyków, albo jeśli w planach mamy użycie czegoś z niezaufanego źródła lub po prostu drogiego.


MIT: To, co nienaturalne to chemia.

PRAWDA: Wszystko jest chemią, do jasnej anielki.


https://xkcd.com/435/

Kiedy słyszę, że „fuj, coś tam jest napakowane chemią” to wiem, że możliwe są dwa scenariusze. Czasem mówi się to w formie skrótu myślowego, na przykład gdy mówca oświadcza że świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy smakuje mu bardziej niż Coca-Cola. Częściej jednak słyszę to w formie argumentu przeciwko użyciu kosmetyku z drogerii albo leku z apteki, ponieważ są przecież alternatywy lepsze – bo naturalne. Tak, jakby one chemią nie były.

Tymczasem wszystko co nas otacza to chemia. Tak, także te parzone zawzięcie herbatki ziołowe. Ten hydrolat oczarowy ze sklepu z półproduktami. To soczyste jabłko, które zaraz ugryziesz. Czy wiesz, że zawiera ono E306, E160a, E300 czy E101? Zawiera, bo to po prostu witaminy: odpowiednio E, A, C i B2.

Jeśli jakieś ziółko DZIAŁA, to znaczy, że jest w nim substancja CHEMICZNA za to odpowiedzialna – być może nawet niejedna. A jeśli tam jest, to poza działaniem pożądanym może przynieść nam efekty zgoła nieoczekiwane (czasem pozytywne, czasem negatywne). Ja apeluję jedynie o zdrowy rozsądek.

Stuprocentowo naturalna pielęgnacja...


W pielęgnacji skóry kurczowe trzymanie się wszystkiego, co naturalne może w najgorszym razie doprowadzić do dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest zdrenowanie portfela z pieniędzy.


W komentarzach dość często dostaję pytania o analizę składów ekstremalnie moim zdaniem drogich kosmetyków – nawet i takich po 300 zł za krem. Zaglądam w INCI i widzę: oleje, ekstrakty roślinne, witaminy, nawilżacze, jakiś ekologiczny konserwant. O takich składach zwykłam mawiać, że są ładne i zielone: faktycznie nieszkodliwe, faktycznie naturalne, tak jak opisuje to producent. Ale kiedy zerkam w deklarowane działanie kosmetyku mina często mi rzednie... Gdyby kosmetyk wymazywał zmarszczki, parę stówek to pewnie żadna kwota. Ale oleje, wyciągi i witaminy tego NIE zrobią, o czym wysmarowałam obłędnie długi -> artykuł o naturalnej pielęgnacji przeciwstarzeniowej.


Drugim problemem z uporczywym trzymaniem się naturalnej pielęgnacji jest... utrata szansy na zdrową skórę. Osobiście głęboko wierzę, że naturalną pielęgnacją można „ogarnąć” wiele skórnych problemów, zwłaszcza w połączeniu ze zmianą stylu życia. Ale już nawet średni i ciężki trądzik to choroby, których nie da się wyleczyć mydłem Aleppo i olejkiem herbacianym. Niestety.

... i stuprocentowo naturalne leczenie.


Gdzie by tu zacząć? Tak naprawdę to materiał na cały osobny tekst. Jeden wstępny (o tym, że nie masz pojęcia o ludzkiej biologii – i nie ma w tym niczłego!) już kiedyś się tu ukazał i może kiedyś napiszę tu coś więcej o szarlatanach. By nie powielać treści od innych fantastycznych pogromców zdrowotnych mitów mogłabym skupić się na skórze – co Wy na to?

Ale myślę, że już teraz wypadałoby napisać coś, co nikogo chyba nie zaskoczy – nie, ziołami nie można zastąpić całej konwencjonalnej farmakoterapii.Oczywiście, inaczej będzie to wyglądało u osoby bez chorób przewlekłych (która może podleczyć przeziębienie jeżówką, kaszel syropem prawoślazowym, a dla zdrowia łyknąć antyoksydantów w owocach lub tabletkach z ich wyciągiem), a inaczej u osób wymagających konkretnej terapii w której zioła mogą być istotnym uzupełnieniem.



Jak mądrze stosować zioła?


W medycynie

Niestety, ziołolecznictwo dostało się w szpony pseudonauki, a ta nie chce puścić. Szum informacyjny wokół ziół jest w tej chwili taki, że na moje oko przeciętny Kowalski nie ma możliwości odróżnienia co jest godne uwagi, a co nie. Oczywiście można podejmować próby dawania wskazówek (Pepsi Eliot między bajki, polska Farmakopea jako rzetelniejsze źródło wiedzy), ale to jednak grząski grunt, a dodatkowo obarczony ryzykiem przeoczenia na przykład ważnej informacji o interakcji.

Teoretycznie ideałem powinno być znalezienie lekarza, który interesuje się ziołolecznictwem i potrafi to robić w oparciu o naukę, a nie pseudo-naukę. Z doświadczenia wiem jednak, że graniczy to z cudem. A przynajmniej ja wśród lekarzy-zielarzy znam jedynie naturopatów, czyli tych, którzy zeszli na Ciemną Stronę Mocy i mimo ukończenia studiów medycznych „leczą” homeopatią albo innymi pomiotami medycyny alternatywnej. Niestety, ziołolecznictwo w ich wykonaniu ma tyle wspólnego z nauką, co Jerzy Zięba z medycyną.

Co nam pozostaje?


Ja osobiście polecam konsultację z... farmaceutą. A konkretnie z magistrem farmacji (nie technikiem!!!) i to najlepiej młodym. Na farmacji nauki o naturalnych lekach jest MNÓSTWO: botanika, farmakognozja, biofarmacja, leki pochodzenia naturalnego, a nawet bromatologia to tylko niektóre z przedmiotów realizowanych na tym kierunku. Więc jeśli macie możliwość zapytać o radę młodą farmaceutkę, to będzie Wasz najlepszy strzał.

Pozostałych zachęcam po prostu do ograniczenia się do stosowania ziół powszechnie dostępnych w aptekach i to w ramach tego, co na ich temat pisze producent. Albo to, albo poszukiwania nader rzadkiego zjawiska jakim jest ogarnięty w temacie fitoterapii lekarz. I tu, bardzo ważne: jeśli takiego znacie lub kiedyś poznacie, zobowiązuję Was wszem i wobec do podzielenia się informacją o tym. Każdy, kto dotrwał w lekturze aż tutaj, będzie Wam dozgonnie wdzięczny.

W pielęgnacji


Ponieważ dwa podstawowe negatywne skutki trzymania się naturalnej pielęgnacji omówiłam chwilę temu, tu będę miała tylko kilka krótkich przykazań:

1. Trzymaj się zaleceń producenta.

3. Jeśli Twój problem skórny jest naprawdę poważny, pogódź się z myślą, że potrzebna będzie Ci konsultacja z lekarzem.
4. Jeśli oczekujesz od kosmetyku bardzo konkretnego działania, przeanalizuj jego skład lub poproś kogoś o pomoc jeśli sama zupełnie tego nie potrafisz. Wskazówka: zacznij od przepisania INCI do analizatora CosDNA, o tutaj!

Na koniec chciałabym polecić Wam zajrzenie do zakładki „Zioła” (klik!)i przejrzenie moich tekstów na ten temat. Szczególnie -> ten o mojej apteczce ilustruje jak ja wyobrażam sobie racjonalne podejście do ziół i jak może to po prostu wyglądać w praktyce.

Mam nadzieję, że artykuł się Wam podobał! Już tradycyjnie, przy tych nad którymi się wybitnie napracowałam (a ten do nich należy choćby ze względu na objętość prawie 9 stron, o wyszukiwaniu źródeł itp. nie wspominając) chciałabym prosić Was o pomoc w jego dotarciu do wszystkich czytelników. A więc dajciekciuka w górę na fejsie TUTAJ, a najlepiej udostępnijcie ten tekst znajomym :)

Ściskam!

Ania

Przegląd: serum z witaminą C z drogerii stacjonarnych! Czego ja oczekuję od serum?

$
0
0


Lekkie, wodniste serum z witaminą C to jeden z filarów mojej codziennej pielęgnacji. Wraz z kremami zawierającymi filtry przeciwsłoneczne stanowi on fantastyczny duet o synergistycznym działaniu, więc zawsze gdy to możliwe nakładam filtry na serum, najczęściej pozostawiając mu choć dziesięć minut na wstępne wchłonięcie się.


Od mojego serum wymagam dwóch najważniejszych rzeczy: skuteczności oraz wygody stosowania. Przez wygodę rozumiem wodną konsystencję, która przed nałożeniem filtra zostawi co najwyżej bardzo delikatny film i nic więcej! Dlatego wszelkie olejowe czy nawet kremowe sera nie interesują mnie zupełnie.

Znacznie bardziej złożoną kwestią pozostaje skuteczność serum. Witamina C jest składnikiem wysoce niestabilnym, ale nie tylko to składa się na jej skuteczność. Istotnymi kwestiami są też jej penetracja warstw skóry oraz możliwość konwertowania poszczególnych jej form do postaci aktywnej: kwasu L-askorbinowego.

Sam kwas L-askorbinowy jest maksymalnie aktywny (nie musi ulegać żadnej konwersji), według badań ex vivo penetruje do głębszych warstw skóry, ale jest skrajnie niestabilny - chyba, że w formie bezwodnej lub w roztworach o niskim (równym około 3,5) pH.

Wszystkie inne formy (a jest ich naprawdę wiele) stanowią różne próby osiągnięcia witaminy C idealnej: aktywnej, penetrującej i stabilnej. Jeśli chcecie poczytać o nich więcej, polecam Wam szczególnie te dwa artykuły: na blogu The Beauty Brains (klik! EN) oraz Ervish (klik! na szczęście PL :)).


Jaka forma witaminy C jest idealna dla Ciebie?


W kwestii wyboru idealnego kosmetyku z witaminą C można znaleźć dwa podstawowe podejścia:
  • część osób uważa, że skoro po ustabilizowaniu kwas L-askorbinowy spełnia trzy warunki idealnej witaminy C, to po co szukać dalej?
  • inni na piedestale stawiają stabilność, bo lepiej mieć nieco słabiej działający składnik, ale za to z gwarancją jego stałej obecności w otwartym kosmetyku.

Ja należę do grupy pierwszej i dlatego moim niedoścignionym ideałem jest serum Liq CC Light, który pokazywałam Wam w moim megadługim tekście -> o aktualnej pielęgnacji przeciwstarzeniowej. Jest to kosmetyk, którego siła tkwi w jego prostocie: krótki skład oznacza małe ryzyko niepożądanych reakcji, a 15% kwasu L-askorbinowego w serum o niskim pH to prawdziwa petarda.

Nie twierdzę, że podejście przeciwnego typu jest gorsze - jest po prostu inne. Sama kurczowo nie trzymam  się Liq, bo jego cena jest dla mnie bardzo wysoka i często zaglądam do drogerii w poszukiwaniu zamienników. Głęboka miłość połączyła mnie z jednym z powszechnie dostępnych produktów, ale...

Czemu można dać szansę serum z drogerii


Lada dzień wylatuję aż na dwa miesiące do Izraela, w którym panuje klimat zwrotnikowy oraz koszmarnie wysokie ceny wszystkiego. To oznacza dwie rzeczy: pusty portfel (z perspektywą jeszcze wielu niemałych wydatków) i duże zapotrzebowanie na porządną pielęgnację. Wobec tego chwilowo nie stać mnie na idealne w tych warunkach serum Liq CC Light, a moje cudowne serum Bielenda Neuro Glicol + Vit. C niestety się tam nie sprawdzi. Już teraz te 6% kwasu glikolowego jest dla mnie tak na granicy podrażniania – a przy tamtejszym nasłonecznieniu to by się na pewno dobrze nie skończyło. Więc do mojej wyżej spisanej listy wymagań (całe dwa punkty!) odnośnie serum z witaminą C do stosowania pod filtr doszły chwilowo jeszcze dwie rzeczy: ma być tanio i łagodnie, najlepiej bez żadnych nowych składników, żeby nagle za granicą nic mi nie zrobiło z twarzy pobojowiska.

Pomyślałam, że to dobra okazja by zrobić szybki przegląd powszechnie dostępnych ser z witaminą C, bo mam świadomość że ciągle przeze mnie polecane produkty nie u każdego się sprawdzą. Liq jest w mojej opinii drogie, zwłaszcza z kosztem przesyłki, a Bielenda przez kwas glikolowy to naprawdę mocny zawodnik (o czym za chwilę). Więc zapraszam na krótkie zestawienie ser, które – mam nadzieję – są w zasięgu ręki większości z nas.

Kwestie techniczne: sieć Rossmann to chyba jedyna sieciówka z sensownie prowadzoną stroną internetową, na której są wszystkie jej produkty i to ze składami, pojemnościami, cenami i tak dalej. Dlatego postanowiłam przygotować niniejszy tekst opierając się na asortymencie tylko tego sklepu, a jeśli coś przeoczyłam albo wpadły Wam w oko produkty z marek niedostępnych tam (np. Nacomi z Hebe czy coś z drogerii internetowych) to pytajcie w komentarzach podając od razu skład albo link do niego :)

Serum z L-Ascorbic Acid


DermopHarma, Bio Serum Skin Archi-Tec, serum na twarz, szyję, dekolt i dłonie, L-witamina C 15%


Pure Water, Polyacrylic Acid (Carbomer), L-Ascorbic Acid,1,3 Butylene Glycol, Sodium Hyaluronate, Glycerine,Sodium Ascorbyl Phosphate,Triethanoalamine, Hydroxyethyl Cellulose, Chlorphenesin, Skinasensyl PW LS-9852 (Mannitol/Sodium Citrate/Acetyl Tetrapeptide-15), O-Cymen-5-Oil, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil/Lauryl Alcohol Polyethylene Glycol, Fragrance.


  • Cena regularna: około 36 zł / 15 ml, cena za 10 ml: 24 zł;
  • stężenie witaminy C: 15%;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!

Jak wspomniałam we wstępie, kwas L-askorbinowy ma szansę być stabilnym w kosmetyku o pH = 3,5, jak na przykład w produkcie Liq CC. Czy tutaj producent postąpił podobnie? Niestety, nie wiadomo. W powyższym INCI nie widzę, niestety, żadnych substancji o kwaśnym pH, więc miałabym tu swoje  wątpliwości. Warto zauważyć, że dalej w składzie mamy jeszcze stabilniejszą formę SAP. Poza nimi w nie widać tu nic specjalnego: ot, dwa humektanty: kwas hialuronowy i gliceryna. Werdykt pozostawiam Wam :) 

Sera z 3-O-Ethyl Ascorbic Acid


Bielenda, Neuro Glicol + Vit. C, eksfoliujące neuromimetyczne serum odmładzające na noc


Aqua (Water), Glycolic Acid,Sodium Lactate,3-0-Ethyl Ascorbic Acid,Panthenol, Citric Acid, Disodium Phosphate, Acetyl Hexapeptide-8, Caprylyl Glycol, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin.


  • Cena regularna: około 28 zł / 30 ml, cena za 10 ml: 9 zł;
  • stężenie witaminy C: nieznane;
  • konsystencja na podstawie własnych doświadczeń: lekka!

Moja miłość <3 Glikol do mikrozłuszczania, witamina C dla gęstej skóry, argirelina na zmarszczki mimiczne - jak go nie kochać? No dobra, można: 4,5% kwasu glikolowego TO DUŻO. Dla mojej cery często zbyt wiele - na ten moment serum odstawiłam, czasem sięgnę raz w tygodniu bo już jest otwarte. Ale dla takiego wrażliwca jak ja dopiero jesienią używanie go będzie miało sens.

Do kupienia także tutaj!

Dr Medica, Naczynka, dermatologiczne serum zmniejszające widoczność naczynek, na dzień i na noc, NA-N80 mg/1g



Aqua (Water), 3-O-Ethyl Ascorbic Acid,Potassium Azeloyl Diglycinate,Lactobionic Acid, Panthenol, Citric Acid, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, Disodium Phosphate.


  • Cena regularna: około 22 zł / 30 ml, cena za 10 ml: 7 zł;
  • stężenie witaminy C: 2%;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!

Krótko, prosto, podoba mi się. Dosyć stabilna forma witaminy C jest wysoko, a dodatkowo pochodną kwasu azelainowego,kwas laktobionowy i pantenol. Same fajne, łagodne i delikatnie regulujące składniki :)

Do kupienia także tutaj! (klik!)


Bielenda, Skin Clinic Professional, aktywne serum rozjaśniające


Aqua (Water), Gluconolactone,Niacinamide,3-O-Ethyl Ascorbic Acid,Betaine, Sodium Lactate, Citric Acid, Disodium Phosphate, Hydroxyethylcellulose, Polysorbate 20, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum (Fragrance), Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Benzoate, Citral, Limonene, Linalool.

  • Cena regularna: około 27 zł / 30 ml, cena za 10 ml: 9 zł;
  • stężenie witaminy C: nieznane;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!


Tutaj coś w miarę podobnego. Witamina C nieco niżej (niekoniecznie jest jej mniej – nie wiemy ile mamy tu poprzedzających ją składników), a poza nią mamy tu antyoksydaycyjny glukonolakton, świetny na przebarwienia niacynamid oraz nawilżacze. Ode mnie okejka.

Do kupienia także tutaj!

Bielenda, Green Tea, serum multifunkcyjne, cera mieszana


Aqua (Water), Niacinamide,Potassium Azeloyl Diglycinate, Mandelic Acid,Panthenol, Sodium Hyaluronate,3-0 Ethyl Ascorbic Acid,Allantoin,Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Leef Oil, Hydroxyethylcellulose, Polysorbate- 20, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, Parfum (Fragrance), Citronellol, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.



  • Cena regularna: nieznana, pojemność: 15 ml, cena za 10 ml: n.d.;
  • stężenie witaminy C: nieznane;
  • konsystencja według recenzentek: nieustalona.


Ten produkt nie jest jeszcze w sprzedaży, więc nie znam jeszcze jego ceny ani stężenia witaminy C. Ale jest to mały miks dwóch poprzednich produktów: rozjaśniający niacynamid,azeloglicyna na naczynka, mikrozłuszczający kwas migdałowy, nawilżające pantenol, kwas hialuronowy i alantoina, a na koniec jeszcze antyseptyczny olejek herbaciany. Cudeńko <3


AA, Skin Boost, koncentrat do skóry zmęczonej z witaminą C i wyciągiem z aceroli

Aqua, Propylene Glycol, Pentylene Glycol,Glycerin, Hydroxyethylcellulose, 3-O-Ethyl Ascorbic Acid,Malphigia Punicifolia Fruit Extract, Glyceryl Behenate, Hydrogenated Palm Oil, Glyceryl Stearate Citrate, Borago Officinalis Seed Oil,Squalane, Ceramide NP,Butyrospermum Parkii Butter, Behenyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Palmitic Acid, Silybum Marianum Seed Oil, Cetyl Alcohol, Lecithin, Myristyl Alcohol, Lauryl Alcohol, Tocopheryl Acetate,Cholesterol, Phenoxyethanol, Decylene Glycol, 1,2-Hexanediol, Ethulhexylglycerin, Xanthan Gum, Parfum.

Bardzo ciekawy skład. Poza witaminą C,nawilżaczami oraz paroma fajnymi olejami czy ekstraktami, wyróżnia się on zawartością kilku świetnych lipidów i substancji pochodnych: skwalan, ceramidy, lecytyna, cholesterol. Jeśli to, co piszą na Wizażu to prawda i serum ma faktycznie lekką konsystencję, to myślę że byłoby to idealne serum z witaminą C dla suchych i wrażliwszych cer :) To, że jednym z olei jest ten z nasion ogórecznika tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza!


  • Cena regularna: około 32 zł / 30 ml, cena za 10 ml: 11 zł;
  • stężenie witaminy C: 8%;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!

Do kupienia także tutaj!

Sera z Ascorbyl Tetraisopalmitate

Mincer Pharma, Vitamin Philosophy, serum przeciwzmarszczkowe, nr 1005


Aqua/Water, Glycerin,Cichorium Intybus (Chicory) Root Extract,Ascorbyl Tetraisopalmitate, Polysorbate 20, PEG-20 Glyceryl Laurate, Tocopherol, Linoleic Acid, Retinyl Palmitate, Niacinamide,Sodium Hyaluronate,Crambe Abyssinica (Abyssinian) Seed Oil, Isostearyl Isostearate, Isopropyl Myristate, Lycium Barbarum (Goji) Fruit Extract, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Ethylhexylglycerin, Hydrolyzed Silk Protein, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Hydroxypropyl Guar, Elaeis Guineensis Oil,Panthenol, Disodium EDTA, PEG-8,Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Parfum, Linalool, Limonene, Citronellol, Geraniol, Hydroxycitronellal, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate.

  • Cena regularna: około 65 zł / 15 ml, cena za 10 ml: 43 zł;
  • stężenie witaminy C: nieznane, łącznie witamin: 80 mg/ml;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!

Tu wreszcie produkt zupełnie innego typu. Po pierwsze, aż trzy różne formy witaminy C,z czego najwyżej ta najciekawsza: łącząca w sobie skuteczność ze stabilnością. A poza nią: humektanty, naturalne oleje i ekstrakty,witamina E i A, niacynamid,proteiny jedwabiu... Nie znamy tu dokładnej zawartości witaminy C, a jedynie łączne stężenie wszystkich witamin – niestety, masowe a nie procentowe jak to zazwyczaj bywa.

Do kupienia także tutaj!

Eveline Cosmetics, Expert C, serum-zastrzyk witaminowy 12%, intensywna kuracja na noc

Aqua (Water), Rosa Canina Fruit Extract,Propylene Glycol, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Glycerin,Citrus Aurantifolia Extract, Chelidonium Majus Extract, Cucumis Sativus Extract, Hippophae Rhamnoides Extract,Ascorbyl Tetraisopalmitate,Sodium Hyaluronate,Parfum (Fragrance),Xanthan Gum, Cyclohexasiloxane, Cyclopentasiloxane, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, DMDM Hydantoin,Disodium EDTA, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Geranol, Hydroxycitronellal, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool.

  • Cena regularna: około 30 zł / 18 ml, cena za 10 ml: 17 zł;
  • stężenie witaminy C: 12%;
  • konsystencja według recenzentek: nieustalona.

Aż 12% Ascorbyl Tetraisopalmitate o_O W tej cenie to naprawdę aż zbyt piękne by było prawdziwe. Zwłaszcza, że poza nim mamy liczne ekstrakty i nawilżacze, ale z drugiej strony: pod koniec składu dwa lotne silikony i brzydki konserwant. A jak ktoś nie lubi parabenów (ja lubię), to są też i one. No i ogólnie cała druga połowa składu to potencjalnie alergenna litania składników kompozycji zapachowej - więc alergicy, uważajcie!

Do kupienia także tutaj!

Eveline, FaceMed+, serum na pierwsze zmarszczki na noc

Aqua (Water), Rosa Canina Fruit Extract,Propylene Glycol, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Glycerin, Phenoxyethanol, Ascorbyl Tetraisopalmitate,Parfum (Fragrance),Citrus Aurantifolia, Extract, Chelidonium Majus Extract, Cucumis Sativus Extract, Hippophae Rhaminodes Extract,DMDM Hydantoin,Xanthan Gum Ethylparaben, Methylparaben, Propylpraben, Butylparaben, Disodium EDTA, Sodium Hyaluronate,Cyclohexasiloxane, Cyclopentasiloxane, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methy;propional, Citronellol, Geraniol, Hydroxycitronellal, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool.

  • Cena regularna: około 23 zł / 18 ml, cena za 10 ml: 13 zł;
  • stężenie witaminy C: 12%;
  • konsystencja według recenzentek: nieustalona.

Tutaj znowu mamy 12% Ascorbyl Tetraisopalmitate, ale w nieco wyższej cenie. Skład zasadniczo dość podobny (podobny dobór ekstraktów i humektantów), ale nagle DMDM Hydantoin wskoczyło nam tak wysoko, że ten skład przestał mi się podobać. Ekstraktów było wcześniej więcej niż witaminy C (a więc minimum 12%), a teraz są już po kompozycji zapachowej. Więc ja bez dwóch zdań wybieram serum Expert C!

Eveline, Skin Action Booster, Serum-koncentrat 12% Bioaktywna Witamina C

Aqua (Water), Propylene Glycol,Rosa Canina Fruit Extract, Glycerin, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Cyclohexasiloxane, Cyclopentasiloxane,Ascorbyl Tetraisopalmitate,Citrus Aurantifolia Fruit Extract, Chelidonium Majus Extract, Cucumis Sativus Fruit Extract, Hippophae Rhamnoides Fruit Extract,Hyaluronic Acid, Sodium Hyaluronate, Parfum (Fragrance), Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional (Lilial), Citronellol,  Geraniol, Hydroxycitronellal, Hexyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene, Carboxaldehyde (Lyral), Linalool, DMDM Hydantoin, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben.

Trzecia wariacja na ten sam temat: ekstrakt z dzikiej róży w towarzystwie nawilżającego glikolu propylenowego, potem witamina C i potem cztery inne ekstrakty, dokładnie te co wcześniej. Różnice są kosmetyczne: a to silikony są nieco wyżej, a to DMDM Hydantoin niżej. Idę o zakład, że sera te różnią się od siebie tylko konsystencją.
  • Cena regularna: około 30 zł / 18 ml, cena za 10 ml: 17 zł;
  • stężenie witaminy C: 12%;
  • konsystencja według recenzentek: nieustalona.
Aha, jak widać po zdjęciach - w moich Rossmannach to serum jest. Nie ma go jednak ani na stronie drogerii, ani nawet na stronie producenta. Na Wizażu są dwie recenzje: ze stycznia oraz marca tego roku. Także zupełnie nie wiem jak z dostępnością tej konkretnej wersji, ale uczciwie ostrzegam: może być różnie ;)

Perfecta, Fenomen C, booster wyrównanie kolorytu, nawilżenie i odżywienie, na dzień i na noc

Aqua, Lecithin, Sorbitol,Ascorbyl Glucoside,Panthenol, Glucose,Trilaureth-4 Phosphate, Glycerin, Dicaprylyl Ether, Sodium Acrylates Copolymer,Lecithin, Dimethicone, Isohexadecane, Ascorbyl Tetraisopalmitate,Alcohol,Terminalia Ferdinandiana Fruit Extract, Ethylhexyl Cocoate, Dimethiconol, Tocopherol, Glycine Soja Oil,Retinol, Dimethylmethoxy Chromanol, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Hydroxyacetophenone, Octadecyl Di-T-Butyl-4-Hydroxyhydrocinnamate, Alpha-Isomethyl Ionone, Hexyl Cinnamal, Limonene, Citronellol, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Geraniol, Benzyl Salicylate, Hydroxycitronellal, Parfum, CI 16035, CI 15985.

  • Cena regularna: około 28 zł / 15 ml, cena za 10 ml: 18 zł;
  • stężenie kompleksu witaminy C: 10%;
  • konsystencja według recenzentek: lekka!

Tu mamy 10% kompleksu złożonego z glukozydu askorbylu oraz Ascorbyl Tetraisopalmitate, więc też ciekawie. Poza nimi też mnóstwo dobroci: wiele nawilżaczy, lekki silikon,ekstrakt ze śliwki kakadu, witaminę E, olej sojowyoraz... retinol (!!!). Mega fajna sprawa – dla mnie do zapamiętania na przyszłość!

Do kupienia także tutaj!

Six, Uśmiech, serum przeciwzmarszczkowe do oczu i ust


Aqua, Isononyl Isononanoate, Hydroxyethyl Acrylate/ Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Phenoxyethanol, Polyisobutene,Gluconolactone, Disodium Phosphate, Parfum, Sodium Benzoate, PEG-7 Trimethylolpropane Coconut Ether, Tocopheryl Acetate, Sorbitan Isostearate, Sodium Hydroxide, Propylene Glycol,Ascorbyl Tetraisopalmitate, Xanthan Gum, Glycerin, Pseudoalteromonas Ferment Extract, Caprylyl Glycol, Sodium Hyaluronate, Calcium Gluconate, Ethylhexyl Glycerin, GinkgoBiloba Leaf Extract, Hesperidin Maethyl Chalcone, Lycium Barbarum Fruit Extract, Steareth-20,Glucose, Chlorhexidine Digluconate, Potassium Sorbate, Salicylic Acid,Carrageenan, sorbic Acid, Dipeptide-2, Palmitoyl Tetrapeptide-7, Acetyl Hexapeptide-8, CI 19140.

  • Cena regularna: około 90 zł / 50 ml, cena za 10 ml: 18 zł;
  • stężenie witaminy C: nieznane;
  • konsystencja według recenzentek: nieustalona.

Kolejna planowana nowość – brak danych o cenie czy stężeniu witaminy C. Niby mamy tu Ascorbyl Tetraisopalmitate, ale dość nisko, a cena... wręcz przeciwnie. Dodam, że w mojej ocenie nic w składzie jej nie usprawiedliwia, bo przed kompozycją zapachową jedynym godnym uwagi składnikiem wydaje się być glukonolakton, a i po nim nie mamy tam nie wiadomo czego - zmarnowaną szansą są peptydy, po których w składzie są już tylko barwniki. Więc do rozważenia.

Jeszcze nie zdecydowałam które serum zabieram w wojaże... ale w ogóle to muszę przyznać, że bardzo wiele ciekawych produktów wpadło mi w oko oraz zauważyłam ciekawą tendencję: mam wrażenie, że im droższe serum tym mniejsza była szansa na sensowny skład! Także czytajmy składy, dziewczyny, zwłaszcza zanim zdecydujemy się sięgnąć głębiej do kieszeni ;)


Ku przestrodze!
Ania

Włosowy kwartalnik: półtora roku zapuszczania

$
0
0


Zastanawiałam się czy moich postępów w zapuszczaniu nie publikować rzadziej – przykładowo co pół roku. Ale jednak w takim odcinku czasu kończę, kupuję i zaczynam tyle kosmetyków, metod i różnych trików, że te posty miałyby pewnie z pięć stron długości ;) Zapraszam więc na kolejne, piąte już podsumowanie z kolejnych trzech miesięcy zapuszczania włosów. Od stycznia zeszłego roku naprawdę się zmieniły :)


Tradycyjnie będę posługiwała się formułą wzorowaną na moim -> kompendium zapuszczania włosów,więc jeśli jeszcze go nie znasz – zajrzyj koniecznie :) Inne wpisy (kwartalniki i nie tylko) znajdziesz klikając w kolumnie po prawej tag „zapuszczanie włosów”.


Fryzjer i fryzura


Włosy podcięłam na samym początku zapuszczania (w styczniu 2016 roku) i potem po raz kolejny po niecałych ośmiu miesiącach (we wrześniu). W styczniu zaczęły się już gorzej układać, ale mimo moich usilnych prób nie udało się zgrać moich wizyt w rodzinnym mieście z wolnymi terminami u ulubionej fryzjerki :D No ale wreszcie, WRESZCIE się udało! Tutaj przypomnę, że moje końcówki sporo przeszły: nie tylko dziewięć miesięcy bez podcinania, ale i trudny okres przejściowy w którym długość w okolicach ramion oznacza wysokie ryzyko ciągłego mechanicznego uszkadzania końcówek: przycinania ich torebką, oparciem krzesła, suwakiem kurtki...

Moim rozwiązaniem na to było częstsze niż zwykle wiązanie włosów– myślę, że nawet minimalnie częściej nosiłam je spięte niż rozpuszczone, co jest dla mnie bardzo nietypowe ;) Najczęściej wybierałam klasyczny kucyk z przezroczystą sprężynką Invisibobble, ale starałam się mój arsenał fryzur poszerzać jak tylko się da. Może zainteresowałby Was tekst o moich ulubionych szybkich fryzurach nieuszkadzających włosów? :)

W każdym razie, pomimo wszystkich przeciwności losu na moim podcięciu poszło tylko niecałe 1,5 cm! Wydaje mi się, że to idealne potwierdzenie tego jak dobrze sprawdza się u mnie spinanie włosów, uważanie na końcówki i zabezpieczanie ich za pomocą serum Biosilk Maracuja Oil. A skoro włosy podcięte, fryzura odświeżona i taktyka na najbliższe miesiące obrana, to następne podcinanie planuję za kolejny kwartał albo dwa – w zależności od tego jak włosy zniosą wakacyjne wojaże oraz ciąg dalszy maltretowania końcówek ;)

Nie wiem czy to widać, ale do końca pozbyłam się już cieniowania, a włosy obcięte są w lekkie U - dokładnie tak jak lubię :)

Suplementacja


Tutaj bez niespodzianek. Cały czas łykam zestaw antyoksydantów Olimp Anti-Ox Power Blend, a witaminę D odstawiłam już ze dwa miesiące temu. Teraz ze względu na mnóstwo wydatków związanych z wyjazdem zastąpię antyoksydanty czymś tańszym – pewnie jakąś mieszanką witamin A i E z apteki. Ale z całą pewnością jesienią wrócę do ulubionego suplementu, bo takiego składu to ze świecą szukać.

Oczywiście podstawę mojego zapuszczania w dalszym ciągu stanowiła zdrowa dieta, w tym łyżka siemienia lnianego oraz orzechy brazylijskie w codziennej owsiance :)

Wcierki


Mleczko wzmacniające przeciw wypadaniu włosów z nowej linii Vis Plantis pod nazwą Basil Element. Ta wcierka jest tak świetna w użytkowaniu, że aż samą siebie zaskoczyłam w kwestii częstotliwości stosowania jej. Nie wydaje mi się, żeby wpływała w jakikolwiek sposób na przykład na wypadanie włosów, ale chyba trochę przyspiesza ich wzrost. Testy z mierzeniem wykonam dopiero jesienią.

Wcierka nie jest zbyt wydajna, więc na wakacjach pewnie łatwo ją zdenkuję, a nowe opakowanie kupię po powrocie do Polski i potem dam Wam znać dokładnie co o niej myślę :)

Skóra głowy


Co zostało bez zmian: mój ulubiony scrub rokitnikowy Natura Siberica, bardzo fajny łagodny szampon z Ziaji (olejki ylang-ylang i paczuli w odżywce myjącej do włosów) oraz totalna rezygnacja z masaży skóry głowy, skoro bardziej mi przeszkadzały niż pomagały, o czym pisałam w -> ostatnim Włosowym Kwartalniku.

Co się zmieniło: intensywnie denkowałam mocne szampony (-> szampon Natur Vital Hair Loss for greasy hair oraz Biovax Opuntia Oil & Mango już mi się skończyły, jadę z kolejnymi) używając ich już w tej chwili tylko raz na dwa tygodnie.

Zdrowie!


Jak zawsze, podkreślam: nie ma zdrowych i szybko rosnących włosów bez dbania o siebie.

W okresie wakacyjnym moje podejście do dbania o zdrowie odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni: z jednej strony wreszcie się wysypiam i mam o wiele mniej stresów, ale z drugiej – z dala od klubu fitness ciężko mi utrzymać nawyk regularnej aktywności fizycznej. Włosy tego pewnie jeszcze nie odczuły, ale ja już pomału zaczynam, więc chciałabym teraz zmotywować się chociaż do jakiegoś biegania. Zobaczymy jak to wyjdzie ;)

W kwestii pielęgnacji cieszę się obecnym stanem zminimalizowania zapasów i powolnego zużywania tego, co mam z prawdziwą przyjemnością. Włosy myję ciągle Kallosem Algae, a odżywiam resztkami anwenówki do wysokoporowatych,Dr. Sante z arganem i keratyną oraz Ziają Kozie Mleko. Wstępnie użyłam też parę razy maski Biovax Opuntia Oil & Mango, ale jednak ten zestaw olei puszy mi loki, więc oddam ją niskoporowatej przyjaciółce ;) Jak widać, nie mam w tym zestawie żadnej odżywki.

Oczywiście staram się też olejować włosy (myślę, że uśredniając wyszłoby mi tak co drugie mycie lub ciut rzadziej) i BARDZO sumiennie zabezpieczam końcówki. Od czasu podcięcia wróciłam do ulubionej metody weegirl(klik!), której używałam przez cały okres noszenia długich włosów i z której byłam ekstremalnie zadowolona. Przy krótkich włosach obawiałabym się obciążenia końcówek tym trikiem, ale od teraz powinna być dla mnie wręcz stworzona :)

Na wakacje zabrałam ze sobą aloesowy szampon Equilibra, płyn do mycia Facelle i serum na końcówki Biosilk Maracuja Oil, a do odżywiania tyle Kallosa Algae i maski Dr. Sante ile miałam, a do tego pełne opakowanie Ziai Kozie Mleko. Nie jestem pewna czy mi to wystarczy, ale w razie czego poratuję się jakąś odżywką Nivea z tutejszego Super Pharmu albo pouprawiam w Izraelu trochę -> Kosmetoturystyki ;)

Tu chciałam napisać czy macie dla mnie jakieś dobre rady, ale w sumie to przez najbliższe dwa miesiące nie mam zbyt wielkiego pola do popisu :P Efekty zobaczycie już za parę miesięcy.

Trzymajcie się ciepło!
Ania

Pomóż mi uczynić Kosmeologikę lepszym miejscem!

$
0
0

Cześć, dziewczyny!


Mimo iż jestem na wakacjach, myślę o tym blogu bardzo często i ponieważ nie mam możliwości przygotowania tutaj moich ulubionych, merytorycznych tekstów na dziesięć stron i dwa kubki kawy... pomyślałam o czymś innym. O czymś, na czym skorzystamy my wszyscy i o czym powinnam była pomyśleć już dawno temu!


Ankieta dla moich Czytelniczek i Czytelników!


Mam do Was wielką prośbę. Poświęćcie mi kilka minut Waszego czasu i wypełnijcie poniższą ankietę :) Do większości pytań dodana jest opcja "Inna odpowiedź...", w której możecie dodać każdą ważną Waszym zdaniem uwagę. Jeśli nie będziecie z niej korzystać to cały kwestionariusz zajmuje góra 5 minut, a jeśli się gdzieś rozpiszecie to odpowiednio dłużej ;)


Link do ankiety znajdziecie też w kolumnie po prawej wraz z ankietą do mojego projektu naukowego - pamiętacie na pewno, że sporo nim tutaj spamowałam w okolicach wiosny :) Mam pomysł na kontynuowanie go, w związku z czym zbieram więcej wyników i w szczególności zależy mi na wypowiedziach pacjentów dermatologicznych płci męskiej. Jeśli macie w otoczeniu tatę, brata, partnera czy kogokolwiek kto w przeszłości choć raz był u dermatologa - będę bardzo wdzięczna za podesłanie im tej drugiej ankiety :)

Z góry dzięki za wszystko i za ostatnie trzy lata. Jesteście wspaniałe <3


Pięknego dnia!
Ania

Ośmiu wspaniałych: test maseczek w saszetkach!

$
0
0


Jeśli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu, to wiecie doskonale że za maskami w saszetkach nie przepadam. Nie lubię ich zarówno za sam typ opakowania, jak i za zawartość. Uogólniam? Oczywiście, że tak. Ale jak wiele uogólnień tego typu, przekonanie to nie wzięło się znikąd.


Te przeklęte saszetki

Kwestii opakowań nie muszę chyba tłumaczyć... Nie przeczę, moje ukochane maseczki w proszku (algi, glinki...) są oczywiście również trochę upierdliwe w użytkowaniu, bo poza nielicznymi tubami z pastą z glinki i wody w środku wiąże się z nimi proces przygotowania. Ale mimo wszystko jest to babranie, które wolę od foliowych jednorazówek razy milion! Zwłaszcza gdy owa jednorazówka zawiera za dużo produktu na jeden raz, a za mało na dwa i paskudna, rozerwana saszetka straszy leżąc w łazience lub przyprawia mnie o ból serca gdy wywalam do kosza teoretycznie wartościowy jeszcze produkt.

Zdradzę Wam, że dla mnie jest od niewygody saszetek pewien wyjątek (maseczki w płachcie), ale umówmy się: w największym skrócie są one dla mnie okropne. Czy wolimy je od proszków to już kwestia indywidualna :)

Co siedzi w maseczce?


W kwestii składów mam dwa podstawowe problemy. Pierwszy jest taki, że mam wrażliwą cerę (dokładny opis moich problemów skórnych przeczytasz TUTAJ) i każdy dodatkowy składnik to dla mnie pewne ryzyko. Nawet ekstrakt roślinny nie zawsze jest pożądany, bo gdy jest ich za dużo - zawsze mnie jakieś dziadostwo podrażni.

Drugi problem jest taki, że według moich obserwacji lwia część drogeryjnych maseczek w saszetkach to po prostu... opakowane w wkurzającą folijkę kremy. Często sprawdza się tu zasada, że jeśli marka oferuje kosmetyki o kiepskich składach to takie też są jej maseczki, a marki które faktycznie mają świadomym konsumentkom coś do zaoferowania - mają je trochę lepsze. Często wciąż nie jest to nic niesamowitego, ale przynajmniej da się coś wybrać ;)

Jeśli jednak przypomnicie sobie mój -> przegląd drogeryjnych maseczek dostępnych na rynku to zauważycie, że najbardziej zachwycałam się nad dwiema markami typowo "maseczkowymi": Dermaglin oraz 7th Heaven (Montagne Jeunesse). Kiedy ktoś pyta mnie jaką maseczkę z drogerii powinien sobie sprawić, a akurat ciężko mi przypomnieć sobie dokładne nazwy tych pojedynczych produktów innych firm, które akurat im się udały, to w dziewięciu przypadkach na dziesięć polecam po prostu coś z oferty tych dwóch marek :) Dermaglin jako strzał do cery tłustej, trądzikowej i mieszanej jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, a w przypadku każdej innej cery na pewno istnieje idealna dla niej maseczka 7th Heaven.


Testowane przeze mnie maseczki


Zebrało mi się w zbiorach trochę saszetek. Część dostałam w prezencie od znajomych (azjatyckie: Holika Holika, Missha, Innisfree) albo od firm (obie od L'biotica), a część na spotkaniu blogerek w maju (wszystkie trzy z serii 7th Heaven).

Pięć z nich to maseczki w płachcie (L'biotica, azjatyckie, 7th Heaven Tea Tree Sheet Mask), jedna maseczka typu peel-off (7th Heaven Passion Peel-Off) i jedna glinkowo-kremowa (7th Heaven Strawberry Souffle). Dzięki temu zużycie ich nie było dla mnie takim strasznym bólem ;)


Lista maseczek (w nawiasach skrót obietnic producenta):


  • L'biotica, Bubble Mask (odświeża & redukuje)
  • L'biotica, Maska Węglowa (oczyszcza & detoksykuje)
  • Holika Holika, Pig-Collagen Jelly Gel Mask Sheet (przeciwzmarszczkowa, rozjaśniająca)
  • Missha, Super Aqua Cell Renew Snail Hydro-Gel Mask (odnawiająca, nawilżająca)
  • Innisfree, It's real squeeze mask Kiwi (nawilżająca, odżywiająca)
  • 7th Heaven Tea Tree Sheet Mask (antytrądzikowa, energizująca)
  • 7th Heaven Passion Peel-Off (antyoksydacyjna, oczyszczająca)
  • 7th Heaven Strawberry Souffle (nawilżająca, odświeżająca)


Składy maseczek




L'biotica, Bubble Mask

W tej maseczce mamy najpierw raczej niczym niewyróżniającą się nawilżająco-pieniącą bazę. Jednak im dalej w skład, tym więcej ciekawych składników! Zaczynamy dość skromnie: aminokwasy, nawilżający kolagen, koenzym Q10, lecytyna, kwas hialuronowy. Aż tu nagle: Syn-Ake! o_O Nieco dalej - argirelina o_O A międzyczasie jeszcze podejrzewana o działanie przeciwstarzeniowe adenozyna. I z takiej o, maseczki dla instagrammerek (efekt pienienia się jest naprawdę spektakularny!) zrobiła się nam maseczka z typowym składem przeciwstarzeniowym. Jeśli nie wiesz dlaczego, a Syn-Ake i argirelina brzmią dla Ciebie jak zaklęcia z Harry'ego Pottera: zerknij do mojego tekstu o -> peptydach w pielęgnacji cery.




L'biotica, Maska Węglowa



Tu skład bardziej antyoksydacyjno-regenerujący, ale przez to również całkiem przeciwstarzeniowy :) Po nawilżającej glicerynie mamy szereg ekstraktów roślinnych, regenerująco-przeciwzapalny beta-glukan, nawilżacze i ponownie argirelinę :) Nieco dalej także kwas askorbinowy, czyli stara dobra witamina C. Podobnie jak w przypadku koleżanki wyżej, wszystkich substancji czynnych nie omawiam, bo to głównie taki nawilżająco-wygładzający miks, który trzeba po prostu wypróbować na sobie.




Holika Holika, Pig-Collagen Jelly Gel Mask Sheet


Bardzo nawilżająco-ekstraktowo! Z humektantów jest tu chociażby gliceryna, kolagen, sacharoza czy betaina, a dodatkowo mnóstwo fajnych wyciągów, adenozyna i wysoko rozjaśniający niacynamid <3 Idealna do tak zwanej "zmęczonej" cery.

Missha, Super Aqua Cell Renew Snail Hydro-Gel Mask


Opakowanie niechcący wyrzuciłam :<

Water, Glycerin, Snail Slime Extract,Ceratonia Siliqua Gum, Carrageenan, Hydrolyzed Baobab Tree Extract,Lactobacillus Ferment, Scutellaria Baicalensis Extract,Green Tea Extract, Artemisia Princeps Leaf Extract, Houttuynia Cordata Extract, Citrus Junos Fruit Extract,Castor Seed Oil, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol , PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Dipotassium Glycyrrhizate, Portulaca Oleracea Extract, Methylparaben, Centella Asiatica Extract, Chamomile Flower/Leaf Extract,Disodium EDTA, Potassium Hydroxide, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Propylparaben, Perfume

Moim zdaniem skład dobry do cery suchej, wrażliwej. Wysoko typowe humektanty, ale mamy też zapewniający okluzję emolient. Ale co najważniejsze: mnóstwo substancji o działaniu przeciwzapalnym,łagodzącym podrażnienia. Oczywiście, za dużo mamy tutaj różnych ekstraktów, żeby można było nazwać ją jakoś wybitnie bezpieczną - każda roślina to potencjalny alergen. Ale na pewno jest to produkt ciekawy i godny uwagi.




Innisfree, It's real squeeze mask Kiwi


Podobnie jak w przypadku Holika Holika, głównie nawilżenie + ekstrakty. Jednak wydanie zdecydowanie bardziej bidne: za całe nawilżenie robi nam tu tak naprawdę gliceryna, a poza samymi ekstraktami nie ma tu właściwie nic interesującego. Nie mówię, że to zła maseczka ;) Ale na przykład dla mnie to taki raczej zbędny bajer.


7th Heaven Tea Tree Sheet Mask


Opakowanie wyrzucone :( Na szczęście na spotkaniu blogerek dostała ją też Basia, która zrecenzowała ją tutaj!, a tu (klik!) jej zdjęcie składu tej maseczki :)

Jak widzicie na zdjęciu, ta marka analizuje składy za nas ;D Od siebie dodam, że składników antytrądzikowych mamy w tej maseczce sporo, bo poza tytulowym olejkiem herbacianym zawędrowała tutaj także mięta, algi czy ekstrakt z brzozy białej.




7th Heaven Passion Peel-Off


Ponieważ to maseczka peel-off, wysoko w składzie ma Alcohol denat. - to on odparowując zmienia konsystencję żelu w glutka do zerwania z twarzy ;) Poza nim maseczka ta to po prostu koktajl nawilżaczy i antyoksydantów. Nic nie zapowiada cudów, które u mnie zdziałała... zastanawiam się, czy możliwe jest, że alkohol wspomaga też tutaj przenikanie dobroci w głąb skóry? A może po prostu ten konkretny miks ekstraktów po prostu lepiej sprawdza się na mojej cerze? Tutaj prawdy nigdy nie dojdziemy ;)





7th Heaven Strawberry Souffle


Zaczynami od glinki, idziemy przez kilka składników typowo kremowej bazy i w połowie do gry dołączają ekstakty. W międzyczasie niewinnie wyglądająca mika i suszona śmietanka :D Bardzo widziałabym tę maseczkę u posiadaczek cery suchej, ale ma szansę sprawdzić się też na mieszanej: glinka idealna dla tłustej strefy T, "krem" dla suchych policzków :)

Wrażenia


Zanim przejdę do wrażeń, słowo wstępu. Z nielicznymi drobnymi odstępstwami, każdą maseczkę testowałam w możliwie zbliżonych warukach: parę dni po podobnym zabiegu składającym się z peelingu i maseczki algowej, wieczorem, po sprawdzonym peelingu enzymatycznym, po maseczce wmasowując w twarz albo serum, albo olejek (chyba, że cera kompletnie tego nie wymagała).

Ponieważ nie mówimy tu o kremie, który może mieć takie czy inne długofalowe działanie o maseczkach mogę powiedzieć tylko krótko: zaszkodziła, nie zrobiła nic,upiększyła cerę nadając jej ładny wygląd na następny dzień. Te wrażenia absolutnie nie muszą przekładać się na to jak te kosmetyki zadziałają u kogo innego, ale jeśli masz podobny typ cery - warto zerknąć :) W przeciwnym razie dobierałabym po prostu maseczkę na podstawie składu i indywidualnych potrzeb.



Żadna mi nie zaszkodziła!


Jupi! U takiego wrażliwca jak ja to nie lada sukces. Za każdym razem nakładałam maseczkę z duszą na ramieniu, ale było świetnie. Uff.

Blado wypadły



  • L'biotica, Bubble Mask
  • Missha, Super Aqua Cell Renew Snail Hydro-Gel Mask
  • Innisfree, It's real squeeze mask Kiwi
  • 7th Heaven Strawberry Souffle


Żadna z tych maseczek nie zrobiła na mojej skórze nic ciekawego. L'biotica zapewniła mi niezapomniane doznania zmieniając się z płachty w chmurę piany :D 7th Heaven pięknie pachniała, a dzięki zawartości miki zamieniła mnie w sparklującego wampira ze "Zmierzchu". Missha i Innisfree nie miały chyba żadnego wpływu na wygląd cery - rano wyglądała ładnie, to prawda, ale przecież poza maseczką na twarz powędrował też peeling i serum. Więc nic tu zaskakującego.

Zachwyciły mnie <3


  • L'biotica, Maska Węglowa
  • Holika Holika, Pig-Collagen Jelly Gel Mask Sheet
  • 7th Heaven Passion Peel-Off
  • 7th Heaven Tea Tree Sheet Mask


Każda z pierwszych trzech maseczek wyraźnie rozświetliła, wygładziła, nawilżyła i odżywiła skórę. Fanfary należą się tu maseczce Holika Holika, bo takiego efektu Photoshopa na twarzy to naprawdę ze świecą szukać. Coś wspa-nia-łe-go. Efekt po L'biotice był dosyć zbliżony, za co oklaski.

Passion Peel-Off od Montagne Jeunesse to maseczka, która ma konsystencję żelu i lekko potem zastyga. Nie staje się ohydnym, pergaminowy markuszem, którego ściągnięcie depiluje cerę z jakiegokolwiek meszku - takie wspomnienia mam z maseczkami peel-off Planet Spa od Avon. Nie staje się spoistym glutem, jak maseczki na alginacie typu Nacomi. Robi się z niej taka gęstsza, żelowa błona, która bardzo dobrze się zrywa. Warunek? Sprawdź, czy faktycznie zastygła cała :) U mnie po zalecanych przez poducenta 25 minutach środek policzków i czoła był dalej całkiem wilgotny, maska rwała się niemiłosiernie. Odczekałam dodatkowe 10 czy 15 minut, po czym... zdjęłam ją calutką jednym pociągnięciem. Super wygodne!

Po ostatnią herbacianą maseczkę sięgnęłam, gdy zaniedbana w wirze sesji egzaminacyjnej cera zaczęła mi się troszkę zanieczyszczać. Po użyciu tej maseczki zauważyłam moje idealne "potrójne działanie antywysypowe": podreperowane gojenie małych ranek po starych zmianach, zahamowanie rozwoju robiących się pryszczy i przyspieszenie znikania tych, które zdążyły się już pojawić. Tej maseczki bałam się szczególnie, bo olejkiem herbacianym można naprawdę podrażnić się, że hej! Ale u mnie nic takiego nie wystąpiło.

***


I to by było na tyle. Na koniec mam do Was przeogromną prośbę o zagłosowanie w mojej ankiecie! Link znajduje się tuż pod banerem ;) Z góry dzięki!

Wasza
Ania


Link do ankiety znajduje się TUTAJ!

Czemu nie płaczę za najnowszą promocją w Rossmannie, czyli czego na pewno nie kupiłabym nawet mając dostęp do aktualnej promocji.

$
0
0


Rossmann znowu szaleje z promocjami! Tym razem do 30.08 w mocno obniżonej cenie kupimy produkty z następujących kategorii:
  • pielęgnacja ciała,
  • odżywki do włosów,
  • odżywki do paznokci,
  • maseczki do twarzy,
  • balsamy do ust.

Pełny regulamin promocji znajdziemy TUTAJ. Ja przychodzę do Was z szybkim podsumowaniem tego, co ja chętnie bym kupiła, a co... niekoniecznie ;)

 Balsamy do ust


Duży tekst na temat mojego podejścia do pielęgnacji ust ukazał się na łamach bloga już szmat czasu temu! Skóra moich warg jest wyjątkowo kapryśna, ale udało mi się znaleźć na nią sposób: jak się okazuje, uwzględnienie balansu między nawilżaniem a natłuszczaniem w pielęgnacji ust sprawdza się u mnie dokładnie tak, jak osławiona pielęgnacja PEH w przypadku włosów!



Zamiłowanie do kolorowych szminek, szczególnie matowych to coś, co zdecydowanie nie pomaga przy suchych ustach :<


Z tego powodu mogę powiedzieć, że podczas promocji zapolowałabym na te same produkty co zawsze:
  • balsamy Carmex w tubce (metodą prób i błędów zauważyłam, że wersja klasyczna wkurza mnie swoim zapachem najmniej);
  • masełka do ust Nivea (po wycofanej - i najcudniejszej! - wersji karmelowej miałam wanilię, a obecnie kokosa: teraz dałabym szansę jagodzie klik! lub malinie klik!);
  • pomadkę w sztyfcie o dobrym składzie, czyli najpewniej pomadkę Alterra.

Zakładając, że skoro mamy taką promocję to mogłabym dać szansę produktom mniej sprawdzonym, może ciut droższym, ale o składach które fajnie się zapowiadają, rozważyłabym zakup klasycznego balsamu Blistex w białej tubce zamiast Carmexu, balsamu EOS albo Evree My Super Balm zamiast masełka Nivea i pomadki Neutrogena zamiast Alterry.

Na szczęście tak się składa, że akurat kosmetyków do pielęgnacji ust mam pod dostatkiem i denka spodziewam się dopiero na przełomie jesieni i zimy, więc nie będę robić zapasów i chomikować - po prostu kupię je na innych promocjach :)

W promocji są też: olejki do ust, produkty mające powiększać usta czy peelingi do stosowania w tej okolicy, czyli dla mnie produkty całkowicie zbędne.

Maseczki do twarzy


Podobnie jak w temacie pielęgnacji ust, w przypadku maseczek mam bardzo sprecyzowane poglądy. Generalnie mało co w Rossmannie mnie interesuje, bo gros moich ukochanych maseczek to produkty tam niedostępne: głównie glinki i algi. Jest za to kilka saszetek, które cenię i jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ich temat, zerknijcie tutaj:


Tej maseczki w Rossmannie akurat nie ma, ale polecam ją bardzo!


Co z tego wynika? 

Jeśli chodzi o maseczki z poprzedniego tekstu, to żadnej z nich nie kupimy w Rossmannie. Inaczej będzie z tymi z kompleksowego przeglądu, który zrobiłam w Hebe: w Rossie znajdziemy dwie maseczki w płachcie z serii Bielenda Super Power Mezo, spory wybór maseczek Dermaglin, niektóre maseczki Dermika (z czterech polecanych przeze mnie: Alabaster,Nasycenie, Senne Marzenie i Perfekcja, w serwisie Rossmann.pl znalazłam dwie pierwsze), jest też Perfecta Express Mask Głębokie Oczyszczanie.

Co ciekawe, w internetowej drogerii nie znalazłam żadnej z czterech polecanych przeze mnie maseczekEveline- wydaje mi się, że stacjonarnie zdarzało mi się je widywać, ale może coś sobie ubzdurałam? Albo je wycofano? W każdym razie, wśród innych Wielkich Nieobecnych są też maseczki L'biotica i 7th Heaven. Jeśli asortyment sklepów stacjonarnych różni się od internetowego to dajcie mi koniecznie znać!

Po przejrzeniu składów maseczek, które dostępne są na stronie Rossmanna, mogę wstępnie powiedzieć, że moją uwagę przykuły następujące maseczki w saszetkach:



Jeśli zaś chodzi o maseczki w większych opakowaniach, to tu jest znacznie biedniej:


W przypadku obu tych zestawień chciałabym podkreślić, że to są tylko takie moje luźne uwagi. Mnóstwo zależy od typu cery, bo przecież nie każda maseczka jest dla każdego (a opisami producenta co jest dla cery wrażliwej, suchej czy trądzikowej nie sugerowałabym się), a dodatkowo - opieram się jednak wyłącznie na INCI, bez konkretnych formulacji czy własnych doświadczeń.

Tę odżywkę lubię, ale to jeszcze nie to, co spełnia absolutnie wszystkie z moich wymagań.


Odżywki do paznokci

Tu ponownie bardzo szczęśliwie składa się, że coś w rodzaju mojego "manifestu" w kwestii odżywek do paznokci stworzyłam już bardzo dawno temu. Po kliknięciu w etykietę -> Paznokcie zobaczymy, że mojej idealnej odżywki szukam już od bardzo, bardzo dawna. Ze średnim skutkiem, jak dotąd.

Moja lista wymagań jest krótka, ale konkretna:
  • forma przezroczystej emalii do paznokci (mówię „nie” wszelkim olejkom, pyłkom itp.),
  • możliwość stosowania/noszenia jej przez wiele dni bez przerwy,
  • estetyczny wygląd,
  • niepogarszanie stanu moich paznokci,
  • współpraca z kolorowymi lakierami,
  • sensowny skład.

Jak wspominałam wcześniej, odżywka Eveline z diamentem i tytanem byłaby moim ideałem gdyby nie to, że blogi zryły mi psychikę i jak ognia boję się rzekomo powodowanej przez nią onycholizy. Zużyłam w swoim czasie mnóstwo opakowań naszpikowanej tym złym formadehydem odżywki Eveline i nigdy nic mi się nie stało, ale... serio, te opowieści sprawiły, że nie kupuję jej już od dobrych dwóch lat.

Ponieważ składy odżywek do paznokci to dla mnie praktycznie czarna magia, w tej części powstrzymam się od zgadywania co może być fajne, a co zupełnie nie. Na podstawie własnych doświadczeń mogę:


Tyle ode mnie, bez odbioru.

Dlaczego warto stosować odżywki? Ilustracja: pierwsza i druga fotka po moim normalnym schemacie pielęgnacyjnym, trzecia zrobiona po tym jak... po prostu zapomniałam nałożyć jakąkolwiek odżywkę. Złoto ;)


Pielęgnacja włosów


Jejku jej, dla mnie - zapalonej włosomaniaczki - jest to temat rzeka. Nie mam pojęcia jak ugryźć ten temat, bo ogrom świetnych masek i odżywek w Rossmannie po prostu poraża, a przecież łatwo tutaj doradzić źle. Wystarczy polecić nawilżającą odżywkę, którą ktoś zastosuje przy złym punkcie rosy i rozżalenie z powodu mojej złej porady gwarantowane :<

Postanowiłam ugryźć temat inaczej niż zawsze. Ponieważ mamy do czynienia z naprawdę mocno obniżoną ceną, skupię się na produktach, które zawsze były dla mnie za drogie (czytaj: powyżej 20 zł), a które teraz chętnie bym kupiła... gdybym tylko była w Polsce. Ech.


  • Experto, Repair, odżywka do włosów suchych i zniszczonych
  • Cece of Sweden, SILK, odżywka do włosów z jedwabiem
  • Cece of Sweden, odżywka do włosów, przeciw wypadaniu, 
  • Organix, Niacin3 & Caffeine, odżywka do włosów,
  • Biotebal, odżywka przeciw wypadaniu włosów,
  • Oceanic, Long4Lashes, odżywka do włosów wzmacniająca, przeciw wypadniu włosów,
  • Creightons, The Curl Company, odżywka do włosów udoskonalająca loki, 
  • Biokap, Nutricolor, odżywka odbudowująca w kremie do włosów farbowanych
  • Biokap, Belleza, odżywka głęboko nawilżająca do włosów
  • Natura Siberica, odżywka do włosów przetłuszczających się, objętość i równowaga,
  • praktycznie wszystkie odżywki Petal Fresh.

Przy czym umówmy się - nawet gdybym miała dostęp do tych kosmetyków, nie kupiłabym wszystkich ani wybierając jeden-dwa nie zdecydowałam się na te najdroższe. Ale odżywka do włosów udoskonalająca loki Creightons oraz odżywka Biotebal marzyły mi się od dawna... Trudno, szkoda! :)


Wiem, że macie już dość patrzenia na ten balsam, ale jejć - on jest dla mnie po prostu stworzony.

Pielęgnacja ciała


W promocję wchodzą tutaj nie tylko balsamy, ale i wszelkiego rodzaju przeznaczone do ciała peelingi, maseczki, sera, mgiełki czy olejki oraz rajstopy w sprayu czy - z bliżej nieznanych mi przyczyn - tatuaże i sztuczne rzęsy :D

Ja jestem w tym względzie minimalistką - mimo (a może dlatego), że moja skóra jest wyjątkowo wymagająca: bardzo sucha i obarczona problemem rogowacenia okołomieszkowego. Z tego powodu naprawdę pilnuję co na nią kładę, co idealnie zgrywa się z moim dążeniem do prostoty.

Moja pielęgnacja skóry ciała opiera się na codziennym łagodnego żelu pod prysznic, rękawicy kessa i mocno mocznikowych balsamów na co dzień. Sporadycznie sięgam po peeling, ale zawsze robię go z fusów do kawy i tego, co mam pod ręką w kuchni czy łazience. Peelingów z drogerii unikam zwykle za wszelką cenę: nie potrzebuję kolejnej zbędnej buteleczki w łazience, a często kiepskie składy oraz szkoda wyrządzana środowisku przez mikrogranulki (klik!) tym bardziej nie zachęcają.

Jedynym dodatkowym produktem do pielęgnacji ciała po jaki zdarza mi się sięgnąć są oleje i oliwki, które i tak kupuję wyłącznie z myślą o włosach lub ewentualnie twarzy. Nie używam za to balsamów "funkcyjnych": ujędrniających, brązujących, samooopalających, bo w ich działanie albo nie dowierzam, albo po prostu mi nie podchodzi. Z dziką radością spróbowałabym za to rajstop w sprayu (najchętniej tych od Sally Hansen), które obecna promocja też obejmuje!

AKTUALIZACJA: kremy do rąk jednak nie są objęte tą promocją :(

kremy do rąk


Pielęgnacja rąk to jeden z niewielu tematów, w którym wciąż kompletnie nie umiem wyeliminować kupowania bubli. Ze względu na częstą dezynfekcję dłoni alkoholem ich wysuszenie jest dla mnie zimą ogromnym problemem! Praktycznie każdej zimy co najmniej raz doprowadzam skórę do stanu pękania do krwi, a idealnych kremów wciąż szukam. Jak na razie błąkam się niestety między "ujdzie" a "do kitu", wciąż poszukując czegoś czemu będzie bliżej "działa!".

W tej promocji sięgnęłabym pewnie po coś droższego, ale co ciekawe: w Rossmannie mamy jeden ekstremalnie drogi krem do rąk od dr Ireny Eris, a potem momentalnie schodzimy do półki cenowej którą znam, czyli kremów Neutrogena (które u mnie nie sprawdzają się). Natomiast inne ciekawie zapowiadające się produkty w podobnej cenie to:


  • Mincer Pharma, VitaC Infusion, nawilżający krem do rąk,
  • Mincer Pharma, Vitamins Philosophy, regenerujący krem do rąk,
  • Palmer's, Coconut Oil Formula, krem do rąk z olejkiem kokosowym.


balsamy do ciała


Jeśli zaś chodzi o balsamy do ciała, to mój ideał (Balea MED z 15% mocznika) nie jest dostępny w Polsce, ale ponieważ nie zawsze udaje mi się go sobie w porę "sprowadzić" to co jakiś czas muszę zdradzić go z innym produktem. Akurat teraz mam zapas <3 Ale gdybym miała wybrać coś w ramach aktualnej promocji, padłoby pewnie na:

Każdy z nich ma swoim składzie stosunkowo wysoko mocznik, a poza tym masę pięknych składników, po których spodziewałabym się wszystkiego co najlepsze.

Z tego co widzę w regulaminie promocji, objęte są nią też kosmetyki dla mam, w tym uwielbiany przeze mnie płyn do kąpieli Babydream fur Mama, o którym wspominałam przy moim przeglądzie -> najlepszych łagodnych myjadeł do ciała oraz -> godnych uwagi kosmetyków dla dzieci. W dalszym ciągu bardzo, ale to bardzo go polecam - zwłaszcza w tak mocno obniżonej cenie.

olejki

W Rossmannie można kupić mnóstwo świetnych olejków i oliwek, z których część ma skład dobry nie tylko do ciała, ale i do włosów, a kilka najlepszych nadaje się także do twarzy. Opcją tańszą, ale przeznaczoną raczej tylko do ciała i włosów jest cała rossmannowska linia Wellness & Beauty oraz ciekawy gagatek Palmer's, Coconut Oil Formula, olejek kokosowy do ciała. Składami tak "czystymi", że mogłabym polecić je nawet do pielęgnacji cery są olejki Alterra oraz Kneipp.

Polecam te mieszanki szczególnie, jeśli olejowanie włosów olejami bez domieszek średnio się u Was sprawdza albo jeśli nie lubicie zapachów typowych olei spożywczych. Wymienione wyżej produkty pachną obłędnie! Niestety nie mam pojęcia jak spisują się na skórze ciała, bo nigdy ich tak nie używam ;)

Podsumowanie

Mam to szczęście, że w domu czeka na mnie sporo zapasów, więc AŻ TAK WIELE mnie nie omija. Tym niemniej jest kilka produktów, które i tak planowałam kupić, więc troszku szkoda mi, że omija mnie taka okazja. Dla samej siebie skondensowałam cały powyższy tekst do krótkiej listy zakupów:

  • Himalaya Herbals, maska z miodli indyjskiej do cery trądzikowej,
  • Sally Hansen, Nailgrowth Miracle, odżywka do paznokci pobudzająca wzrost,
  • Creightons, The Curl Company, odżywka do włosów udoskonalająca loki,
  • rajstopy w sprayu Sally Hansen, Light Glow,
  • Palmer's, Coconut Oil Formula, krem do rąk z olejkiem kokosowym.

Mam nadzieję, że niniejszy przegląd okazał się dla Was przydatny. Jeśli macie jakieś pytania dotyczące wymienionych w nim produktów (albo jakichkolwiek innych :D) to chętnie podpowiem! Czekam na Wasze komentarze :)

Ania

Przypominam o mojej ankiecie!
Jeśli lubisz tego bloga i chciałabyś pomóc mi w rozwijaniu go,
wypełnij proszę <3 LINK ZNAJDUJE SIĘ TUTAJ



Pielęgnacja Lumene: recenzja zbiorcza.

$
0
0


Podczas festiwalu dla blogerów See Bloggers wpadły mi w ręce trzy całkiem duże miniaturki produktów marki Lumene. By mieć możliwość nawiązania współpracy z marką należało napisać o nich w ciągu niecałych trzech tygodni od końca konferencji, co dla mnie było kompletnie bez sensu. Wolałam odczekać, przetestować je porządnie i napisać dla Was coś, co już prawie można by nazwać kompletną recenzją. „Prawie”, bo nie mogłam ich po swojemu przetestować w naturalnych dla mnie warunkach: zaraz po See Bloggers wyjechałam za granicę i cały czas tu odpoczywam, bez dostępu do większości moich codziennych kosmetyków i tak dalej. Tym niemniej mogę dla Was już coś napisać i chociaż jest dawno po deadlinie, to myślę, że warto, bo z każdego kosmetyku jestem po prostu zadowolona. 



Lumene, Overnight Bright Vitamin C Sleeping Cream


Zacznę od najfajniejszego moim zdaniem produktu, czyli rozświetlającego kremu z witaminą C na noc z linii Lumene Valo.Według producenta ma być to krem rozświetlający, a ponadto ma odżywiać, wspomagać odnowę komórkową i naturalne funkcje ochronne skóry. Jak wiecie, tego rodzaju mowę-trawę ignoruję absolutnie od zawsze, ale akurat rozświetlanie jest czymś, co da się w miarę zweryfikować. Zacznijmy od składu: 

AQUA (WATER), PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, HYDROGENATED POLYDECENE, OLUS OIL (VEGETABLE OIL), GLYCERIN,CETEARYL ALCOHOL,LACTOCOCCUS FERMENT LYSATE,OCTYLDODECYL MYRISTATE, OLEYL ERUCATE, CETYL PALMITATE, GLYCERYL STEARATE,NIACINAMIDE, PEG-100 STEARATE, RUBUS CHAMAEMORUS (CLOUDBERRY) SEED OIL,RUBUS CHAMAEMORUS (CLOUDBERRY) SEED EXTRACT, PHENOXYETHANOL, HYDROGENATED OLIVE OIL,CETEARYL GLUCOSIDE,PROPYLHEPTYL CAPRYLATE, TOCOPHERYL ACETATE,OLEA EUROPAEA (OLIVE) FRUIT OIL, PROPANEDIOL, HIPPOPHAE RHAMNOIDES (SEA BUCKTHORN) OIL, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYLGLYCERIN, ALLANTOIN, OLEA EUROPAEA (OLIVE) OIL UNSAPONIFIABLES, LECITHIN, TOCOPHEROL, PEG-8, XANTHAN GUM, CAPRYLYL GLYCOL,MAGNESIUM ASCORBYL PHOSPHATE,RETINYL PALMITATE,ALGAE EXTRACT,SODIUM HYALURONATE,LACTIC ACID, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM BENZOATE, SODIUM CHLORIDE, ASCORBYL PALMITATE, POTASSIUM SORBATE, GLUCOSE,ASCORBIC ACID,CHONDRUS CRISPUS (CARRAGEENAN), CITRIC ACID, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL,ROSMARINUS OFFICINALIS (ROSEMARY) LEAF EXTRACT, CHONDRUS CRISPUS (CARRAGEENAN) EXTRACT, LIMONENE, LINALOOL, CITRAL, PARFUM (FRAGRANCE).

Jak dla mnie: cudo, bo jest w nim wszystko co kocham. Naturalne emolienty, cały koktajl różnych humektantów, antyoksydacyjne ekstrakty i kilka ciekawych substancji czynnych jako wisienka na torcie.

Emolientową bazę stanowi tu olej ze słodkich migdałów, ale poza nim także olej z maliny moroszki, oliwy z oliwek, rokitnika i słonecznika, a także sporo prostych, skutecznych emolientów pod postacią alkoholi tłuszczowych. Nawilżają tutaj przede wszystkim gliceryna, cukry, lecytyna, witamina E, propanediol, glikol, algi i hialuronian. Antyoksydantów, witamin i minerałów dostarczają ekstrakt z maliny moroszki, rozmarynu i krasnorostu. No i gwóźdź programu: naprawdę spory pakiet substancji, które zbiorczo można nazwać rozjaśniającymi: wysoko niacynamid, dalej witamina C w trzech postaciach (stabilniejsze, choć nie jakoś szałowo aktywne formy MAP i Ascorbyl Palmitate oraz kwas askorbinowy) i kwas mlekowy. Jakby tego było mało, mamy tu też intrygujący ferment bakteryjny*,łagodzącą alantoinę i antyoksydacyjne witaminy A i E. Coś, co mogę napisać tu o każdym z opisywanych dziś produktów: wypełniaczy jest tu wyjątkowo mało, a dla wszystkich przeciwników oleju mineralnego, donorów formaldehydu czy parabenów mam dobre wieści – tego nie ma w tym kremie wcale. 

*Kliknijcie tutaj! by przeczytać świetny artykuł o probiotykach w kosmetykach.
Ja od dawna wspominam o ich działaniu antyalergicznym, ale okazuje się, że może być ono wskazane w walce na przykład z trądzikiem różowatym (rosacea) czy starzeniem się skóry.
Dla mnie temat czekający na zgłębienie, ale już teraz warto wiedzieć!


Oczywiście bez znajomości stężeń i przede wszystkim wypróbowania go na własnej cerze nie mogłabym zachwycać się tym kremem w pełni, ale próbka 15 ml to naprawdę sporo. Także dlatego, że konsystencja Overnight Bright Vitamin C Sleeping Cream jest gęsta, odżywcza, otulająca, ale przy tym nietłusta. Dużym minusem jest dla mnie zapach, który w zamyśle miał być chyba świeży i cytrusowy, ale kompletnie nie trafia w moje gusta – a jest dość mocny mimo naprawdę małej ilości kompozycji zapachowej („Parfum” jest na ostatnim miejscu, a jego potencjalnie alergizujących składników mamy tu tylko trzy sztuki). 



Działanie jest dokładnie takie, jakie bym sobie wyobrażała patrząc na skład i konsystencję. Zacznę od najważniejszego: bardzo wyraźnie zaobserwowałam u siebie działanie rozświetlające, na które składa się dla mnie rozjaśnianie przebarwień, wyrównanie kolorytu i ogólna gładkość; równość cery dająca efekt bijącego od niej blasku. Cera jest mięciutka, gładka, odżywiona, nawet po tym gdy w polowych warunkach musiałam umyć ją zwykłym mydłem do rąk w płynie (nie pytajcie...). 

Nie jest to krem z silnej artylerii przeciwstarzeniowej: nie zawiera retinolu czy peptydów. Ale dostarczając je w innych produktach (kosmetykach na dzień albo w serum przed kremem chociażby) wszystko mogłoby się nam tu pięknie spiąć w całość, zwłaszcza u posiadaczek cery suchej, wrażliwej, „zmęczonej”, a nawet mieszanej przy regularnym stosowaniu → mikrozłuszczania choćby przy pomocy → toniku z kwasami PHA. Jest to taki typ produktu, który od teraz będę pewnie nie raz polecać jako krem kojący, do stosowania na przykład między dniami z retinolem czy innym drażniącym składnikiem. Widzę dla niego dużo zastosowań i jestem nim naprawdę kompletnie oczarowana.


Lumene, Intense Hydration 24h Moisturizer


Produktem z innej linii (Lahde), a przez to o zupełnie odmiennym i, co tu dużo kryć, mniej spektakularnym działaniu jest krem Lumene, Intense Hydration 24h Moisturizer. Jego zadaniem mają być 24h głębokiego nawodnienia, natychmiastowe podniesienie poziomu nawilżenia, promienny i zdrowy wygląd cery. Jak poprzednio, część z tych obietnic to tradycyjnie nieweryfikowalne mumbo-jumbo, ale co jak co: to czy krem nawilża mogę w miarę prosto ocenić sama, więc nie są mi one do niczego potrzebne. Ale najpierw: słowo o składzie.

Skuteczność działania takiego kremu powinna wynikać z idealnego balansu humektantów wiążących wodę w skórze i emolientów, które zapewnią cerze okluzję: ochronę przed ucieczką tej wody na zewnątrz. Osobiście uważam, że ten punkt równowagi może leżeć nieco gdzie indziej dla każdej z nas w zależności od tego jaką mamy cerę, jak ułożona jest jej pielęgnacja i tak dalej. Mój idealny krem nawilżający może kompletnie nie sprawdzić się u mojej mamy, a mój koszmar może okazać się czyimś spełnieniem marzeń. Tak więc uważam, że skuteczność nawilżania kremu nie jest czymś co można ocenić na podstawie samego składu, ale parę wniosków można z niego wyciągnąć:

AQUA (WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA BUTTER),GLYCERIN,HYDROGENATED POLYDECENE, BETULA ALBA (BIRCH) JUICE, BUTYLENE GLYCOL, ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE,DIMETHICONE, PHENOXYETHANOL, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/ VP COPOLYMER, BETAINE, SACCHARIDE ISOMERATE, TOCOPHERYL ACETATE, UNDECANE, XYLITYLGLUCOSIDE, CETETH-20, CETYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE, PEG-75 STEARATE, STEARETH-20, PROPANEDIOL,ANHYDROXYLITOL, TREHALOSE, TRIDECANE,UREA, XYLITOL, ETHYLHEXYLGLYCERIN, ALLANTOIN, PEG-8, PENTYLENE GLYCOL, SERINE, DISODIUM EDTA, TOCOPHEROL, CITRIC ACID, SODIUM CITRATE, ALGIN,CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM PHOSPHATE, GLYCERYL POLYACRYLATE, PULLULAN, SODIUM HYALURONATE,ASCORBYL PALMITATE, SODIUM HYDROXIDE, POTASSIUM PHOSPHATE, ASCORBIC ACID, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, LINALOOL, BENZYL SALICYLATE, ALPHA-ISOMETHYL IONONE, LIMONENE, CITRONELLOL, PARFUM (FRAGRANCE).

Po pierwsze, humektanty. Gliceryna, trzy glikole, betaina, cukry, witamina E, propanediol, mocznik, seryna, pullulan i kwas hialuronowy, czyli naprawdę jeden wielki nawilżający koktajl dla naszej cery. Uwagę zwraca fakt, że wszelkiej maści sacharydów mamy tu aż pięć rodzajów, a obok betainy i mocznika są to moje absolutnie ulubione humektanty w pielęgnacji twarzy. 

Po drugie, okluzja, bo całe to wpompowane w skórę nawilżenie trzeba w niej zamknąć. I tu mamy przede wszystkim frakcję oleju kokosowego i masło shea, oczywiście w towarzystwie dodatkowych emolientów– w tym oleju słonecznikowego i jednego niekomedogennego silikonu.

Jako dodatkowe substancje czynne: sok z brzozy białej, matująca pochodna skrobi,łagodząca alantoina, witaminy E i C w dwóch postaciach.Łącznie 86% składników jest pochodzenia naturalnego, bez wspomnianych przeze mnie wcześniej parabenów, oleju mineralnego i donorów formaldehydu. 



Po bardzo, ale to bardzo wyczerpującą i profesjonalną analizę składu możecie zajrzeć na bloga → Racja pielęgnacja, gdzie cudowna chemiczka Magda rozkłada go na czynniki pierwsze. Ja powiem krótko: po samym składzie zdecydowanie widać duży nawilżający potencjał ze sporą dawką antyoksydantów. Jego leciutka konsystencja i zawartość skrobi czynią z niego świetny krem pod makijaż.

O ile działania antyoksydacyjnego nie mogę zweryfikować, o tyle w kwestii nawilżenia z całą pewnością mogę powiedzieć, że to bardzo skuteczny krem nawilżający. Czy najlepszy na świecie? Pewnie nie. Ale w kwestii nawilżania wiem, że mnóstwo zależy od utrafienia w ten idealny balans, który dodatkowo musi zgrać się z naszą cerą i innymi stosowanymi kosmetykami. Ze względu na cenę (ok. 80 zł / 50 ml) nie będzie pewnie pierwszym polecanym przeze mnie produktem do cery suchej, ale gdyby nie to, to działanie, skład i konsystencja zaprowadziłyby go na moje podium w kwestii efektywnego nawilżania. 


Lumene, Deep Clean Purifying Mask


Na deser zostawiłam sobie produkt nietypowy. Maseczka głęboko oczyszczająca pochodzi z serii detoksykującej (Sisu) i według opisu producenta usuwa zanieczyszczenia ze skóry oraz za sprawą złuszczających drobinek delikatnie złuszcza naskórek. Chroni skórę przed zanieczyszczeniami wynikającymi z życia w mieście. Pozostawia skórę gładką, świeżą i naturalnie promienną. Nie wiem jak Wy, ale ja widząc takie zdania jak to drugie to uśmiecham się pod nosem: fantazja ich autorów nie zna chyba granic ;) Ale faktem jest, że połączenie glinkowej maseczki z peelingiem bardzo mnie zaintrygowało. Nie mogłam doczekać się użycia jej, bo do Izraela zabrałam peeling enzymatyczny, ale mojej ściereczki z mikrofibry już nie i zastanawiałam się czy ten typ maseczki może mi ją tu niejako zastąpić. Zerknijmy więc do składu. 

AQUA (WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE,KAOLIN,CETEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA BUTTER), POLYLACTIC ACID, CETYL ALCOHOL, PROPANEDIOL, CETEARYL GLUCOSIDE,PINUS SYLVESTRIS (PINE) BARK EXTRACT, ABIES PICEA (SPRUCE) EXTRACT, BIOSACCHARIDE GUM-4, PHENOXYETHANOL, VACCINIUM MYRTILLUS (BILBERRY) FRUIT EXTRACT, ETHYLHEXYLGLYCERIN, ALCOHOL,MICA,DIISOPROPYL ADIPATE,OXYCOCCUS PALUSTRIS (CRANBERRY) BERRY FIBRE,SACCHARUM OFFICINARUM (SUGAR CANE) EXTRACT, XANTHAN GUM, HYDROXYETHYLCELLULOSE, LECITHIN, SODIUM HYDROXIDE, VACCINIUM VITIS-IDAEA (LINGONBERRY) SEED OIL, ACRYLIC ACID/ACRYLAMIDOMETHYL PROPANE SULFONIC ACID COPOLYMER, CITRUS AURANTIUM DULCIS (ORANGE) FRUIT EXTRACT, CITRUS MEDICA LIMONUM (LEMON) FRUIT EXTRACT, LACTIC ACID,DIMETHYLMETHOXY CHROMANOL, GLYCERYL CAPRATE,ACER SACCHARUM (SUGAR MAPLE) EXTRACT,HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, ROSMARINUS OFFICINALIS (ROSEMARY) LEAF EXTRACT, LIMONENE, LINALOOL, PARFUM (FRAGRANCE), (CI 77891) TITANIUM DIOXIDE

Jest to maseczka oparta o glinkę, ale nazwanie jej glinkową ciężko przechodzi mi przez klawiaturę. Dodatkowych składników jest tu tyle, że mamy do czynienia bardziej z glinkowym kremem niż standardową zastygającą prawie na kamień pastą. Kremowość nadają tu liczne emolienty, w tym frakcja oleju kokosowego, masło shea, olej z czarnej jagody i słonecznika. Mamy tu też trochę nawilżaczy (glicerynę, cukry, lecytynę). Jest sporo ekstraktów, rozjaśniający kwas mlekowy i rozświetlająca mika, z jakiegoś powodu też odrobina alkoholu – na szczęście dość nisko, jak zgaduję w celu zwiększenia penetracji składników maseczki w głąb skóry. Sam fakt, że maseczka oparta jest o glinkę sprawia, że będzie miała ona właściwości oczyszczające. Za złuszczające drobinki robią tu włókienka żurawiny, ale mamy tu też złuszczanie enzymatyczne pod postacią bogatego w kwasy AHA wyciągu z klonu srebrzystego. Słowem, mamy tu cztery kosmetyki w jednym: ziarnisty scrub, peeling enzymatyczny, glinkową maseczkę oczyszczającą i kremową maseczkę odżywiającą. 97% składników jest pochodzenia naturalnego.


Cała kombinacja wydaje mi się czynić ją idealną maseczką do cery mieszanej, takiej jak moja i jednocześnie produktem idealnym na wyjazd– taki jak mój. Wielka szkoda, że w tym przypadku próbka 15 ml wystarczyła mi tylko na dwa użycia, bo bardzo polubiłam ten kosmetyk. Drobinki są dosyć ostre, ale nie ma ich tutaj dużo; jest to mimo wszystko zdecydowanie bardziej maseczka niż peeling. Ale te właściwości złuszczające są też tutaj nader widoczne i dla mnie po prostu świetne. Mega fajny i przede wszystkim nietypowy kosmetyk. Idealny nie tylko na wyjazdy, ale i dla leniuchów albo po prostu zabieganych ceromaniaczek.

***

Podsumowując, Lumene wybrało do podarków dla blogerek trzy naprawdę solidne, uniwersalne produkty. Ciężko mi powiedzieć jak wygląda reszta ich aktualnej oferty pielęgnacyjnej, ale opisane wyżej kosmetyki naprawdę zrobiły mi apetyt na więcej. Jeśli je kojarzycie i macie jakieś własne odczucia - dajcie znać, chętnie przyjrzę się kolejnym.

Ponownie zachęcam do wypełniania mojej blogowej ankiety (klik!) i jak zawsze pozdrawiam Was.

Buziaki!
Ania




Co zamiast filtra? Ochrona przed UV bez kremów przeciwsłonecznych

$
0
0


Dzisiejszy pomysł na tekst podrzuciła mi czytelniczka podczas wypełniania mojej ankiety. Jak wiecie, zbieram Wasze opinie na temat bloga: tego co sądzicie o nim teraz i jak chciałybyście widzieć jego rozwój. Jeśli jeszcze jej nie wypełniałyście, koniecznie kliknijcie {tutaj} i poświęćcie parę minut na to, by Kosmeologika była jeszcze fajniejsza :)


W kilku miejscach ankiety jest opcja na dopisanie czegoś swoimi słowami i w ten właśnie sposób zainspirowano mnie do poruszenia dzisiejszego tematu. Czytelniczce za to odpowiedzialnej bardzo dziękuję za przypływ weny <3 Inne interesujące Was tematy możecie podrzucać mi też w komentarzach. Nie obiecuję, że każdy zrealizuję albo że zrobię to od razu, ale na pewno każdą propozycję rozważę – tak jak czytam każdy z Waszych komentarzy, za które ogromnie Wam dziękuję :)

Dziś pogadamy sobie o tym jak chronić cerę przed słońcem bez codziennego używania kremów z filtrem. Kto już trochę mnie zna ten wie, że temat ochrony przeciwsłonecznej jest dla mnie bardzo ważny. Kompleksowy tekst na ten temat napisałam już w pierwszym miesiącu istnienia bloga!


Dla pełnego zrozumienia tego o czym będę tu pisać lektura podlinkowanego wyżej artykułu jest właściwie niezbędna ;)



Kiedy można zastąpić krem z filtrem innymi metodami?


Faktem jest, że w „ABC ochrony przeciwsłonecznej” skupiam się głównie na kremach z filtrem, bo to je uważam za najbardziej efektywną metodę ochrony cery przed słońcem. Mimo to wiem, że dla wielu z nas stosowanie tych kosmetyków z tych czy innych powodów nie wchodzi w grę. Stuprocentowo szanuję to, że ktoś może nie chcieć czy wręcz nie móc stosować ich codziennie przez okrągły rok i jak (mam nadzieję) da się zauważyć zarówno w moich artykułach, jak i w komentarzach, nigdy na siłę nie zmuszam nikogo do filtrowania się. Moje stanowisko jest takie, że w pewnych przypadkach (takich jak na przykład stosowanie retinoidów/kwasów) bez kremów z filtrem ani rusz i jeśli nie planujemy ich stosować, to nie powinnyśmy w ogóle decydować się na daną kurację. Natomiast w większości innych przypadków możemy spróbować zminimalizować szkody i dać szansę alternatywnym metodom ochrony przed promieniowaniem UV. Czego możemy spróbować?

Zakaz opalania


Niby taka prosta rzecz, a wiem, że dla wielu... niewykonalna. No bo jak to tak, wrócić z urlopu i nie być strzaskanym na mahoń? Jak wrócę blada, to nikt nie będzie wiedział, że spędziłam tydzień w Chorwacji...

Na takie myślenie nie mam recepty. Istotą dzisiejszego artykułu jest ochrona skóry przez unikanie promieniowania ultrafioletowego, a to właśnie ono skutkuje opalenizną. W tym przypadku nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka. Jeśli tak bardzo kochamy opaloną skórę, to efekt ten może zapewnić nam cała armia balsamów brązujących i samoopalaczy, a jeśli to nie wchodzi w grę to błagam: nie opalajmy się chociaż w solarium. Gdyby to zależało ode mnie to po prostu bym je zdelegalizowała ;)

Unikajmy słońca


Niezależnie od tego, czy opalamy się w tropikach na urlopie czy we własnym ogródku, większość czasu spędzamy jednak na normalnym funkcjonowaniu w codziennym życiu. Jest kilka kroków, które możemy zrobić by zminimalizować ekspozycję słoneczną w ciągu dnia i tym samym ograniczyć uszkodzenia skóry.

1. Chowajmy się przed bezpośrednim promieniowaniem: spacerując przechodźmy na zacienioną stronę ulicy, w kawiarni wybierajmy stolik pod zadaszeniem czy parasolem, na jogging wybierzmy się po zachodzie słońca i tak dalej. To proste!

2. Unikajmy wychodzenia z domu w najgorszych godzinach, to jest między dziesiątą rano a szesnastą (uwzględniając odchylenia charakterystyczne dla naszej lokalizacji jeśli trzeba). Jeśli mamy problem z oceną czy te „alarmowe” godziny dalej trwają, wystarczy stanąć w słonecznym miejscu i spojrzeć na swój cień: jeśli jest krótki, to słońce jest wysoko, a my jak na patelni. Jeśli cień jest dłuższy to jest już nieco lepiej.

3. Bierzmy pod uwagę swoje środowisko.Jeśli przebywamy na dużej wysokości nad poziomem morza albo w naszym otoczeniu jest dużo piasku, wody czy śniegu każda ekspozycja jest dużo bardziej ryzykowna ze względu na odbijanie przez nie znacznej części promieniowania.



Ekwipunek przecistarzeniowy: okulary, kapelusz i... parasolka?


Poza unikaniem słońca (a w szczególności opalania), warto rozważyć wyjątkowo łatwe i powszechne w stosowaniu bariery fizyczne. Gdyby artykuł ten dotyczył całego ciała (na przykład dla pacjentów z czerniakiem) to mogłabym tu opisać dobór ubrań zapewniających skórze naszego ciała maksymalną możliwą ochronę. Jednak dziś skupiamy się na twarzy, a tu godną uwagi ochronę zapewniają nie ubrania, a odpowiednie akcesoria.

Dobre okulary przeciwsłoneczne


Absolutnie podstawowe akcesorium dla każdego, kto dba nie tylko o wygląd, ale i o zdrowie. Niedawno w komentarzach podesłano mi link do pseudonaukowego artykułu krytykującego stosowanie wszelkich środków ochrony przeciwsłonecznej (!), postulując m.in. nieszkodliwość promieniowania UV dla narządu wzroku (!!!), co aż mnie zmroziło. Zaćma, zwyrodnienie plamki żółtej, nowotwory, ślepota śnieżna są schorzeniami wyraźnie powiązanymi ze słońcem i już same w sobie powinny być wystarczającym powodem do ochrony oczu. Ja od siebie dorzucę oczywiście powód typowy dla specyfiki mojego bloga...

Wiem, że są od tej reguły wyjątki, ale masa osób (a ja wśród nich) ma problem z używaniem kremów z filtrem w okolicach oczu. Filtry często „migrują”, a po wtarciu ich w oko odczuwalne jest silne pieczenie, łzawienie, makijaż spływa... słowem: dramat #problemypierwszegoświata :D No ale żarty żartami, a ja kremów z filtrem w okolice oczu nie stosuję, bo po prostu nie mogę.

Jakąś tam opcją są klasyczne kremy pod oczy, które akurat jakiś filtr mają – jasne. Ale najczęściej jest to góra SPF 20, a jeśli dodamy do tego fakt, że takich kremów nie nakładamy zwykle grubaśną, zastygającą warstwą (jak powinnyśmy robić to z typowymi kremami przeciwsłonecznymi) to ochrona tego rodzaju jest najpewniej pomijalna. Jeśli jednak jesteście zainteresowane, podpowiadam kilka kremów o prawie sensownych faktorach i z ciekawymi składami.

Co jest dla mnie mega smutne to fakt, że po wklepaniu w wyszukiwarkę na przykład na Rossmann.pl hasła „krem pod oczy spf” jedynym rezultatem z SPF 20 jest produkt kompletnie moim zdaniem nieciekawy, a wyższych faktorów po prostu nie ma :( Na całym Triny też tylko jeden produkt, wśród dermokosmetyków też bida...

  • Make Me Bio, Bio krem pod oczy z marakują SPF 25, {klik}
  • SkinCeuticals, Mineral Eye UV Defense SPF 30, {klik}
  • Medik8, Hydra8 Eye 360 SPF 30, {klik}.
Te okulary Giorgio Armiani (klik!) to dla mnie ideał pod względem wyglądu!
Ale te Polaroid (klik!), Oksy (klik!) i Gucci (klik!) też są piękne...


Tu wchodzi temat okularów przeciwsłonecznych. Dobre okulary ochronią nie tylko narząd wzroku, ale i skórę wokół niego. Zmniejszą ryzyko nowotworu skóry oraz opóźnią procesy jej starzenia. Jeśli to nie jest akcesorium godne uwagi, to ja nie wiem co nim jest.

Kilka uwag odnośnie wyboru okularów:

  • im większe, tym lepsze – jeśli uda nam się znaleźć pasujące do naszej twarzy „muchy” to świetnie, bo ochronią nas o wiele lepiej niż, powiedzmy, lennonki;
  • upewnijmy się, że szkła chronią przed pełnym spektrum promieniowania (UVA i UVB);
  • szukajmy oznaczeń „Meets ANSI UV Requirements” lub „UV Absorption up to 400 nm”: takie okulary blokują 99-100% promieniowania UV (z tego co wiem, takie przeciętne z sieciówek blokują około 70%);
  • jeśli okulary nie mają żadnego oznaczenia, to po prostu ich nie kupujemy! Koniec, kropka. Żadnych cudeniek za 10 zł z targowiska, a z badziewiem z AliExpress nawet do mnie nie podchodźcie. To nawet nie jest śmieszne.

Kocie oczy to kształt najlepszy do kwadratowej twarzy, więc ja nosiłabym je wszystkie - może poza tymi czarnymi od McQueena (klik!), bo nie lubię tego koloru blisko twarzy. Moje okulary korekcyjne są mega podobne do tych szarych Vogue (klik!), a moje ulubione przeciwsłoneczne to tandetna wersja tych od Michaela Korsa (klik!) i właśnie w takie chciałabym teraz zainwestować. To szaro-taupe-brązowe ombre od Vogue (klik!) są u mnie na drugim miejscu ;)


Kapelusz


Udało mi się znaleźć ciekawą informację, że sensowna ochrona zaczyna się od kapeluszy z rondem o szerokości minimum trzech cali (ok. 7,5 cm) i ma wartość porównywalną z SPF 5.(źródło)

Idealnie byłoby, żeby taki kapelusz był dodatkowo jasny i raczej „nieprzepuszczalny” - nie z siateczki czy luźno plecionej słomy, tylko na przykład z tkaniny.

Parasol


Ten gadżet zobaczyłam pierwszy raz u Azjatyckiego Cukru, który przygotował swego czasu bardzo ciekawe zestawienie innych gadżetów chroniących przed słońcem: zerknijcie nań {tutaj}. Część z tych akcesoriów nie dotyczy twarzy (a na tym chciałabym się dzisiaj skupić), a część dla mnie, prywatnie, jest jednak trochę zbyt szalona jak na moją nieśmiałość i polskie warunki ;) Ale parasolka z filtrem UV wydaje mi się pomysłem najbardziej akceptowalnym i nie wykluczam, że w przyszłości sobie taką sprawię.

Podobnie jak w przypadku okularów chciałabym zwrócić uwagę na to, że możemy kupić jakąś parasolkę, której sprzedawca na eBay dodał adnotację „UV” w tytule aukcji i otrzymać coś, co może działa, a może nie. Możemy też szarpnąć się na produkt atestowany i mieć gwarancję, że nasze robienie z siebie widowiska (:D) na sto procent ma sens, bo przekłada się na konkretną ochronę. Wybór oczywiście należy do nas.

Folie przeciwsłoneczne


Ostatnim „dużym” sposobem, o którym chciałabym dziś opowiedzieć są specjalne folie (filmy) do naklejania na szyby w domu czy w samochodzie, które odbijają promieniowanie UV.

Tu jest chyba miejsce na wspomnienie o czymś, co chyba nie do końca wybrzmiało w moim starym artykule o ochronie przeciwsłonecznej. Promienie emitowane przez Słońce poza światłem widzialnym zawierają trzy frakcje promieniowania nadfioletowego: UVA, UVB i UVC. Pozwolę sobie zaprezentować tu świetną infografikę:



Podsumujmy:

  • UVA: penetruje przez chmury i szyby; jest odpowiedzialne za starzenie się skóry (zmarszczki, przebarwienia...); używane w solariach.
  • UVB: szkodzi nam w sezonie letnim, przy dużym nasłonecznieniu; przyczynia się do nowotworów skóry; powoduje oparzenia słoneczne.
  • UVC: nie dociera do powierzchni Ziemi.

Najważniejsza informacja stąd to przenikalność promieniowania UVA. Co jakiś czas dostaję od Was pytania, czy jeśli dzień spędzacie pracując w pomieszczeniu to czy jest sens stosowania filtrów przeciwstarzeniowo. Odpowiedź brzmi: najprawdopodobniej tak.

Oczywiste jest, że dużo zależy od tego, jak dokładnie wygląda nasze stanowisko pracy. Inne uszkodzenia zaobserwujemy pracując w przeszklonym biurze, a inne w pozbawionym okien sklepie w centrum handlowym. Dokładną analizę sytuacji pozostawiam Wam, bo tylko specjalista (a nie lekarz) może nam w miarę dokładnie obliczyć docierającą do naszej cery dawkę. Włączamy zdrowy rozsądek i biorąc pod uwagę wszystkie zmienne podejmujemy decyzję samodzielnie :)

Te z nas, które dużo czasu spędzają w samochodzie albo we własnym domu; albo te, które mają własne miejsce pracy (jak prywatny sklep, biuro, gabinet...) powinien zainteresować temat folii odbijających promieniowanie UVA. Takimi foliami możemy okleić szyby w samochodzie, wszystkie okna w domu albo chociaż to jedno, które jest w „naszym” pokoju – miejscu, gdzie spędzamy najwięcej czasu.

Sama nie mam póki co własnego kąta, więc nie mam możliwości zastosowania tych folii i w związku z tym moja wiedza tutaj jest czysto teoretyczna. {Tu przeczytacie artykuł}(w języku angielskim) z bardzo rzetelnego moim zdaniem źródła jakim jest Skin Cancer Foundation. Nie chciałabym go tutaj w całości przepisywać, ale znajduje się w nim stwierdzenia tak ciekawe jak (tłumaczenie własne): „Ponad 90% raków skóry i widocznych oznak starzenia się skóry są powodowane przez słońce” czy „Przewlekła ekspozycja na promieniowanie UVA przez okna może przyspieszyć starzenie się skóry o 5 do 7 lat”. Są to rzeczy, które głoszę na blogu od dawna, ale brakowało mi dokładnych liczb – od dziś będę miała je na podorędziu.

Podlinkowany artykuł zaleca nam szukanie haseł „glass tinting” oraz „glass coating” (z tego co wiem, w Polsce wystarcza hasło „folia przeciwsłoneczna”). Myślę, że nie muszę tego pisać, ale na wszelki wypadek: jeśli na ochronie przed słońcem zależy nam tak bardzo, że weźmiemy się za zakup tych folii, to głupotą byłoby oszczędzanie na tym i kupowanie czegoś z niesprawdzonego źródła. Apeluję o porządne rozeznanie w temacie i zrobienie tego raz, a porządnie. Folie do oklejenia samochodu można kupić dosłownie wszędzie i ceny też nie są zaporowe, przykładowo:

  • Folia 300 x 50 cm, przyciemnienie szyb szyb 5% {klik}
  • Folia 300 x 75 cm, przyciemnienie szyb szyb 5% {klik}
  • Folia 300 x 50 cm, przyciemnienie szyb szyb 35% {klik}
  • Folia 300 x 50 cm, przyciemnienie szyb szyb 35% {klik}

Każda z tych folii blokuje do 99% promieniowania UV, a dodatkowo część światła widzialnego przyciemniając szybę w stopniu nieznacznym (5%) lub zauważalnym (35%). Jeśli nie potrafimy okleić naszych szyb samodzielnie najlepiej będzie zlecić to fachowcowi z warsztatu.

Kosmetyki kolorowe z SPF


Coraz więcej konsumentek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że adnotacja „SPF ...” na etykiecie kosmetyku to coś, co warto mieć. Jednak jeśli ktoś nie do końca siedzi w temacie, to często nie wie, że na przykład takie „SPF 8” na podkładzie to tak naprawdę żadna ochrona. Pomijając już śmiesznie niską wartość faktora, to dochodzi do tego nieśmiertelna kwestia ilości aplikowanego produktu: żeby tworzył on na naszej cerze szczelną tarczę, musiałybyśmy go nakładać naprawdę bardzo, bardzo dużo. A to oznacza, że nasze SPF 8 (czy też 10, 12, 20, czy 30...) topnieje w oczach. Ale oczywiście wiele z nas wychodzi z założenia, że warto ciułać każdy strzępek ochrony i dla tych, których interesuje kolorówka o możliwie najsensowniejszej ochronie jest ten ustęp.

Ważna uwaga na wszelki wypadek: SPF w kolejnych warstwach kosmetyków NIE sumuje się! Stosując podkład z SPF 20 i puder z SPF 15, nasza ochrona ma wysokość taką, jak w najbardziej ochronnym kosmetyku – czyli w tym przypadku SPF 20.

azjatyckie kremy BB


W wielu krajach Dalekiego Wschodu codzienna pielęgnacja jest nierozerwalnie związana z ochroną przeciwsłoneczną już od bardzo dawna. Bez problemu można więc znaleźć tam słynne kremy BB, które mają łączyć krycie podkładu, naturalność kremu tonującego, pielęgnujące właściwości kremu na dzień i przeciwsłoneczną ochronę kremów do opalania.

O ile w Europie posługujemy się głównie wskaźnikami SPF dla promieniowania UVB, a PPD dla promieniowania UVA, o tyle w azjatyckich kremach BB szukajmy oznaczenia „PA +++”. Takie przykładowe kremy podrzucam Wam poniżej:
  • SKIN 79 Super Beblesh Balm Krem BB {Orange}
  • SKIN 79 Super Beblesh Balm Krem BB {Purple}
  • SKIN 79 Super Beblesh Balm Krem BB {Bronze}.

Mimo iż na co dzień nie używam podkładu, a jeśli już to wybieram zwykle mineralny, lubię mieć na podorędziu jakiś fluid na wymagające tego okazje i aktualnie jest to miniaturka
kremu BB Skin 79 Orange. BARDZO go lubię i pewnie w przyszłości zaopatrzę się w pełnowymiarowe opakowanie. Chyba że Wy polecicie mi inny "bebik" w podobnym odcieniu i z PA+++?


podkłady mineralne


Ponieważ zawierają w sobie filtry fizyczne (tlenek cynku i dwutlenek tytanu), mogą nam zapewnić jakąś ochronę. Przykładowo ochrona deklarowana przez Annabelle Minerals czy Lily Lolo to SPF 15. Nie wiem dla jakiej ilości aplikowanego produktu ustalano tę wartość, ale daje nam to pewien ogląd na sytuację.


Pierwsze dwa produkty są mi znane i polecam je na podstawie własnych doświadczeń. Kolejne dwa to nie moja bajka, ale wiem że są ogromnie lubiane, więc warto rozważyć :) Tutaj znajdziecie mój dość wyczerpujący tekst typu { wszystko o podkładach mineralnych } i jeśli jest to dla Was temat nowy, to proponowałabym raczej zakup kilku próbek podkładu (tu {matujący}, tu {kryjący} a tu {rozświetlający}) niż porywać się od razu na 4 czy 10 gramów, ale jeśli znacie swój typ kolorystyczny to jak najbardziej da się utrafić i za pierwszym razem.

podkłady płynne


Sporo producentów standardowej kolorówki dokłada do klasycznych fluidów SPF. Wartości są niestety najczęściej minimalne, więc pozwolę sobie podlinkować kilka produktów drogeryjnych, jak i kilka świetnie zapowiadających się dermokosmetyków, z wyższymi faktorami i ciekawszymi składami.

  • Revlon PhotoReady SPF 20, klik!
  • Revlon PhotoReady Airbrush Effect SPF 20, klik!
  • Max Factor Facefinity we fluidzie SPF 20, klik!
  • La Roche-Posay Toleriane Teint, podkład korygujący SPF 25, klik!
  • fluidy Iwostin SPF 30 (klik!): Purritin, Capillin, Sensitia, Correctin Max
  • Bioderma Photoderm Nude Touch SPF50+,klik!
  • La Roche-Posay Toleriane Teint Mattifying Mousse Foundation SPF 20, klik!
  • Jane Iredale BB Glow Time Podkład mineralny BB SPF 25, klik!
  • + bonus! Purles 122 Brightening Base SPF 50+ (rozświetlająca baza), klik!

pudry


Puder jest kolejnym kosmetykiem, który może złożyć się na naszą ochronę. Ogromną zaletą pudrów z faktorami jest to, że w przeciwieństwie do kremów z filtrem czy wszelkich fluidów łatwo jest ich dołożyć w ciągu dnia. Podobnie jak we wszystkich wcześniejszych tematach (kremy pod oczy, kremy BB, podkłady...) do ochrony deklarowanej przez producenta podchodziłabym z dużym dystansem. Tym niemniej, przedstawiam dwa ciekawe produkty.


Te dwa pierwsze pudry to w ogóle jest marzenie. Zerknijcie sobie w ich składy: nie dość, że każdy zawiera antyoksydacyjne wyciągi czy witaminy, to dodatkowo w każdym z nich mamy peptyd (Palmitoyl Oligopeptide). Wiecie, co sądzę o {peptydach}, prawda? No właśnie... <3



Przeciwutleniacze w pożywieniu

Znaczna część uszkodzeń wyrządzanych przez promieniowanie UV bierze się z wolnych rodników, które są przez nie generowane. W związku z tym możemy wspomóc się także od środka przez jedzenie pożywienia bogatego w tak zwane wymiatacze wolnych rodników (przeciwutleniacze, antyoksydanty) lub ewentualnie zastosowanie odpowiedniego suplementu diety.

Mnóstwo blogów i innych stron internetowych prześciga się w rankingach najlepszych źródeł przeciwutleniaczy, a znalezienie ich za pomocą wyszukiwarki to minuta osiem. Udało mi się jednak znaleźć artykuł inny niż wszystkie: ranking źródeł antyoksydantów mierzony wskaźnikiem ORAC, który został opracowany przez Krajowy Instytut ds. Procesu Starzenia w laboratoriach NIH (National Academy of Health). Ranking znajdziecie {tutaj}.

Z rankingu dowiemy się zarówno które przyprawy warto przywrócić do łask, jak i które owoce czy warzywa biją inne na głowę. Zobaczymy, że tak wypromowane jako źródło antyoksydantów owoce granatu nie są wcale lepsze niż nasze polskie jabłka czy śliwki.

Oczywiście wszelkie wyliczenia tego rodzaju są obarczone ogromnym ryzykiem błędu ze względu na bardzo pośrednią metodę pomiaru (reakcja z troloksem) oraz odmiany poszczególnych gatunków, ich pochodzenie, świeżość i pewnie masę innych czynników, ale myślę, że warto takie strony znać jako wyznacznik ogólnych tendencji bardziej niż drobiazgowe dane do wyliczeń ;) Może tak jak ja zainspirujecie się i wprowadzicie do diety dawno zapomniane produkty albo przestaniecie wyrzucać pieniądze na wątpliwej jakości superfoodsy ;)

Jak wiecie, poza tym że staram się trzymać zdrową dietę z pięcioma porcjami warzyw i owocówdziennie wspomagam się też suplementem Olimp{Anti-Ox Power Blend}.

Czy to wystarczy...?


Przeczuwam, że w tej chwili wiele z nas może zadawać sobie takie pytanie: a co jeśli dziś zamontuję we wszystkich możliwych oknach (mieszkanie, samochód, praca) folie przeciwsłoneczne, sprawię sobie kapelusz z szerokim rondem, porządne okulary i parasol z atestem, kupię odpowiedni krem pod oczy i kolorówkę, porzucę wygrzewanie się na słońcu, a słowo „solarium” wykreślę ze słownika...? Czy moja cera będzie chroniona tak, jakbym stosowała krem z filtrem, dajmy na to, SPF 30?

To jest oczywiście pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że ktoś kto spędza większość dnia w pomieszczeniach i/lub aucie, wszędzie ma założone folie, a dodatkowo stosuje pozostałe wymienione sposoby jest to możliwe. Ale im więcej czasu spędzamy na zewnątrz, tym szanse na to będą mniejsze. Tu pojawi się kolejne ważne pytanie...

Czy warto?


I to jest kwestia najbardziej indywidualna ze wszystkich. Ktoś z parasolem w słoneczne dni będzie czuł się jak klaun w cyrku, a kto inny będzie miał cudze opinie głęboko w poważaniu wiedząc, że za dekadę albo dwie to się „zwróci”. Ktoś może mieć już teraz kilka par porządnych okularów przeciwsłonecznych, a ktoś może nosić na co dzień korekcyjne i kompletnie nie widzieć dla siebie szansy w przerzuceniu się na soczewki kontaktowe. Dla kogoś jednorazowy koszt zamontowania folii będzie w pełni uzasadniony i akceptowalny, a dla kogoś będzie to koszt dawno wyczekiwanego gruntownego remontu któregoś pomieszczenia w mieszkaniu. To nie są decyzje, które ktoś może podjąć za nas, a jedynie doradzić nam, pokazać za i przeciw. Najzdrowszym podejściem będzie zdecydowanie opcja „ziarnko do ziarnka”, czyli zrobienie tego co możemy bez większego dyskomfortu i odpuszczenie sobie spinania się o SPF 5 tu czy SPF 10 tam.

***


Tyle ode mnie. Jeszcze raz dziękuję za podsunięcie mi tak świetnego tematu i mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania ;) A będę linkować ten tekst jeszcze po wielokroć, bo jest wiele sytuacji, w których nie chcecie filtrów. Zaraz zajrzę do tekstu o { naturalnej pielęgnacji przeciwstarzeniowej } i podrzucę go tam, bo nie licząc części wybranych przeze mnie kosmetyków żadna z tych metod nie gryzie się z modą na ekologiczne kosmetyki, a wręcz powinny być doskonałym ich uzupełnieniem.

Miłego dnia!

Ania

Przeciwzmarszczkowy, przeciwstarzeniowy, a może anti-aging? Moja pielęgnacja i styl życia. Czemu dbasz o swoją skórę?

$
0
0



Słowo „przeciwzmarszczkowy” widnieje na co drugim słoiczku z kremem w drogerii, bombardują nim nas reklamy w prasie i telewizji. Tymczasem pamiętam, że ja z określeniem „przeciwstarzeniowy” po raz pierwszy zetknęłam się na {blogu Ziemoliny} i to dopiero kilka lat temu. Trafiłam do niej mając już dosyć dużego kręćka na punkcie zadbanej cery i przemyślanej pielęgnacji, ale tkwiłam wówczas w dużym błędzie. Wydawało mi się wtedy, że jeśli będę dobrze dbać o skórę i cieszyć się jej zdrowiem, to bardzo opóźnię procesy jej starzenia – a ta wizja wydawała mi się bardzo kusząca od zawsze, o czym za chwilę ;)


Oczywiście nie jest tak, że założenie to jest całkowicie błędne: dobrze dobrana pielęgnacja z całą pewnością służy cerze lepiej niż ta szkodliwa lub jej kompletny brak i wierzcie mi, za kilka dekad będzie to bardzo dokładnie widoczne. Ale czy takie dbanie o status quo wykorzystuje maksimum przeciwstarzeniowego potencjału, jaki jest dostępny w zasięgu ręki za pomocą kosmetyków, półproduktów i zabiegów? Bynajmniej.

I nie zrozumcie mnie źle: dbanie o stan naszej skóry tylko na krótką metę i pełna zgoda na naturalnie postępujące w niej procesy starzenia też jest okej!  Myślę, że zgodzicie się ze mną, że każda z nas ma prawo starzeć się po swojemu. Niektóre z nas będą nosić zadbane, lśniące srebrem włosy, a inne z nas będą wolały zafarbować je na własny albo  kompletnie nowy kolor. Niektóre z nas będą aktywne zawodowo niczym Alla Levushkina (89-letnia Rosjanka, która na oddziale chirurgii w Riazaniu operuje średnio cztery razy w tygodniu mimo swojego zaawansowanego wieku), a inne przejdą na wcześniejsze emerytury i zrealizują marzenia o podróżach czy pasjach, niczym niezmiennie zachwycająca mnie Paddy z brytyjskiego Mam Talent:



Woody Allen napisał w swojej autobiografii: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.” Więc mając pełną świadomość tego, że pewnie niewiele z tego zależeć będzie ode mnie, deklaruję Wam otwarcie jakie jest moje podejście: w takim stopniu w jakim to rozsądnie możliwe, chciałabym opóźnić moje starzenie się.

A zaczęło się tak...


Szczegóły zatarły się w mojej pamięci, ale wiem dokładnie w jakich okolicznościach pomyślałam o tym po raz pierwszy. Od wczesnego dzieciństwa namiętnie podbierałam mojej mamie każdy egzemplarz kolorowej prasy „kobiecej” jaki tylko się u nas pojawił. W drugiej połowie lat ’00 w „Poradniku Domowym” ukazywały się fantastyczne felietony Krystyny Jandy w formie rozmów z rezolutnymi dziećmi: jej synami i wnuczką. W jednej z rozmów Janda jest sfrustrowana tym, że syn Jędrek nie ma (typowo dorosłej, moim zdaniem ;D) tendencji do ciągłego zamartwiania się wszystkim wokół, a zapytany o czym myśli podczas spaceru odpowiada bodajże: o niczym. Tak sobie patrzę jak mi się buty zginają.

Oczywiście mamom takie rzeczy nie mieszczą się w głowie, więc syn ze spokojem tłumaczy jej słowami, które dźwięczą mi w głowie do dziś i które parafrazuję poniżej:

Mam teraz piętnaście lat. Jak minie drugie tyle, będę miał trzydzieści. Jak będę miał trzydziestkę, to będę dopiero w połowie do sześćdziesiątki.  A do tego czasu medycyna pewnie pójdzie do przodu na tyle, że sześćdziesiąt lat będzie dla mnie tylko półmetkiem do stu dwudziestu.

… więc czasu na zamartwianie się jest jeszcze sporo. Ale nie tylko na to! Z jakiegoś powodu myśl ta padła na podatny grunt jakim był mój piętnastoletni mózg i odkąd pamiętam, te słowa przypominają mi ile jeszcze potencjalnych lat życia przede mną. Motywują do zrobienia wszystkiego, by spędzić je w jak najlepszym zdrowiu i kondycji. By móc się nimi prawdziwie cieszyć, wycisnąć je jak cytrynkę. W internecie często widzę heheszki z jeżdżących na wycieczki do Polski niemieckich emerytów, ale kurczę – mi wydaje się to o tyle przyjemniejsze i godne pozazdroszczenia niż lansowany obecnie sposób spędzania czasu typu Netflix and chill :)

A zatem mając prezentujące się w ten sposób >>plany<< na starość, nie zdziwię chyba nikogo faktem, że chcę by moja cera starzała się równie wolno jak moje ciało i umysł. Czemu mam spędzać dwie trzecie życia wyglądając jak osoba starsza, skoro zamierzam zrobić wiele by czuć się i żyć jak osoba młoda?


I żeby było jasne: wiem, że może mi nie wyjść. Może zanieczyszczone środowisko i jedzenie o jakości nieporównywalnej z tą dawną sprawią, że i tak pomarszczę się w przyszły piątek. Może ciężko zachoruję, może umrę przedwcześnie, może… może… może… Jasne, liczę się z tym. I nie będę rwać włosów z głowy, jeśli moje plany wezmą w łeb i zostanę robiącą na drutach babcią w bujanym fotelu, bo to też ma swój urok. Ba! może nawet mi się odmienii sama dojdę do wniosku, że po latach pracy nad sobą i zmagań z systemem będę chciała tylko świętego spokoju z kotem na kolanach i psem u nóg.

Ale obecnie skupiam się na tym, by na starość żyć pełnią życia. Chcę dbać o sprawność fizyczną i umysłową, o moje zdrowie i o mój wygląd. O tym ostatnim jest ten blog i jeśli podzielacie moje poglądy to wiecie, że jesteście w dobrym miejscu. I dlatego żebyśmy w przyszłości dobrze się rozumiały,chciałabym wyjaśnić tu kilka pojęć. Nie są to może oficjalne definicje, a bardziej moje interpretacje czasem bardzo dyskretnych różnic między terminologią z tej samej działki.

Zacznijmy od najpopularniejszej przeciwzmarszczkowości.Jeśli ja określam produkt czy zabieg jako przeciwzmarszczkowy, to rozumiem, że powoduje on znikanie (ewentualnie zmniejszanie się) zmarszczek. O tym, że mamy ich wiele typów i niektóre z nich faktycznie możemy próbować zwalczać już po fakcie pisałam w artykule o {widocznych oznakach starzenia}.

Umówmy się jednak, że skoro sam krem nawilżający powoduje jedynie zniknięcie fine lines, to nazwanie go kremem przeciwzmarszczkowym to… trochę dużo. Oczywiście granice między pojęciami często są bardzo rozmyte i ja mogę powiedzieć Wam jedynie, że na mój własny użytek od kremu wymagam co najmniej czegoś ponad nawilżanie by określić go przeciwzmarszczkowym.

Tutaj muszę koniecznie podkreślić, że producenci kosmetyków na opakowaniach piszą co chcą. Producent mojego niegdyś ulubionego {kremu nawilżającego do twarzy} sprzedawał go jako krem 60+ i miał czelność wciskać nam, że kosmetyk ów poprawi owal twarzy, zreaktywuje niektóre jej geny oraz wypełni nawet głębokie zmarszczki za pomocą zwykłego kwasu hialuronowego wrzuconego w połowie składu.

Z tego powodu proszę Was, żebyście tutaj opisanej terminologii nie stosowały wybierając krem do cery dojrzałej w drogerii! Na oko 90% z nich opisane jest jako przeciwzmarszczkowe, a z nich… jakieś 90% nie ma w składzie NIC co dałoby choć cień szansy na zniknięcie czegokolwiek poza zmarszczkami z odwodnienia skóry.

Zupełnie inną grupą będą kosmetyki czy zabiegi przeciwstarzeniowe. W moim słowniku to określenie oznacza jedno: profilaktykę starzenia(prewencję, zapobieganie). Stosując pielęgnację przeciwstarzeniową chcemy spowalniać pojawianie się na skórze typowych oznak starzenia: zmarszczek, przebarwień, migracji… Jak w każdej innej dziedzinie medycyny, tak i tutaj lepiej jest zapobiegać niż leczyć :) I to jest właśnie moje obecne podejście.

Co z anti-aging? Tu sprawa robi się nieco bardziej złożona. Mamy tu bowiem dwie kwestie do omówienia.

Na samo „anti-aging” składają się dwa podejścia. Jedno bardziej konserwatywne, bardziej medyczne, oparte na twardych dowodach, ale za to ze skromniejszym celem: najczęściej dożycie około stu lat (lub długowieczność, ang. longevity) w jak najlepszym zdrowiu, bez typowych chorób wieku starczego. To podejście to biogerontologia oraz age management medicine.

Wspominając o nich muszę przytoczyć też dwie najważniejsze dziedziny nauki związane ze starzeniem się!
Gerontologia nauka o mechanizmach procesu starzenia się organizmów.
Z kolei geriatria jest gałęzią medycyny zajmującą się chorobami osób w podeszłym wieku.

Z drugiej strony mamy też medycynę anti-aging, często łączoną z medycyną estetyczną. Ta gałąź w wersji skrajnej szacuje potencjalną długość ludzkiego życia nawet na tysiąc lat i pracuje nad osiągnięciem tego przez modyfikacje ludzkiego genomu czy mitochondriów, a w wersji skromniejszej – „jedynie” proponując najróżniejsze kombinacje hormonalnych terapii zastępczych czy ludzkiego hormonu wzrostu.

Oczywiście takie narzędzia jak aktywność fizyczna, dieta (często wraz z suplementami) i ogólna dbałość o zdrowie należą do narzędzi, którymi mogą posługiwać się zwolennicy obu kierunków.

***


Moje zdanie znacie. Mam dwadzieścia sześć lat. Jak przeżyję drugie tyle, będę miała lat pięćdziesiąt dwa. Kto wie, może będę wtedy dopiero w połowie swojej drogi? Jeśli tak, pozostaje mi mieć nadzieję, że w ciągu życia wystarczy mi motywacji na zdrowe nawyki, które będą miały wtedy szansę zaprocentować.

A Wy, czemu dbacie o swoją cerę?
Dajcie znać, a ja obiecuję jutro zajrzeć do czekających na odpowiedź komentarzy... :)

Ania

Wakacyjny haul kosmetyczny: kiedy ja to zużyję?! A tyle jeszcze muszę kupić :O

$
0
0



Zgodnie z moimi obliczeniami, na Kosmeologice pojawiły się dotąd AŻ trzy zbiorcze teksty z nowościami, co jak na ponad trzy lata jego istnienia jest liczbą chyba niedużą, a podyktowaną głównie tym że ja tego typu wpisów na blogach czytać nie lubię, a Wy?

Jeśli wydają się Wam interesujące, dajcie mi znać w komentarzach. Tworzenie ich jest dla mnie znaaacznie przyjemniejsze niż ich czytanie, więc nie byłyby one dla mnie żadnym problemem gdybym wiedziała, że chętnie zerkniecie czasem na lżejszy tekst (który ukazałby się nie zamiast, a pomiędzy tymi konkretnymi, z samym mięskiem) ;)



W każdym razie, średnio raz na rok zdarza się, że mam ochotę pokazać Wam nowe nabytki i tak stało się i teraz. Zapraszam na czwarty haul,w sam raz na początek czwartego roku istnienia Kosmeologiki ;) Kolejność z grubsza chronologiczna...




Annabelle Minerals



Ogromną część moich wakacyjnych nowości stanowi góra kosmetyków mineralnych. Zaczęło się od See Bloggers, gdzie na wejście dostałam ich przecudny zestaw próbek na start, zobaczycie go na przykład {tutaj}. Jeśli do tej pory nie korzystałyście z kosmetyków mineralnych w ogóle albo jak ja, używałyście właściwie tylko takiego podkładu, to taka pigułka z przekrojem oferty marki w cenie niecałych 30 zł to genialna opcja <3



Ogromnym zaskoczeniem okazał się dla mnie jednak fakt, że jakimś cudem wygrałam organizowany przez markę konkurs fotograficzny, za co wpadła mi w ręce nagroda w postaci bonu na 300 zł do ich sklepu internetowego! Żeby nie przedłużać, oto na co się zdecydowałam po trwających całe wieki przemyśleniach:


Jeden podkład i jeden z dwóch pędzli są prezentem dla przyjaciółki z którą mieszkam,
bo jest nieprawdopodobnie wspaniałą osobą <3
dwa wielkie (10 g) opakowania podkładu w wersji kryjącej w odcieniu Natural Fairest, mój od dawna wymarzony i {pokazany Wam w mojej liście marzeń} primer glinkowy Pretty Neutral (4 g), opakowanie do pudru z gąbeczką i lusterkiem {klik!}, dwa pędzle kabuki do podkładu i dwa małe pędzelki: {do eyelinera/brwi} oraz {do łączenia cieni}.



Odcień Natural Fairest sprawdziłam już kiedyś w {wersji matującej} i uwielbiam go, podobnie jak sam podkład. Po {wersję kryjącą} sięgnęłam teraz z kilku powodów:

1. Chęć spróbowania czegoś nowego ;) Co prawda, często lepsze jest wrogiem dobrego, ale gorąco liczę na to, że się nie rozczaruję...

2. Próbując uniknąć naruszania warstwy kremu z filtrem chciałabym ograniczyć nakładaną na niego kolorówkę do minimum, w związku z czym planuję sprawdzić czy jedna cieniutka warstwa podkładu kryjącego zadowoli mnie tak, jak nieco większa ilość wersji matującej.

3. Wybrany przeze mnie model pędzla w porównaniu do flat topa zapewnia subtelniejszy efekt, więc w połączeniu z kryjącą formułą podkładu powinien być dla mnie taki w sam raz ;)


... oczywiście czy to wszystko okaże się prawdą pokaże dopiero czas.



Pędzel kabuki wybrałam po prostu dlatego, że takiego modelu jak dotąd nie miałam. To samo tyczy się pozostałych dwóch pędzli. No dobra, do blendowania mam jajeczko Ebelin za jakieś 2 euro, ale wiadomo że szału to ono nie robi ;)



O primerze {Pretty Neutral} marzyłam od dawna, bo mam na policzkach kilka permanentnych „rumieńców” (a tak naprawdę rozszerzonych naczynek, które ma pół mojej rodziny) i gdy nie używam podkładu, chętnie „zgasiłabym” je dyskretną warstwą zielonych tonów. To ma zapewnić mi ten puder.



Pojemniczek z gąbką i lusterkiem nęcił mnie od dawna, bo przypudrowanie się i poprawienie szminki to jedyne poprawki w makijażu jakie chce mi się wprowadzać w ciągu dnia: na inne jestem za leniwa zbyt zabiegana ;) Do pudełeczka wsypię moją ukochaną mąkę z maranty trzcinowej i będzie sztos.



Przed złożeniem zamówienia mocno planowałam kupić jeden z pudrów Annabelle Minerals {Pretty Matt}, ale akurat był wyprzedany. Oczywiście następnego dnia ponownie pojawił się w ofercie :P Na szczęście od niedawna kosmetyki Annabelle Minerals dostępne są stacjonarnie w Gdańsku, więc pewnie prędzej czy później wpadnie w moje ręce ;)




Drogerie Markt (Balea, Alverde)


Zaraz po See Bloggers wyjechałam na wakacje, a moi uradowani wolnością rodzice (:D) wybrali się na wypad do Niemiec, gdzie zrealizowali moją króciutką listę życzeń ;) Standardowo poprosiłam o zapas {balsamu do ciała Balea MED}, nad którym rozpływam się tu praktycznie od początku istnienia bloga. Zupełnie niestandardowo zaćmiło mi mózg i zapomniałam wpisać na listę jakiegoś żelu do włosów Balea MEN :( Przy krótkich włosach moje serce skradła najsłabsza wersja {Power Flex Styling Gel} o mocy 3/10, podczas zapuszczania wzięłam o dwa oczka (5/10) mocniejszy {Ultra Strong Styling Gel}, a teraz planowałam sięgnąć po mocny (8/10!) {Styling Gel Maximum Power}, ale w ferworze tworzenia listy po prostu o tym zapomniałam :< A z kolei mój ukochany peeling enzymatyczny został kompletnie wycofany :(((



Wymyśliłam za to inne nowości: przede wszystkim ciekawą „kremową kurację” (a tak naprawdę to chyba po prostu maskę :D) do włosów Balea Professional Oil Repair Schwerelos z bardzo fajnym, proteinowym składem <3 Zaintrygowało mnie też masło do włosów kręconych Balea Professional Locken 2in1 Haarbutter, które ma służyć zarówno jako krótko trzymana odżywka do włosów do stosowania pod prysznicem, jak i odżywka bez spłukiwania z efektem stylizującym i przeciwdziałającym puszeniu się <3 Mam wielkie nadzieje wobec tego produktu! Najchłodniej podchodzę do mojego grzeszku, czyli złamania danej sobie obietnicy, że przestaję eksperymentować z ekoodżywkami, które prawie zawsze sprawdzały się u mnie beznadziejnie. Alverde Sensitiv do podrażnionej skóry głowy ma alkohol niżej niż jej inne odżywki tej marki, a poza tym ogólnie interesujący skład, więc dałam się skusić i teraz będę używać jej z duszą na ramieniu :P




seria Atomus marki Vinsvin


Przyjaciele z Niemiec, których odwiedzili moi rodzice przekazali mi przez nich kilka ciekawie zapowiadających się kosmetyków z nanosrebrem. Wstępnie największe nadzieje mam wobec antyperspirantu (srebro powinno zapewniać dodatkową ochroną dezodorującą na wypadek, gdyby działanie antyperspiracyjne nie wystarczyło – ja bardzo lubię takie przemyślane połączenia) i kostki myjącej, którą mam zamiar traktować jak mydło antybakteryjne (mocny detergent + srebro + Isopropyl alcohol w składzie). Szampon i żel pod prysznic mają trochę gorsze składy, ale przy stosowaniu od czasu na pewno dam im szansę wykazać się :)




Resibo


Podczas wakacji skontaktowała się ze mną marka Resibo proponując wysłanie wybranych przez mnie produktów: takie niezobowiązujące mnie do niczego, najzwyklejsze zapoznanie się z wybranymi kosmetykami. Po analizie składów oferowanych przez nich cudeniek wybrałam kilka, z którymi wiążę wielkie nadzieje:



kojący balsam do ust Perfector 3 w 1, który wpadł mi w oko już w maju po przeczytaniu {opinii Agnieszki}, multifunkcyjny peeling do twarzy w żałobie po Balei [*], krem pod oczy w moich nieustających poszukiwaniach kremu idealnego oraz płyn micelarny jako luksusową odmianę dla mojego standardowego trzymania się płynów z najniższych półek cenowych ;)





Kolorówka (Gosh, Avon...)


Podczas See Bloggers wybrałam się też na warsztaty z marką Gosh, gdzie obdarowano nas fajnym zestawem złożonym z paletki cieni do powiek, bazy pod cienie, tuszu do rzęs My Favourite Mascara i pędzla Eye Shadow Brush Sweep. Pędzli mi nigdy za wiele <3, ale z cieniami do powiek wręcz przeciwnie: pamiętacie chyba mój {przepis na paletę idealną} :) Więc cienie Gosh znalazły nowy dom, a tusz otworzę pewnie już niedługo: kupiona przeze mnie w maju {maskara Maybelline Lash Sensational w wersji Intense Black} zaczęła już niebezpiecznie gęstnieć... Baza jest prezentem trafionym w dziesiątkę, bo moja wcześniejsza {baza z FM Group} po prostu zgęstniała w słoiczku, a byłam zdecydowana na zastąpienie jej czymś w innym rodzaju opakowania, bo ja tego dłubania paluchem naprawdę nienawidzę :<



Przemiłym zaskoczeniem okazała się zamówiona przez moją mamę w dwóch sztukach bezbarwna konturówka do ust Avon True Colour Glimmerstick Lip Liner (kolor Clear). Od dawna planowałam taką kupić! Tania i podobno fajna była kiedyś nawet w ofercie Essence, ale ją wycofali, a ja jakoś ciągle zapominałam o poszukaniu innej... no to teraz już mam ^^




Inne: książka, spinki Linziclip


Jak już wydawało mi się, że z szaleństwem koniec, w skrzynce pocztowej znalazłam przesyłkę ze spinkami Linziclip. Nie wiem czy pamiętacie, ale szaleję za tymi spinkami od ponad roku - pokazywałam je na blogu już w październiku 2016 r. {klik!}. Tamte linziclipy podkradzione mamie były brązowe, a te obecnie otrzymane w "darach losu" to trzy małe czarne spinki i jedna duża spinko-klamra w wersji łączącej elementy przezroczyste i w kolorze kości słoniowej. Dla mnie wszystkie akcesoria nieuszkadzające włosów to mile widziani goście, więc przesyłka ogromnie mnie ucieszyła <3

Teraz to już NAPRAWDĘ miał być koniec... a potem poszłam do Empiku. Przy kasie zauważyłam, że pierwszą książkę Red Lipstick Monster można aktualnie nabyć za bezcen, więc nawet nie zastanawiałam się. Takie impulsywne zakupy to coś, czego prawie nigdy nie robię i wprawiłam tym towarzyszącą mi w sklepie mamę w totalne osłupienie ;)



Lista zakupów...




Zrobiłam remanent posiadanych przeze mnie zapasów kosmetyków, bo sporo rzeczy wpadło nowych, ale i podczas wakacji twardo zużywałam co się da (zdenkowałam między innymi moje ukochane maski do włosów: Dr Sante, Anwen do wysokoporowatych i  Ziaję Kozie Mleko, wszystkie posiadane przeze mnie żele do włosów...).



Rzeczy do kupienia to poza pewnym wyjątkiem lista pewniaków,po których muszę po prostu pójść i za nich zapłacić, oraz jeden produkt w którym wciąż poszukuję ideału... Może pomożecie mi w wyborze? Polećcie mi dobry krem do stóp! Nie chodzi mi o nic dezodoryzującego/chłodzącego/na spękania, tylko mocne nawilżanie i spowolnienie rogowacenia – a więc zapewne coś mocno mocznikowego :)



Lista pewniaków to między innymi {skarpetki złuszczające L’biotica}, {pomadka do ust Sylveco} (tym razem rokitnikowa) czy wysuszacz lakieru do paznokci {Sally Hansen Insta Dri}. Dodatkowo mam już upatrzony nowy żel do włosów (zielony Syoss Max Hold) i odżywkę do paznokci (Eveline Sensitive). W sekcji makijażu kolorowego czekam tylko na rossmannowską promocję -50% by odświeżyć zapasy eyelinerów: {brązowego Lovely}i {fioletowego Eveline Celebrities}. Zresztą w ogóle na wszystkie wymienione będę starała się polować we wszelkich gazetkach promocyjnych, więc nie mam większych obaw o jakąś spiralę wielkich wydatków :) Chociaż kto wie, jak mi polecicie jakiś krem do stóp za miliony monet to może skończy się przymieraniem głodem przed wypłatą xD Ale nie krępujcie się, dajcie znać co NAPRAWDĘ Was zachwyciło, bo nie mam już cierpliwości do półśrodków.



Dajcie znać co fajnego wpadło Wam w ręce w ostatnim czasie oraz oczywiście czy znacie wymienione wyżej produkty i jak sprawdzały się u Was. Na co uważać, co Was rozczarowało, a co pokochałyście? Czekam na Wasze wskazówki :)



Pozdrowionka!

Ania


Recenzja: naturalny krem regulujący bez kwasów. Kosmetyki DLA, krem na noc Niszcz Pryszcz

$
0
0


Czy pamiętacie może mój wpis zatytułowany „Recenzja: krem regulujący za dychę. Synoptis Pharma, Cera+ Solutions: Krem do skóry trądzikowej.”?Myślę, że wiele z Was będzie go kojarzyć, bo długo potem dostawałam od Was pytania o to gdzie stacjonarnie dostać krem, który bez kwasów, retinoidów i innych mocnych składników wykazuje porządne działanie przeciwtrądzikowe.


Niestety, z czasem ton komentarzy się zmienił: krem zniknął ze sprzedaży całkowicie, wrócił ze zmienionym składem i dostałam co najmniej dwie informacje zwrotne od Was, że to już nie ten sam produkt. Jak znam życie, w końcu i tak skuszę się na tę nową wersję choćby pod kątem przygotowania wpisu na bloga, ale dzisiaj mam do pokazania coś o wiele, wiele ciekawszego. Nie dość, że znalazłam zastępcę dla kremu Cera Plus, to jeszcze jest on łatwiejszy w obsłudze, a przy tym jest to kosmetyk w pełni naturalny, co wiele z Was bardzo ceni.

 

Niszcz Pryszcz: Skład i składniki


Dzisiaj porozmawiamy o produkcie marki Kosmetyki DLA: kremie na noc Niszcz Pryszcz. Podstawową substancją czynną w tym kosmetyku jest napar z kory wierzby i krwawnika, które stanowią do 70% składu produktu.

Infusion of Achillea Millefolium, Deoctum Salix Alba Bark, Cetearyl Alcohol,Borago Officinalis Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Glycerin, Helianthus Annus Seed Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Ceteareth-18,Butyrospermum Parkii Butter,Allantoin, Panthenol,Lactic Acid, Parfum, Citronellol, Limonene, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Linalool, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid

Poza nimi mamy tu oczywiście emolienty, w tym naturalne oleje; do tego nawilżającą glicerynę i kwas mlekowy, a także substancje łagodzące. Jak widać, poza wspomnianymi wyżej naparami nie ma tu innych ekstraktów, które zawsze stanowią potencjalne źródło uczulenia. Krem nie zawiera także barwników: żółtawe zabarwienie widoczne na ostatnim zdjęciu jest rezultatem użycia naparów ziołowych.




Kosmetyk ten w konsystencji jest dość gęsty i dopiero po rozgrzaniu się w kontakcie ze skórą aplikacja robi się gładka. Pachnie dla mnie ładnie, z lekką nutą cytrusów i geranium, a woń ta jest delikatna i szybko znika. W chwilę po nałożeniu kremu czuć go na skórze, po czym prędko wchłania się zostawiając na mojej cerze bardzo przyjemne, takie aksamitno-satynowe uczucie– coś, co z kremami naturalnymi nie kojarzy mi się w ogóle (nawet te, które są stosunkowo lekkie rano wychodzą u mnie w postaci tłustawego filmu). Po nocy skóra jest mięciutka, ukojona i zaskakująco matowa. Bez najmniejszego problemu mogłam stosować go także na policzki (skóra normalna w stronę suchej).


Tyle o pierwszych wrażeniach, a teraz skupmy się na działaniu, bo jest świetne.


Przez pierwszy tydzień-dwa stosowałam krem razem z dotychczas używanym przeze mnie kosmetykiem mikrozłuszczającym, czyli Dr Medica NACZYNKA, Dermatologicznym serum zmniejszającym widoczność naczynek. Produkt ten pełnił dla mnie rolę zarówno serum z witaminą C (2% 3-O-Ethyl Ascorbic Acid), jak i kosmetyku regulującego przez zawartość 2% azeloglicyny i 2% kwasu laktobionowego.Mimo to nie odstawiłam go od razu, bo trochę obawiałam się zaszokowania skóry i nowym kosmetykiem, i odstawieniem serum. Miałam jednak świadomość, że azeloglicyna i kwas PHA zaburzają obraz, więc kiedy pierwszego października dostałam nowe serum z witaminą C, odstawiłam Dr Medicę bez bólu. Od tej pory minął praktycznie miesiąc, a moja skóra wygląda fantastycznie.

Pomimo braku jakichkolwiek mocniejszych kosmetyków w codziennym schemacie, poza jednym pryszczem przed miesiączką nie wyskoczyło mi nic.Pory są wąskie, produkcja łoju zwłaszcza w strefie T jest w normie.Przed wprowadzeniem zmian w pielęgnacji peeling musiałam robić raz na dwa tygodnie, teraz moooże czas między peelingami wypadałoby skrócić do półtora tygodnia. Co jak na efekt pielęgnacji bezkwasowej i bezretinoidowej jest wynikiem dla mnie doskonałym.



Czy ten krem ma jakieś wady? Szczerze mówiąc, ciężko mi się dopatrzeć jakichś poważniejszych. Może nie nadawać się na dzień, bo trzeba by poczekać chwilę aż się wchłonie – ale Kosmetyki DLA mają też krem na dzień z tej serii, który obecnie zaczęłam testować. Jak to często z kosmetykami naturalnymi (zwłaszcza małych, polskich producentów) bywa dostępność nie jest tak pełna jak by się chciało, ale oczywiście od czego są sklepy internetowe czy lokalizator sklepów stacjonarnych na stronie producenta. A już w temacie samego działania raczej ciężko byłoby mi oczekiwać od tego kremu, by rozprawił się z bardzo ciężką postacią trądziku– ale na pewno polecałabym go wtedy jako element pielęgnacji, uzupełnienie głównej terapii.

Natomiast jako kosmetyk „pierwszego rzutu” zdecydowanie nadaje się dla cer problematycznych, tłustych czy mieszanych; zwłaszcza jeśli z tych czy innych przyczyn nie chcemy (czy częściej: nie możemy) stosować kosmetyków mikrozłuszczających. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie aby działanie kremu podbić: czy to kwasowym tonikiem/serum, czy też piciem wierzbownicy drobnokwiatowej.

***


Krem opisany w powyższym tekście dostałam od marki DLA w ramach współpracy, ale NIE jest to wpis sponsorowany. Na jej efekty będziecie musiały jeszcze chwilę zaczekać (bo nasza umowa nie dotyczy żadnych recenzji), a dzisiejszy post wynika wyłącznie z mojego zachwytu nad tym kosmetykiem. Mam nadzieję, że takie podejście jest dla Was w porządku! :)

Życzę Wam udanego tygodnia!
 
Ania


Viewing all 206 articles
Browse latest View live